Moja babcia od zawsze próbowała nam wbić do głowy, że jesteśmy klasą średnią. Dla niej stanowiło to źródło wielkiej dumy, bowiem przynależność do klasy średniej nie była po prostu byciem kimś bogatszym od biednych – oznaczała bowiem także bycie kimś więcej niż bogaci.

W swoich poglądach nie była osamotniona. Z badań wynika, że większość Amerykanów uważa się za część klasy średniej. Pomimo, że zarobki na poziomie ponad 100 tys. dol. rocznie pozwalają gospodarstwu domowemu uplasowanie się wśród 30 proc. najbogatszych, to z ankiety z 2015 roku przeprowadzonej przez ośrodek Pew wynika, że większość z nich czuje się klasą średnią.

Po części może to wynikać z różnic w kosztach życia w poszczególnych stanach. 100 tys. dol. do duże dochody w rolniczym Kansas, ale ta sama kwota nie powala na wiele luksusu w San Francisco. Z drugiej strony powód, dla którego Amerykanie chętnie uważają się za klasę średnią, leży też w tym, że sobie to po prostu cenią. Tak jak moja babcia, która nie chce się postrzegać ani jako biedna, ani jako bogata.

Skąd bierze się pragnienie, aby czuć się częścią klasy średniej?

Reklama

Dla osób o niższych dochodach identyfikacja z klasą średnią jest związana z ich aspiracjami. Z kolei dla bogatszych może być to związane z pokorą społeczną, gdyż stawianie się ponad współobywatelami może się wydawać nieprzyzwoite i aroganckie. Ale identyfikacja z klasą średnią nie ma wymiaru ściśle osobistego. Chęć bycia klasą średnią, tak jak u mojej babci, może wyrażać chęć do życia w społeczeństwie klasy średniej.

Istnieje wiele dowodów na to, że widoczne oznaki nierówności społecznych przeszkadzają wielu ludziom. Na przykład z ostatnich badań politologów Melissy Sands oraz Daniela de Kadt wynika, że gdy ludzie w Południowej Afryce widzieli drogi samochód, to wzrastała ich chęć, aby podnieść podatki dla najbogatszych. Ponadto wiele badań ekonomicznych wskazuje, że awersja do nierówności jest powszechna.

Oczywiście istnieje wiele wyjaśnień, dlaczego tak się dzieje. Jedno z nich mówi, że biedni czują zazdrość lub oburzenie wobec bogatych. To jednak nie wyjaśnia, dlaczego wiele osób czuje się niekomfortowo, posiadając więcej niż inni. W jednym z eksperymentów, który nazywa się grą w dyktatora, okazało się, że osoba, która ma możliwość zachowania wszystkich pieniędzy dla siebie, zazwyczaj oddaje cześć z nich innym. I kiedy tzw. dyktator ma władzę, aby podzielić pieniądze wśród poddanych, to ujawnia się tendencja do sprawiedliwej dystrybucji.

Z regularnych badań wynika, że Amerykanie nie doceniają skali nierówności wśród nich – być może z powodu zwykłej ignorancji lub złudzenia, że osoby w ich sąsiedztwie posiadają podobne dochody. Możliwe także, że wynika to z myślenia życzeniowego, bowiem idea nierównego społeczeństwa jest niekomfortowa dla wielu osób, także tych najbogatszych.

Dokładne zrozumienie, jak i dlaczego nierówności przeszkadzają ludziom, jest kluczowe do stworzenia lepszego społeczeństwa. Wśród tradycyjnych remediów na nierówności znajdują się takie rozwiązania, jak redystrybucja dochodów i opodatkowanie bogactwa, a także tzw. predystrybyucja, czyli stworzenie takiego systemu gospodarczego, który stworzy bardziej zrównoważony rynek.

Stan konta równie ważny, jak widoczne oznaki statusu

Choć równoważenie dystrybucji może być dobre, to istnieją także dodatkowe rodzaje działań, które pozwalają na zwiększenie wrażliwości klasy średniej. Zmniejszanie bezpośrednich nierówności jest uzasadnione, ale warto też zmniejszać różnice w zakresie widocznych oznak statusu.

Weźmy dla przykładu przestrzeń publiczną. W społeczeństwie, w którym plaże są prywatne, wspólnoty mieszkaniowe strzeżone, zaś otwarta przestrzeń ogrodzona, ludziom bez dostępu do ziemi i przestrzeni nieustannie przypomina się o ich gorszej pozycji społecznej. Tymczasem publiczne parki, plaże, drogi oraz inne przestrzenie o charakterze otwartym dają poczucie przynależności i równości. W tych otwartych dla wszystkich miejscach bogaci mieszają się z gorzej sytuowanymi – oczywiście bardziej zamożni mogą mieć lepszy parasol w czasie spaceru, ale na publicznej plaży wszyscy bez wyjątku dzielą ten sam piasek i tę samą wodę. Podobnie rzecz ma się z transportem publicznym – gdy bogaci korzystają z tego samego lokalnego pociągu co mniej zamożni, wówczas dochodzi o powstania przestrzeni, w której widoczne różnice statusowe są zmniejszone.

W obszarze mieszkalnictwa także można zmniejszyć poczucie zbyt dużego zróżnicowania majątkowego. Gdy bogaci mieszkają w swoich rezydencjach, a biedni w budach, to wszyscy mają wrażenie życia w społeczeństwie różnic. Tymczasem budowa mieszkań publicznych lub subsydiowanych mieszkań na wynajem w gęsto zaludnionych miastach pozwala ludziom o niskich dochodach, pomimo braku wielomilionowych majątków, poczuć, że nie odstają aż tak bardzo pod względem swojej pozycji w społeczeństwie. Przedmieścia, których rozrastanie się jest często szkodliwe dla środowiska, ale dają gorzej zarabiającym możliwość posiadania własnego domu, a także umożliwiają zmniejszenie poczucia nierówności – szczególnie, gdy budowa domów spotyka się ze wsparciem państwa.

Trzeci przykład to edukacja. Mieszanie okręgów szkolnych sprawia, że dzieci z bogatszych dzielnic chodzą do tych samych szkół co dzieci gorzej sytuowanych rodziców. Wszyscy siedzą przy tych samych stolikach i biorą udział w tych samych zajęciach szkolnych.

Zatem oprócz prostego zmniejszania różnic dochodowych i różnic w zakresie bogactwa, społeczeństwa mogą tworzyć „ducha klasy średniej” poprzez organizowanie publicznych dóbr i usług, czyli przestrzeni i instytucji, które redukują różnice statusowe. To jeden ze sposobów na to, aby wzmocnić poczucie, że żyjemy w społeczeństwie klasy średniej oraz aby zachęcić ludzi do poczucia wspólnoty w obrębie miejsc i całych krajów, które zamieszkują. Ostatecznie bowiem to właśnie poczucie wspólnoty i przynależności może być tym, co definiuje klasę średnią.

>>> Czytaj też: Polska klasa średnia odradza się. To jej zawdzięczamy gospodarczy skok