ikona lupy />
David Durham, szef działu Energy Systems w Westinghouse Electric Company, odpowiedzialny m.in. za projekty oparte na reaktorach AP1000 / Materiały prasowe
W zeszłym miesiącu nasz rząd ogłosił decyzję o wyborze technologii dla pierwszej polskiej elektrowni jądrowej. Przeważa satysfakcja, że Westinghouse został wskazany, czy rozczarowanie, bo liczyliście na co najmniej dwie elektrownie, a - na razie - przyznano wam tylko jedną?
To, że wybór padł na nas, to wspaniała wiadomość. Uważamy możliwość udziału w tym projekcie za zaszczyt. Jeżeli chodzi o zakres naszego udziału, to czy ostatecznie będziemy realizować trzy czy sześć reaktorów - nie przejmuję się tym. Decyzja dotyczy na razie jednej elektrowni i ma to swoje powody - choćby fakt, że druga lokalizacja nie została jeszcze formalnie określona. Teoretycznie parametry drugiego projektu mogą jeszcze skłonić polski rząd do wyboru innego partnera. Ale, szczerze mówiąc, nie rekomendowałbym tego. Z ekonomicznego punktu widzenia taka decyzja nie miałaby sensu. Wskazanie innej technologii oznaczałoby rezygnację z bardzo znaczącej redukcji kosztów, jaka wiązałyby się z realizacją większej liczby reaktorów tego samego typu. Mówimy o straconych oszczędnościach na zakupie sprzętu czy komponentów, o utraconej synergii umożliwiającej usprawnienie procesu budowy i uczenie się na błędach. Obsługa kilku dostawców wiązałaby się także z dużymi nakładami pracy po stronie regulatora. Urzędy odpowiedzialne za nadzór technologiczny musiałyby rozrosnąć się dwukrotnie. Nie mówiąc o zarządzaniu gotowymi jednostkami - w przypadku dwóch różnych technologii konieczne byłoby powierzenie elektrowni odrębnym operatorom o odpowiednich kompetencjach. Nie będzie pola manewru do „przesuwania” zasobów i kadr między jednostkami.
O jakiego rzędu oszczędnościach - lub dodatkowych kosztach w przypadku postawienia na innego partnera - pana zdaniem mówimy?
Reklama
Różnica kosztów będzie liczona w miliardach dolarów. I te koszty będą się ciągnęły przez cały okres pracy elektrowni. Postawienie na kilka różnych koni byłoby decyzją pozbawioną precedensu. Nie ma kraju, który już na początku przygody z atomem rozwijałby różne technologie. Wiele państw, jak Francja, przez dekady konsekwentnie opiera swoją flotę na jednym dostawcy. W USA mamy kilka technologii funkcjonujących równolegle, ale to efekt ponad pół wieku rozwoju sektora. Rozumiem decyzję Polski o opóźnieniu wyboru partnera w sprawie kolejnych lokalizacji, ale jestem spokojny o przyszłość.
Jeżeli Polska dogada się z firmą Westing house w sprawie kolejnych trzech czy sześciu reaktorów, będzie to miało bezpośrednie przełożenie na cenę każdego z nich? I czy taki efekt moglibyśmy odczuć już w przypadku kontraktu na budowę pierwszej elektrowni? I odwrotnie, czy cena pierwszej jednostki będzie wyższa, jeśli rząd zdecyduje się na wskazanie innego dostawcy?
Wiele zależy od czasu trwania tego procesu. Jeżeli technologiczne rozstrzygnięcie w sprawie drugiego projektu zajmie zbyt dużo czasu, znaczna część efektu synergii zostanie utracona, bo przepadnie np. możliwość uwzględnienia kolejnego projektu w naszych zamówieniach, które - w przypadku pierwszej elektrowni - powinniśmy przygotować nie później niż w ciągu 18 miesięcy. Ale inne korzyści nadal będą, nawet jeśli decyzja o drugiej lokalizacji zajmie, dajmy na to, kolejny rok - przy założeniu, że będzie to decyzja o pozostaniu przy AP1000. Mowa choćby o oszczędnościach na kosztach budowy czy licencjonowania technologii. Dopiero w przypadku, w którym podjęcie decyzji trwałoby znacznie dłużej, np. kolejne pięć lat, przepadną wszystkie korzyści. Najlepiej byłoby oczywiście, żeby decyzje dotyczące technologii AP1000 były podejmowane jednocześnie. Wtedy efekt skali objąłby cały proces realizacji inwestycji.