Z Pablopavo rozmawia Jarema Piekutowski
Słuchałem twojej nowej płyty „Mozaika”, nagranej z Ludzikami. Jest na niej dużo smutku i rezygnacji.
Ostatnie trzy lata to kryzysowy czas. Trzeba przyznać, że ten czas trochę nas przetrącił. I ta płyta jest w pewnym sensie zapisem tego kryzysu.
Przechodziłeś COVID-19?
Tak, przechodziliśmy go z żoną i córką w tym samym czasie. I każde z nas miało inne objawy – więc gdybym nie wiedział o pandemii, to bym stwierdził, że to trzy różne choroby. Nikt z nas nie przechodził COVID-19 bardzo ciężko, bo byliśmy zaszczepieni. Ale to straszna choroba. Już abstrahując od tego, że wiele osób umarło, to jest w niej nieprzewidywalność. Mój przyjaciel, lekarz, mówi, że koronawirus szuka w człowieku tego, co w nim nie działa: jeśli ktoś ma kłopoty z sercem, to oddziałuje na serce, i tak dalej.
To był ciężki czas, także dla muzyków. Ale teraz wyjechałeś w trasę – i widzę, że jesteś w dobrej formie.
Chciałbym, byś miał rację. Czuję się dobrze. Tęskniłem za tym. W czasie pandemii trochę graliśmy, po dwa–trzy koncerty w przerwach między lockdownami, w dodatku z obawą, że za chwilę odwołają kolejny występ. I nagrywaliśmy w studiu, ale to zupełnie inna robota. Na koncercie jest kontakt z ludźmi, można z nimi porozmawiać, wyczuć, jak reagują na nowe piosenki.
I jak reagują?
Pierwsze koncerty są zawsze ciekawe. I niełatwe. Nie wszystko od razu zaczyna „żreć” między nami a publicznością, bo gramy nową płytę i kilka starszych utworów. Mam także wrażenie, że na koncertach jest teraz mniej osób. Ludzie zubożeli przez te trzy lata. Dobija ich inflacja. Jeśli ktoś ma wybrać, czy wydać pieniądze na jedzenie, czy na koncert, to wybierze jedzenie. Ale z trasy jestem bardzo zadowolony. Zawsze po koncercie wychodzę do ludzi, by podpisać płyty, ale też by z nimi porozmawiać. I od wielu osób słyszę o uldze. Cieszą się, że wychodzimy z zamknięcia, że można wreszcie pójść na koncert, spotkać się, napić się piwa. To daje im oddech mimo trwającej teraz wojny.
Właśnie. Ledwo zaczęliśmy wychodzić z pandemii, to obok zaczęła się wojna.
Dużo o niej myślę. Przez pierwsze tygodnie praktycznie nie spałem, tylko cały czas sprawdzałem, czy Kijów się broni. Doświadczam też dziwacznego poczucia winy – że w pewnym sensie ktoś inny bije się za moje bezpieczeństwo i wolność. Oczywiście Polacy zachowali się zadziwiająco dobrze. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczony tym, jak odnalazło się w nowej sytuacji społeczeństwo łącznie z częścią elit politycznych. Ale ciągle z tyłu głowy mam myśl, że ktoś umiera w strasznych warunkach, a ja jadę na koncert. Wiem, że to głupie i że nikomu nie pomogę, jeśli nie pojadę zaśpiewać. A może wręcz komuś pomogę, grając. Ale trudno się od tej myśli uwolnić.
Obawiasz się wojny w Polsce? Na przykład ataku jądrowego na Warszawę?
Pierwsza odpowiedź, która mi przychodzi do głowy, brzmi: nie. Ale gdybyś mnie zapytał 20 lutego, czy Rosjanie zaatakują Ukrainę, też bym ci powiedział, że nie. Europa dała się zaskoczyć. Czytałem wywiad z analitykiem CIA – według niego stało się tak, bo Europejczycy zadawali złe pytania: czy inwazja ma sens gospodarczy – nie ma; polityczny – nie; to może finansowy – żadnego. Natomiast Amerykanie, łącznie z Joem Bidenem, przez czas zimnej wojny dobrze poznali Rosjan i przywództwo sowieckie i uznali, że skoro Kreml gromadzi wojska, to po prostu zrobi coś absolutnie bezsensownego – bo chce to zrobić. Tak samo jest z bombą atomową. Wydaje mi się to niemożliwe, ale kto wie? Pozostaje mieć tylko nadzieję, że arsenał jądrowy Rosji jest w złym stanie.
Jesteś rusycystą, byłeś w Rosji przez pewien czas. Niektórzy twierdzą, że istnieje związek pomiędzy jej kulturą a inwazją. Pojawia się argument, że w Rosji nie przyjęło się oświecenie i przez to nie powstało nowoczesne, liberalne państwo. Faktycznie można poprowadzić linię między Dostojewskim czy Puszkinem a Putinem?
Nie da się rosyjskiej kultury tak jednoznacznie umiejscowić w podziale, powiedzmy, oświeceniowo-średniowiecznym. Puszkin był nowoczesny; ogromny wpływ na niego miała francuska kultura, to on tak naprawdę stworzył współczesny literacki język rosyjski. W tle religijnym pozostaje prawosławie, niezależnie od tego, jak bardzo państwo sowieckie starało się od niego uciekać. A w prawosławiu jest obecne takie myślenie, o którym mówi filozof Lew Szestow – że wiara to zamknięcie oczu i skok w przepaść. Więc wszelkie zachodnie próby intelektualizowania religii tam się nie przyjmują. Co ciekawe, Nowosielski uważał, że to jest w ogóle pierwiastek buddyjski. Moim zdaniem mówienie o rosyjskiej duszy jest generalnie wymówką dla morderców, tyranów i skurwysynów. Nie uważam, by Rosjanie w duszy różnili się aż tak bardzo od Polaków czy Greków. Natomiast jeśli przez 200 czy 300 lat trzyma się ludzi w straszliwej niewoli i traktuje jak niewolników – bo tak było już w Rosji carskiej – to nie może to pozostać bez wpływu. W carskim wojsku wyżsi oficerowie bili niższych, ci z kolei zwykłych żołnierzy – i tak dalej. Takie doświadczenie ma moim zdaniem większy wpływ niż jakaś mityczna dusza, która jest łatwą wymówką również dla Rosjan. Dlaczego się upiłeś i pobiłeś sąsiada? Nie dlatego, że masz taką czy inną duszę, po prostu, stary, jesteś alkoholikiem. Albo: napadacie na Ukrainę nie dlatego, że taka jest wasza dusza. Po prostu zachowujecie się jak imperialiści, którzy nie potrafią sprawić, by ludzie mieli normalne drogi i kible w domach, a chcą innym zabierać ziemię.
Sam masz rodzinne związki z prawosławiem.
Moi dziadkowie i moja mama leżą na prawosławnym cmentarzu w Warszawie. Ja nie jestem członkiem Kościoła prawosławnego. Jerzy Pilch mawiał słusznie, że ważne jest pytanie: w którego Boga nie wierzysz. On nie wierzył w protestanckiego. Ja nie wiem, czy nie wierzę... Ale jeśli nie wierzę, to bez wątpienia w prawosławnego. Naczytałem się Szestowa, Bierdiajewa czy Rozanowa, całej tej myśli filozoficznej i mistycznej, i do dziś mnie ona interesuje, ale w ostatnich tygodniach czuję obrzydzenie. Widzę tam wszędzie trupy. Piszę już od dłuższego czasu książkę, w której pojawiają się Rosjanie i myśl rosyjska. I gdy widzę te trupy z Mariupola, to nie chcę o tym pisać. Albo mam ochotę napisać nieprawdę, to znaczy jakoś skrzywdzić Rosjan w tej książce. To też nie ma sensu, bo oczywiście są i zawsze byli różni Rosjanie. Ale ta masakra się od nich nie odklei, tak jak II wojna długo nie odkleiła się od Niemców. Musiały wymrzeć pokolenia, żeby można było usiąść z nimi i spokojnie porozmawiać bez myślenia o tym, kogo zamordowałeś albo kogo zamordował twój ojciec.

Cały wywiad z przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP.