Widziałam, że wielu czytelników gratuluje ci odwagi.

Nie uważam się za osobę wyjątkowo odważną. Choć rzeczywiście mówienie o trudnej historii nie jest u nas powszechne.

„O trudnej historii”, czyli o tym, jak niektóre oddziały polskiego podziemia – dla jednych „bandy”, dla innych „żołnierze wyklęci” – rabowały, terroryzowały i mordowały prawosławnych mieszkańców Podlasia.

Wokół zbrodni polskiego podziemia wciąż panuje głębokie tabu. Ktoś, kto próbuje o tym mówić, najczęściej jest uciszany. W ogóle mówienie o przeszłości z perspektywy innej niż ta narodowa, większościowa spotyka się z oporem nawet (a może zwłaszcza) tam, gdzie dość powszechnie żyją mniejszości. Na przykład na Podlasiu, skąd pochodzę i dokąd kilka lat temu wróciłam. Owszem, akceptowany jest folklor mniejszości i ten cały koloryt sprowadzany do roli atrakcji turystycznej. Ale gdy ktoś próbuje poruszać zamiecione pod dywan sprawy, które wciąż kształtują dzisiejsze relacje mniejszość–większość, rozlega się krzyk, że lepiej nie rozdrapywać starych ran. Tylko że te rany są przez cały czas rozdrapywane, i to wcale nie przez nas. Przecież mamy Narodowy Dzień Żołnierzy Wyklętych, przez wiele miast idą sławiące ich marsze, są im stawiane pomniki, a ulice i ronda nazywane są ich imionami nawet tam, gdzie do dziś żyją ich ofiary.

Reklama

Publikacje instytucji państwowych nazywają ofiary podziemia zdrajcami, choć nikt im tego nie udowodnił, a np. śledztwo w sprawie „Burego” wręcz temu przeczy. Gdy jednak ktoś z mniejszości próbuje zaprotestować, słyszy: „nie rozdrapuj starych ran”. Zresztą otwarta komunikacja w ogóle nie jest naszą mocną stroną.

Społeczeństwa?

CAŁY TEKST W PAPIEROWYM WYDANIU DGP ORAZ W RAMACH SUBSKRYPCJI CYFROWEJ