Przy okazji mszczenia się na Polsce oraz krajach nadbałtyckich za wspieranie opozycji Alaksandrowi Łukaszence udało się rozkręcić dochodowy biznes. Od każdego sprowadzanego z Azji migranta białoruscy pośrednicy inkasują kilka tysięcy dolarów, zaś po dostarczeniu do Mińska przybysz musi płacić za każdą usługę – zupełnie pozbywając się oszczędności.
Jedynym zagrożeniem dla biznesu okazuje się szczelna granica z UE – koczujący i ogołoceni ze wszystkiego biedacy zaczynają generować koszty dla gospodarzy.
Ale i na to Łukaszenka usiłuje znaleźć sposób, próbując uzyskać zgodę Niemiec na przyjęcie 2 tys. migrantów. Szuka również wsparcia u rosyjskiej dyplomacji. Ta już oskarża UE o hipokryzję, bo nie chce dać Mińskowi środków na utrzymanie uchodźców, choć takowe wypłacała kilka lat temu Turcji.
Takie poczynania despoty, który pragnie ciągnąć profity od demokratycznych rządów, nie są niczym nadzwyczajnym. Jednak druga strona tak łatwo nie daje się nabrać, bo potrafi liczyć. Dlatego, jeśli demokracje pozwalają wykorzystywać się jakiemuś dyktatorowi, musi to być „nasz dyktator”.
Reklama

Nasz „son of a bitch”

„Prezydent Nikaragui Somoza zje z wami lunch o godz. 13 w piątek, 2 maja. Jest w drodze do Lahey Clinic w Bostonie na leczenie” – pisał do Harry’ego Trumana na początku maja 1952 r. Dean Acheson. Sekretarz stanu zdawał sobie sprawę, że rządzący od 15 lat dyktator cieszy się na świecie wyjątkowo złą sławą. To o nim pod koniec lat 30. poprzednik Trumana, prezydent Franklin D. Roosevelt, wyraził się w nieparlamentarny sposób: „Somoza może jest sk...synem, ale to nasz sk...syn”. Tak zareagował na informacje o zbrodniach oraz malwersacjach dyktatora, choć ostatecznie ponad moralność postawił wspólne interesy.
To stwierdzenie Roosevelta stało się niepisaną doktryną w polityce zagranicznej USA. W przypadku Anastasio Somozy Garcíi dawało się ją łatwo wcielać w życie, bo od początku dbał on o dobre relacje z Waszyngtonem, jednocześnie starając się stwarzać pozory zwolennika demokracji. Gdy w czerwcu 1936 r., będąc dowódcą Gwardii Narodowej, odsunął od władzy prezydenta Juana Bautiste Sacasę, nie od razu zajął jego miejsce. Dopiero po przeprowadzeniu wyborów pod koniec 1936 r., podczas których gwardziści zadbali o właściwe liczenie głosów, puczysta został oficjalnie nowym prezydentem Nikaragui.
Gdy to nastąpiło, od razu zajął się likwidowaniem komunistycznej partyzantki, co bardzo spodobało się Waszyngtonowi. Chcąc tę sympatię umocnić, Somoza przemianował centralną ulicę w stołecznej Managui na aleję Roosevelta. Udało mu się też w 1939 r. uzyskać audiencję w Białym Domu i przekonać prezydenta, iż USA nie mają bardziej oddanego od niego sojusznika.