Europosłowie zdecydowali w sprawie przyszłości produktów rolnych z Ukrainy, jakie trafić mają między innymi na polski rynek. Postanowili znów pójść na rękę Ukrainie i to pomimo sprzeciwu dużej części rolniczego środowiska.

Ukraina wygrywa, a rolnicy apelują do rządu

We wtorek, 23 kwietnia, Parlament Europejski zagłosował za przedłużeniem o rok liberalizacji handlu z Ukrainą. Decyzja dotyczy wielu produktów rolnych, na które do czerwca 2025 roku nadal będą zawieszone cła importowe. Za wprowadzeniem tych regulacji zagłosowało 428 posłów, a 131 było przeciw. Gdy wieść ta dotarła do polskich rolników, to delikatnie mówiąc, nie wzbudziła ich entuzjazmu.

Reklama

- Jak najbardziej negatywnie odbieram tę decyzję Parlamentu Europejskiego i to nie jest to, czego się spodziewaliśmy. Dziwię się, że Unia Europejska poszła aż tak daleko. Przecież można było wprowadzić kontyngenty, tak jak to miało miejsce wcześniej. Przecież stronie ukraińskiej bardziej zależy na tym, aby swoje produkty sprzedawać do krajów trzecich, do Afryki – komentuje w rozmowie z Forsal.pl decyzję PE Sławomir Izdebski, przewodniczący Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych i Organizacji Rolniczych.

Posłowie nie zdecydowali się jednak na całkowite pozostawienie państw bez możliwości reagowania, gdyby sytuacja na ich rynkach rolnych znacznie się pogorszyła w związku z napływem ukraińskich produktów rolnych. W przepisach uwzględniono tzw. hamulce bezpieczeństwa, czyli możliwość doraźnego wprowadzenia kwot importowych.

Kwoty te dotyczyć mają szczególnie wrażliwych produktów rolnych, a mianowicie drobiu, jaj, cukru, owsa, kaszy, kukurydzy i miodu. Na liście tej nie znalazły się pszenica ani jęczmień, o co zabiegała strona polska.

Okrągły stół dla rolników? Chcą realizacji obietnicy Hołowni

Świadomość, że pozostawiono możliwość zastosowania kwot importowych, ożywiła nieco przedstawicieli rolniczych organizacji. Już dziś apelują do rządu, aby zaczął działać w tym kierunku.

- Ja uważam, że ten bezpiecznik powinien być od razu zastosowany, a nie dopiero wtedy, gdy zalany zostanie rynek – mówi Sławomir Izdebski.

Przekonuje on jednocześnie, że zalew ukraińskich produktów rolnych, który mógłby nawet spowodować spadek ich cen w Polsce, to jeszcze nie jest największy z rolniczych problemów.

- Pamiętajmy też o jednym, bo to nie jest tak, że Ukraina zalewa polski rynek i w Polsce jest tylko niska cena. Bo gdyby tak było, to dla nas byłoby bardzo dobrze, bo wtedy byśmy swoje zboże sprzedali do Holandii, czy Niemiec. Natomiast to tak nie działa. To jest rynek, giełdy i trzeba się dostosować do światowych cen – mówi Izdebski.

Wiele wskazuje na to, że w sprawie importu z Ukrainy i zapowiadanych kolejnych rolniczych protestów, już wkrótce zorganizowany zostanie „okrągły stół”, o którym kilka tygodni temu wspominał marszałek Sejmu Szymon Hołownia.

- Cały czas pracujemy nad tym, aby doprowadzić do tego „okrągłego stołu”. Przy stole tym zasiedliby ministrowie, przedstawiciele klubów, rolników i branży finansowej, aby wypracować pewne mechanizmy. Jutro prawdopodobnie spotkam się w tej sprawie – mówi Sławomir Izdebski.