"Brexit mógłby być udanym przedsięwzięciem, gdyby wyraźnie pójść w stronę thatcheryzmu, czyli niskich podatków, dużej deregulacji, własnych umów handlowych. Problem w tym, że nowi wyborcy Partii Konserwatywnej z okręgów tzw. czerwonej ściany (okręgi z północnej i środkowej Anglii, gdzie od lat głosowano na Partię Pracy, ale gdzie w 2019 r. wygrali konserwatyści - PAP), właśnie dlatego zagłosowali za brexitem, bo obawiają się globalizacji i radykalnie wolnego rynku" - mówił prof. Bogdanor podczas spotkania z grupą zagranicznych korespondentów w Londynie.

Jak dodał, ta antyglobalizacyjna orientacja sporej części głosujących za brexitem wpisuje się w ogólnoświatowy trend, bo od globalnego kryzysu finansowego z początku poprzedniej dekady zanikł podział na prawicę i lewicę, jest za to na partie patriotyczne i globalistyczne, a w Wielkiej Brytanii to konserwatyści są bardziej wiarygodni jako partia reprezentująca interes narodowy niż Partia Pracy.

Bogdanor wyjaśnił, że Boris Johnson swoim charakterem w dużej mierze przysłaniał trudną do pogodzenia sprzeczność między wolnym rynkiem a antyglobalizmem i po jego rezygnacji konserwatyści znaleźli się na rozdrożu. Tym niemniej, jak podkreślił, panuje niemal powszechny konsensus co do tego, że brexit jest dokonany i nikt realistycznie nie mówi o powrocie Wielkiej Brytanii do Unii Europejskiej.

Reklama

Zarazem uważa, że to konserwatyści najprędzej są w stanie wyjść z takich sytuacji. "Konserwatyści nie są partią ideologiczną, lecz pragmatyczną, mają podejście bardzo realistyczne, pozwalające na łatwą adaptację" - wskazał, dodając, ze przykładem tego jest fakt, że spośród 11 osób, które początkowo ubiegały się o funkcję nowego lidera, było pięć kobiet i sześcioro przedstawicieli mniejszości etnicznych. Na dodatek to z niej wywodziły się jedyne dwie kobiety, które były premierami - Margaret Thatcher i Theresa May. "Na tym tle Partia Pracy okazuje się w swoim podejściu bardzo konserwatywna" - mówi.

Prof. Bogdanor uważa, że choć Partia Pracy prowadzi w sondażach, to poparcie dla niej jest niższe niż powinno być, biorąc pod uwagę niepopularność rządu Johnsona. "Lider laburzystów Keir Starmer nie odstrasza tak, jak jego poprzednik Jeremy Corbyn, ale też nie inspiruje" - powiedział. Jak wskazuje, kierownictwo laburzystów za bardzo zajmuje się kwestiami ideologicznymi, jak prawa osób transseksualnych, które dla zdecydowanej większości jej wyborców spoza Londynu, są sprawami bardzo odległymi. Jego zdaniem, nic obecnie nie wskazuje, by Partia Pracy w najbliższych wyborach mogła zdobyć bezwzględną większość w Izbie Gmin.

Politolog przypuszcza, że na nowego lidera Partii Konserwatywnej - niezależnie od tego, kto nim zostanie - może być wywierana presja, by prowadził bardziej konfrontacyjną politykę w stosunku do UE, zwłaszcza, że w efekcie wojny na Ukrainie pozycja Wielkiej Brytanii wzrosła, więc daje jej to silniejszą pozycję negocjacyjną. "Wojna na Ukrainie ukazała słabość UE w dziedzinie obronności i UE zdaje sobie sprawę - a przynajmniej powinna zdawać sobie sprawę - że w sferze obronności Wielka Brytania jest potrzebna" - wyjaśnia.

Z Londynu Bartłomiej Niedziński (PAP)