Zdaniem eksperta, cywilizacyjnych kosztów wszelkich kryzysów – w tym ostatnich: pandemicznych, wojennego powiązanego z podwyżką surowców energetycznych i inflacyjnego – nie sposób do końca przewidzieć. Można jednak w przybliżeniu określić nastroje społeczne w momencie, kiedy trzeba zmierzyć się z kosztami kryzysów widocznych w gospodarstwach domowych. Ekonomista ocenia, że z powodu inflacji nie należy spodziewać się dużych niepokojów i protestów społecznych.

"Z powodu samej inflacji to chyba nam nie grozi. O wiele bardziej niebezpieczne są skutki ewentualnego schłodzenia światowej gospodarki" – podkreślił dr Wdzięczak. "Pamiętajmy, że inflacja jest de facto konsekwencją dobrej sytuacji gospodarczej. Nie bójmy się zatem inflacji, bójmy się kosztów społecznych recesji" - ostrzegł. "Może dojść do takiej, hipotetycznej na razie, sytuacji, kiedy ludzie, na przykład w Polsce, zaczną się cieszyć, bo inflacja zacznie spadać, ale właśnie dlatego, że gospodarka będzie zwalniała z bardzo wielu powodów. I to jest problem" – zaznaczył. "Koszty podwyżek energii mogą spowodować, że dostaniemy mniej pieniędzy w dniu wypłaty. Recesja, niestety, oznacza, że niekiedy tej wypłaty w ogóle możemy nie dostać, a wielu z nas będzie zagrożonych bezrobociem" – dodał.

Nastroje społeczne w odniesieniu do gospodarki – jak zwrócił uwagę ekonomista – to mechanizm bardzo wrażliwy, a poprzez to zmienny. "Przedsiębiorstwa podczas kryzysów mogą sobie inaczej poradzić. Często firmy mają nadwyżki kapitału, w ostateczności mogą łatwiej ubiegać się o dofinansowanie, na przykład za pomocą kredytu" – wskazał. "Gospodarstwa domowe natomiast mają zdecydowanie tzw. płaską strukturę. Zazwyczaj nie mają znaczących zasobów gotówki, szczególnie w Polsce, gdzie kapitalizm trwa dopiero nieco ponad trzydzieści lat. Gospodarstwa domowe radzą sobie w kryzysach gospodarczych słabiej, są bardziej narażone na wahania koniunktury" – ocenił.

Zaufanie społeczne do systemów ekonomicznych - np. w dobie kryzysu spowodowanego napaścią Rosji na Ukrainę, zdaniem eksperta – może zostać poważnie zachwiane. "W pewnych obszarach takie symptomy mogą wystąpić. Na przykład po ostatnim wielkim kryzysie finansowym, w roku 2008, to się szeroko odbiło na zaufaniu społecznym do wszelkiego rodzaju banków, instytucji kredytowych. Ta niechęć społeczna będzie się mogła ogniskować wokół instytucji ekonomicznych lub nawet całych grup takich instytucji" – powiedział PAP Wdzięczak.

Reklama

Ekonomista zastrzegł jednak, że ludzie wcale nie muszą, nawet podczas poważnego kryzysu, stracić zaufania do systemów gospodarczych. "Jest, co zrozumiałe, dużo emocjonalnych wypowiedzi i je słychać najgłośniej, ale poza tym widzimy, że znacząca część i przedsiębiorstw, i gospodarstw domowych, stara się prowadzić lub prowadzi, mniej lub bardziej stabilne, działania" – zwrócił uwagę. "Warto zauważyć, że polska przeszła pandemiczną powódź gospodarczą raczej suchą stopą, nie mieliśmy tak wysokiego bezrobocia, tylu bankructw, co w krajach Europy Zachodniej. Podczas kryzysu energetycznego spowodowanego rosyjską napaścią na Ukrainę mamy znaczne zawirowania ekonomiczne, ale mimo wszystko znacząca część gospodarstw domowych i firm stara się z tym sobie radzić" – podkreślił. "To chyba taki nasz polski +ekonomiczny kod genetyczny+, taka umiejętność +improwizacji+ gospodarczej. Niedawno mieliśmy czas świątecznych zakupów i skoro potrafiliśmy, mimo podwyżek i inflacji, tyle wydać, to chyba tak źle nie jest" – zaznaczył.

Zdaniem Wdzięczaka, jedna sprawa to rzeczywiste koszty kryzysu, a druga to informowanie o nich. "To podstawa ekonomii behawioralnej: najbardziej słychać tych, którym się coś złego gospodarczo dzieje" – ocenił. "Takie opinie najlepiej widać w mediach. I tu już wchodzimy w politykę, bo najbardziej krytyczne wobec rządowych posunięć ekonomicznych są media związane z opozycję" – powiedział. "To są media, które starają się mniej lub bardziej reprezentować tzw. klasę średnią – inna sprawa, że bardzo dyskusyjne jest, czy rzeczywiście ją reprezentują – i w jaskrawy sposób podkreślają inflację oraz wzrost cen energii. W ten sposób, razem z opozycją, atakują rządzących” – ocenił. "Problem polega na tym, że poza partią Razem i niektórymi ekonomistami, opozycja nie proponuje żadnych konkretnych rozwiązań w ekonomii" – ocenił.

Wdzięczak zwrócił też uwagę na – jak to określił – polski paradoks społeczno-ekonomiczno-polityczny. "Po dojściu do władzy pod koniec 2015 roku to partia konserwatywna, prawicowa, czyli PiS, zajęła się walką z biedą, zaczęła się opiekować się w dużej mierze wykluczonymi, słabszymi. To robi PiS, a nie lewica postkomunistyczna. I tu znowu ten sam wyjątek – akcentująca idee lewicowe partia Razem, która próbuje w kwestii socjalnej coś zaproponować" – przypomniał ekonomista. "Mamy zapowiedzi Donalda Tuska, że kiedy on dojdzie do władzy, to inflacja zacznie spadać. Jak do tego ma dojść, w jaki sposób to osiągnąć? Tu lider opozycji już nie przedstawił pomysłu" – podsumował. (PAP)

Autor: Hubert Bekrytcht