Jak do tej pory nie spełniły się czarne scenariusze końca Europy. Mimo wyraźnego spowolnienia tempa wzrostu, dzięki sprytnemu „majsterkowaniu” szefa EBC Mario Draghiego, który znalazł sposób za zapewnienie płynności europejskiemu systemowi finansowemu, udało się uniknąć recesji. Nie sprawdziły się katastroficzne scenariusze dla Włoch i Francji. Pakiety ratunkowe dla Irlandii i Hiszpanii zaczynają przynosić rezultaty. Sytuacja Grecji i Portugalii, mimo że wciąż trudna, rokuje pewne nadzieje. Dalsza pomoc może się okazać konieczna, ale wydaje się dzisiaj możliwa. Symboliczny jest fakt, że Grecja obejmuje przewodnictwo UE. Strefa euro nie tylko przetrwała, ale stabilizuje się i powiększa o Łotwę, a w przyszłym roku zapewne o Litwę. Rozpoczyna się, choć z oporami i wśród kontrowersji, realizacja kluczowego projektu: unii bankowej. W wyniku całego ciągu jak zwykle spektakularnych, „dramatycznych” i „przełomowych” negocjacji osiągnięto kompromis budżetowy niezwykle korzystny dla Polski, choć chyba niekoniecznie dla całej Unii, bo zabrakło w nim środków na innowacje i obronę.

Unia jest w rzeczywistości „wspólnotą elit”. Chroni to w jakiejś mierze europejski projekt przed destabilizacją, jaką niesie ze sobą populistyczna, partyjna polityka w krajach członkowskich. I mimo że na przykład w Niemczech niemała jest grupa wyborców, którzy mają dosyć „utrzymywania leniwych Greków” i tęsknią do „dobrej starej marki”, to niemieccy eurokraci są w pełni świadomi, że Niemcy są największym beneficjentem wspólnej waluty, a powrót do przewartościowanej marki oznaczałby dla nich ekonomiczną katastrofę. I dlatego powstrzymują się przed „nerwowymi ruchami”, stosując jednocześnie „prewencyjną retorykę” i różnego rodzaju teatralne gesty adresowane do „domowych eurosceptyków”. Ten system działa tak długo, jak długo brukselskimi korytarzami poruszają się w większości ludzie dobrze wykształceni, obyci ze światem i ze sobą oraz wolni od ideologicznych emocji, a za to zaprawieni w konstruktywnych negocjacjach.

Można się obawiać, że w wyniku tegorocznych wyborów do Europarlamentu ta sytuacja ulegnie zmianie. Przemawiają za tym co najmniej dwa powody. Po pierwsze, zainteresowanie euro wyborami przejawiają ugrupowania emocjonalnie i ideologicznie eurosceptyczne. Szczególnie wyraźnie widać tę tendencję w Wielkiej Brytanii i Holandii, ale obecna jest niemal wszędzie. Po drugie, po wyborach rozpocznie się gra o wysokie stanowiska w Unii. Może ona na długie miesiące zablokować normalne funkcjonowanie unijnej administracji i stworzyć dodatkowe napięcia pomiędzy krajami. W Brukseli pojawią się nowi ludzie i zapewne nowe obyczaje. Pouczający jest przykład zza oceanu. Przybycie na Kapitol republikańskich radykałów z Tea Party, określanych przez nieżyczliwe media mianem „napalonych prostaków”, praktycznie zablokowało funkcjonowanie systemu władzy, opartego na możliwości ponadpartyjnych porozumień.

W Europie można się obawiać podobnych zagrożeń. Na przykład przyhamowaniu może ulec trudny proces budowy unii bankowej, mający kluczowe znaczenie dla finansowej stabilności Europy. Szczególnie drażliwe są sprawy uprawnień wspólnego nadzoru, zwłaszcza wobec krajów spoza strefy euro i „uwspólnienia” zobowiązań. Można się spodziewać ograniczeń swobody przepływu siły roboczej i swobody świadczenia usług na terenie Unii. Warunkowość uruchamiania funduszy unijnych, zwłaszcza przeznaczonych dla „nowych” krajów, jest także często poruszanym tematem. Najważniejszym zagrożeniem wydaje się być jednak zmiana atmosfery na pełną negatywnych emocji i ideologicznego zacietrzewienia. Na nowy rok wypada więc życzyć nam Europejczykom, by przeważały rozsądek i świadomość wspólnego interesu.

Reklama