Stan epidemii pokazał, że elity polityczne działają po omacku, ale z drugiej strony przyspieszył zmiany, które w normalnych okolicznościach nie miałyby szans na wprowadzenie
Wystarczyło kilka dni epidemii, by państwo polskie przeszło na tryb ad hoc. Od ponad dwóch tygodni obserwujemy, jak w pocie czoła urzędnicy tworzą kolejne specustawy, rozporządzenia i nowelizacje. Opozycja siłą rzeczy schodzi na drugi plan (sama twierdzi, że zawiesiła kampanię), my zaś przymykamy oko na niektóre działania rządu – nawet gdy, jak twierdzą niektórzy prawnicy, naruszają konstytucję.
– Mamy strukturalny problem z organizacją. Budzimy się na kilka dni przed rozlaniem się epidemii, robimy wszystko na hurra. Nikt przed laty nie pomyślał o wypracowaniu właściwych procedur – ocenia Patryk Wachowiec z Forum Obywatelskiego Rozwoju.
– Politycy coś zapowiadają, a potem się wycofują lub ktoś inny prostuje ich wypowiedzi. Konferencje prasowe ministra Szumowskiego zaczęły mieć moc prawodawczą. Do pewnego momentu tak naprawdę obywatele nie wiedzieli, czy za złamanie rozporządzenia grozi im 500 zł mandatu, czy może 5 tys. lub 30 tys. zł. Ta ostatnia kwota padła na konferencji Morawieckiego w ubiegłym tygodniu. Jeszcze przed formalną zmianą prawa słowa premiera o mandacie do 30 tys. zł postrzegane były przez wielu jako obowiązujące prawo. Tak się nie zapowiada propozycji legislacyjnych, nawet w tych okolicznościach – przekonuje Wachowiec.
Pozostałą część tekstu możesz przeczytać w piątkowym weekendowym wydaniu DGP.
Reklama