Prof. Ptaszyński przyznał, że w prognozowaniu na podstawie danych z ostatnich dni trzeba być bardzo ostrożnym, ale wyniki raportowane od czwartku dają sporo nadziei.
"Wydaje się, że nowe obostrzenia, które zostały już wprowadzone, mogą przynieść ograniczenie liczby zakażeń. Duże liczby, które dziś mamy, wynikają z pomnożenia w rodzinach liczb z początku czy połowy października. Po prostu przynieśliśmy wirusa do domów i tak zakaziły się kolejne osoby" - dodał ekspert.
Kardiolog jest zwolennikiem racjonalności wszystkich działań mających powstrzymywać epidemię. Przypomina o innych chorobach, m.in. sercowo-naczyniowych, które były najczęstszą przyczyną zgonów Polaków przed okresem epidemii. Te schorzenia nie zniknęły i w ocenie eksperta konieczna jest duża dbałość o takich pacjentów.
"Do każdego szpitala trafiają dziś w zasadzie zakażeni koronawirusem SARS-CoV-2, szczególnie ci z wieloma innymi przypadłościami. Często tylko wielospecjalistyczne placówki mogą im pomóc. Na froncie walki z epidemią jest jednak cały personel, bo COVID-19 wpływa wprost także na leczenie innych chorób. Moim zdaniem — przy ograniczonej liczbie personelu medycznego — konieczne jest optymalizacja tych zasobów, które mamy. Kolejne szpitale tymczasowe mogą mieć bowiem problem z zapewnieniem kadry, więc trzeba wykorzystać specjalistów maksymalnie w tych miejscach systemu, w których są" - powiedział dr hab. n. med. Ptaszyński.
Przyznał, że zarówno społeczeństwo, jak i kadry medyczne są mocno zmęczone epidemią i trzeba to brać pod uwagę przy wprowadzaniu obostrzeń, bo zbyt mocne środki zaradcze mogą wywołać - jego zdaniem - efekt przeciwny do zamierzonego.
"Przyglądajmy się sytuacji w całej Europie, bo przecież stanowimy jako kontynent — także ekonomicznie — jedną całość. Są symptomy pokazujące, zarówno w Polsce, jak i w innych krajach, pewną możliwość wypłaszczenia, a później spadku liczby kolejnych zakażeń. Jest nadzieja" - ocenił ekspert. (PAP)
Autor: Tomasz Więcławski