Pandemia COVID-19 jest przypomnieniem o zagrożeniu, jakie wiąże się z wirusowymi zoonozami, czyli chorobami odzwierzęcymi. Ignorowaliśmy je za długo, dziś nikt nie może mieć wątpliwości, jakie mogą być tego skutki. Niektórzy uważają, że wirusy towarzyszyły nam od zarania dziejów i po prostu powinniśmy nauczyć się z nimi żyć. Owszem, ale nie można kłaść na jednej szali sposobu, w jaki funkcjonowała ludzkość tysiące, setki czy sto lat temu i tego, jak funkcjonuje współcześnie” – tłumaczył PAP ekspert w dziedzinie biologii medycznej i badań naukowych Uniwersytetu Medycznego im. Karola Marcinkowskiego w Poznaniu dr hab. Piotr Rzymski.

Jak dodał, mamy obecnie do czynienia z postępującą globalizacją, z wewnątrz- i międzykontynentalnym przemieszczeniem się ludzi, które nie ma precedensu.

„Nasza populacja zwiększyła się od połowy XX wieku o 5 miliardów, a co za tym idzie zmusiła nas do jeszcze większej ingerencji w środowisko. Wkraczamy na tereny nowe, wcześniej nie zajmowane, co wpływa na nasz kontakt z dzikimi zwierzętami. Wycinamy cenne dla równowagi klimatycznej lasy takie jak Puszcza Amazońska, by uprawiać ziemię i produkować paszę dla zwierząt hodowanych w warunkach przemysłowych. Ich duża liczebność i stłoczenie również sprzyja transmisji patogenów, w tym wirusów. I choć koronawirus SARS-CoV-2 pochodzi od dzikich zwierząt, nie możemy o tym zapominać. Czy to oznacza, że powinniśmy uwsteczniać cywilizację? Nie. Powinniśmy jej rozwój tak ukierunkować, by ograniczać ryzyko rozmaitych zagrożeń” - wskazał.

Reklama

Rzymski jest jednym ze współautorów pracy naukowej opublikowanej w ostatnich dniach w czasopiśmie „Nutrients”. Naukowcy, wśród których jest także m.in. prof. Paul Mozdziak, dr hab. Bartosz Kempisty oraz mgr Maurycy Jankowski, rozważają w publikacji rozwiązania, które mogłyby zminimalizować ryzyko transmisji wirusowej od zwierząt hodowlanych na człowieka.

Jak tłumaczył Rzymski, „chociaż najprostszym rozwiązaniem byłoby po prostu globalne przejście na dietę roślinną, to w praktyce jest to utopią”. „Po pierwsze, większość ludzi nie chce zrezygnować z jedzenia mięsa, a ono z kolei odegrało istotną rolę w ewolucji człowieka. Mamy więc do niego bardzo duże powinowactwo. Proszę sobie wyobrazić, że nie jem go 10 lat, a gdy na wykładach pokazuję studentom animację smażącego się steka, to - czy tego chcę czy nie - wzmaga się wydzielanie śliny w mojej jamie ustnej. Taki widok powoduje w nas reakcje emocjonalne” – mówił.

Dodał, że mięso uznawane jest także w niektórych częściach świata za pewien atrybut dobrobytu. Jak wskazał, „jeden z największym wzrostów popytu na mięso obserwuje się w Indiach, w kraju, o którym zawsze mówiono, że jest stolicą wegetarianizmu - według niektórych źródeł 40 proc. populacji nie jadła mięsa. Kraj się rozwija, a ci którzy się bogacą chcą tego, co powszechne jest w krajach rozwiniętych, m.in. mięsa, zwłaszcza czerwonego. A to na domiar złego jest najbardziej rujnującym dla środowiska produktem spożywczym”.

Rzymski tłumaczył, że niektórzy z naukowców jako alternatywę proponują pozyskiwanie pożywienia z owadów.

„Faktycznie, łatwo je hodować i są pożywne. Czy są remedium na problemy wywoływane przez chów przemysłowy? W naszej opinii nie. Po pierwsze, różnice kulturowe powodują, że produkty, nawet przetworzone, pochodzenia owadziego mogą nie cieszyć się akceptacją konsumentów w krajach zachodnich. A w regionach, gdzie są jedzone, akceptowane, obserwuje się następujący trend: ci, których na to stać, jedzą mięso czerwone, a konsumentów owadów uważają za biedniejszą warstwę społeczną” - mówił.

„Poza tym wprowadzenie produktów opartych o owady wymaga jednak wpierw określenia ich profilu bezpieczeństwa i stosowania szeregu dobrych praktyk przy hodowli, by uniknąć kumulacji zanieczyszczeń. Niektórzy uważają, że owady hodowlane nie mogą być źródłem niebezpiecznych dla człowieka wirusów, ale stopień poznania wirusów związanych z owadami jest wciąż niewystarczający. Wreszcie, proszę sobie wyobrazić, co mogłoby się stać, gdyby w wyniku jakiegoś nieprzewidywanego zdarzenia, np. huraganu, zniszczone zostały miejsca, gdzie hoduje się owady, a te w miliardowej liczebności wydostałyby się do środowiska naturalnego?” – dodał.

Rzymski zaznaczył, że biorąc pod uwagę m.in. wspomniane czynniki, najbardziej realną opcją, która byłaby dobrą alternatywą dla współczesnej produkcji mięsa, byłoby produkowanie go pozaustrojowo; z komórek pobranych biopsyjnie od zwierząt, a następnie odpowiednio hodowanych, różnicowanych i strukturyzowanych w tkanki.

„Brzmi jak science-fiction? Pierwszy tego typu produkt otrzymano w 2013 r., od tego czasu technologia znacząco się rozwinęła. W USA na ukończeniu są prace regulujące obrót tego typu mięsem, w Singapurze mięso drobiowe produkowane w taki sposób zostało dopuszczone na rynek, w Tel-Awiwie serwowane są w jednej z restauracji. Niedawno steki wołowe otrzymane pozaustrojowo degustował premier Izraela Benjamin Netanyahu, który zapowiedział, że jego kraj stanie się potęgą alternatywnego mięsa. Nie ma mowy o żadnym science-fiction, to już się dzieje” – podkreślił.

Dodał, że największą korzyścią z takiego rozwiązania jest przede wszystkim ograniczenie ryzyka zoonoz związanych z kontaktem ze zwierzętami dzikimi i hodowlanymi, a także ograniczenie emisji gazów cieplarnianych, zużycia wody, deforestacji, emisji pestycydów i używanych nawozów oraz eliminacja antybiotyków.

„Dodatkowo produkcja jest bardzo szybka - trwa kilka tygodni zamiast niekiedy kilku lat potrzebnych, by uzyskać odpowiednią tuszę zwierzęcia w hodowli. Nie ma ryzyka, że pojawi się jakiś nieprzewidywalny patogen, jak np. wirus afrykańskiego pomoru świń i spustoszy hodowle trzody chlewnej. Mamy więc korzyści zdrowotne, środowiskowe, a ponieważ przy produkcji nie cierpią zwierzęta, również etyczne. Oczywiście jest wiele wyzwań, które tego typu technologia produkcji musiała i wciąż musi pokonać, ale dzięki osiągnięciom nauki, doświadczeniom z zakresu hodowli komórkowej, inżynierii tkankowej i medycyny regeneracyjnej, aktualnie pytaniem nie jest +czy mięso tego typu pojawi się na rynku?+, ale +kiedy?+” – zaznaczył ekspert.