Małe i średnie przedsiębiorstwa na całym świecie mają problemy z pozyskiwaniem pieniędzy na bieżącą działalność i rozwój. Dla banków raczkujące i niewielkie firmy z założenia są jak drzazga w palcu. Poza bankami oferta niby jest, ale mało kto ją widział na własne oczy. W tej sytuacji najkreatywniejsi z potrzebujących finansowania biorą sprawy w swoje ręce.
>>> Czytaj też: Zemsta zawiedzionych nadziei. Orban nie jest już bohaterem Węgrów
Kupon o smaku burrito
Tak jak każda obligacja, mini-bond to najzwyklejsza pożyczka, tyle że mała lub względnie mała oraz ubrana w specjalny kostium ustaleń dotyczących terminu jej wykupu (zwrotu długu pożyczkodawcy) i ceny usługi pożyczkowej uzgodnionej w formie oprocentowania zwanego kuponem. Nazwa pochodzi stąd, że w zamierzchłych czasach obligacje były drukiem (a więc papierem) wartościowym wydawanym pożyczkodawcy na dowód przekazania pożyczonych emitentowi środków oraz na potwierdzenie przyjętych przez strony warunków. Gdy przychodził czas wypłaty odsetek, właściciel obligacji (pożyczkodawca) udawał się do banku obsługującego emisję i emitenta, a urzędnik odcinał kolejny kupon odsetkowy i wypłacał w zamian gotówkę stanowiącą procent od pożyczki.
W przypadku mini-bonds emitowanych dziś przez MSP na Wyspach kupon może jednak pachnieć nie tylko gotówką, ale także czekoladą lub meksykańską przekąską. Obligacje wypuszczone w 2010 r. przez cukierniczą firmę Hotel Chocolat dawały zarobek równy 7,33 proc. rocznie, lecz odbierany co miesiąc np. w bombonierkach. Chilango – londyńska sieć jadłodajni z przysmakami kuchni meksykańskiej – miała ostatnio w menu tacos, nachos, tortillas i… Burrito Bonds. Dokonany latem zakup nazwanych tak czteroletnich obligacji o wartości co najmniej 500 funtów uprawnia do odsetek w wysokości 8 proc. rocznie oraz do bonusu w formie dwóch voucherów na burritos. 102 osoby, które kupiły obligacje Chilango za ponad 10 tys. funtów, będą dostawać raz na tydzień darmowe danie aż do końca trwania pożyczki, czyli do czasu wykupu obligacji.
Eric Partaker z Chilango sprzedał obligacje swojej firmy z pomocą platformy internetowej CrowdCube. Pierwotny plan zakładał zebranie 1 mln funtów, lecz ostatecznie całkowita wartość emisji wyniosła 2,16 mln funtów. Wszystkich nabywców było 749. Najodważniejszy obligatariusz kupił papiery za 50 tys. funtów, średnia indywidualna inwestycja wyniosła 2,9 tys. funtów.
River Cottage, czyli celebrycka restauracja połączona z szerszym biznesem jedzeniowym, potrzebowała na przyciągnięcie 283 inwestorów i zebranie od nich 1 mln funtów zaledwie 36 godz. Jockey Club zaoferował z kolei papiery, które nazwał obligacjami wyścigowymi (racecourse bonds). Oprocentowanie brutto wynosiło 7,75 proc. w skali rocznej, przy czym zostało podzielone na część pieniężną i rzeczową. Kupon odsetkowy płatny w gotówce miał wartość 4,75 proc., zaś pozostałe 3 proc. otrzymywało się w formie drinków, czegoś do zjedzenia, biletów wstępu lub rocznych kart członkowskich dla bywalców 15 należących do firmy torów wyścigów konnych.
Znaleźć też można przykłady emisji wciąż relatywnie małych, lecz jak nie jak na klasę mini. Na taki m.in. sposób pozyskiwania nowych funduszów zdecydował się np. wielki brytyjski detalista – firma John Lewis, której 43 domy towarowe i ponad 300 supermarketów Waitrose osiąga łączną sprzedaż na poziomie 10 mld funtów rocznie. W 2011 r. firma ta uplasowała mini bonds za 58 mln funtów.
>>> Czytaj dalszą część tekstu w serwisie "Obserwator Finansowy"