Świadom tej pułapki odwołam się do chyba najbezpieczniejszej ścieżki: przeglądu wydarzeń, bazując na rysie historycznym. GBP to „Great British Peso” jak ostatnio mówią ironicznie Brytyjczycy o swojej walucie. W jakiejś mierze to na pewno przejaw ich specyficznego poczucia humoru cechującego się dużym dystansem do siebie. Niemniej dla wielu analityków humor ten był wystarczającym pretekstem do pójścia w kierunku absurdu i udowodnienia, że nowe określenie GBP wcale żartem nie jest. Jednym z nich był Kamal Sharma z Bank of America, który – z okazji czwartej rocznicy referendum na temat pozostania Wielkiej Brytanii w UE – opublikował badanie i postawił tezę, że funt spadł do rangi waluty wschodzącej. Analityk tłumaczył, że zachowanie funta szterlinga ma coraz więcej wspólnego z meksykańskim peso. Swoją tezę uzasadniał, odwołując się do dość aktualnego, ale mocno wyświechtanego argumentu o bliźniaczym deficycie (przez co rozumie się wysoki deficyt zarówno budżetowy jak i na rachunku bieżącym). Ponadto Sharma zwraca uwagę, że gospodarka brytyjska się kurczy (co chyba w dobie COVID-19 nie powinno nikogo, poza nim samym, dziwić), a notowania funta stają się coraz bardziej neurotyczne. Innymi słowy – funt coraz bardziej oddala się od najstabilniejszych walut tego świata.

Nie trzeba było długo czekać na reakcje na tak prowokacyjną tezę Sharmy. Tym bardziej, że naprawdę bardzo łatwo ją obalić, co czyni Financial Times. Wystarczy odwołać się do logiki. Żeby funt był walutą wschodzącą, Wielka Brytania musi być wschodzącą gospodarką. A z PKB per capita powyżej 42 tysięcy dolarów (ciągle powyżej poziomu Francji), poddani Jej Królewskiej Mości Elżbiety II musieliby jeszcze długo się starać, aby ich kraj został zdegradowany z grupy G-10 do grupy krajów wschodzących. Zresztą, to czwarta waluta świata, jeśli chodzi o rezerwy walutowe. W tym miejscu po prostu trzeba zadać pytanie, co działoby się z funtem, gdyby nie brexit? Jak pokazują dane MFW, od referendum z 2016 r. roszczenia denominowane w walucie brytyjskiej rosną szybciej (w ujęciu procentowym) niż analogiczne roszczenia denominowane w dolarze, a ich dynamika niewiele różni się od analogicznego wskaźnika dla euro. Co ważniejsze niemal wszyscy analitycy są zgodni, że funt brytyjski wydaje się być niedowartościowany. A tym, którzy jeszcze nie dali się przekonać o śmieszności argumentów Sharmy, należy przypomnieć, że niewiele jest krajów, których władze mogą sobie pozwolić na komfort emisji obligacji o ujemnej rentowności.

Niezależnie od słabości argumentów natury ekonomicznej analiza Sharmy zasługuje na uwagę, gdyż jej autor przewidział turbulencje funta z powodu trudności, jakie może generować podpisanie ostatecznego porozumienia między Wielką Brytanią a UE. Ten fragment analizy trzeba autorowi zapisać na plus, tym bardziej, że na rynku jeszcze do początku września panowało przekonanie, że obie zainteresowane strony nie będą sobie szkodzić, co miało przełożenie na umocnienie się funta wobec dolara oraz jego ustabilizowanie się wobec euro. Jak pokazała rzeczywistość rynek się mylił, a krytykowany przeze mnie za zbyt pochopne degradowanie funta Sharma miał w tym przypadku rację. I co ważniejsze funt, z tego właśnie powodu, wszedł ponownie w fazę ogromnych turbulencji.

Problem Irlandii Północnej

Reklama

We wrześniu dotarły za sprawą Financial Times, pogłoski, że premier Boris Johnson nie powiedział ostatniego słowa na temat porozumienia z UE. Cały czas kością niezgody pozostaje tranzyt przez Irlandię Północną. To właśnie za jego sprawą musieliśmy poszerzyć ostatnio naszą wiedzę o takie pojęcia, jak uchwalony w listopadzie 2018 r backstop czy uzgodniony jedenaście miesięcy później Northern Ireland Protocol. W ogóle problematyka utworzonej w 1921 r. z sześciu hrabstw Irlandii Północnej bardzo rzutowała na powstały w Londynie po brexicie układ sił politycznych, a co za tym idzie na cały proces negocjacyjny z UE. Dlatego warto bliżej poznać tzw. wątek irlandzki.

Jest to jeden z trudniejszych epizodów w prawie tysiącletniej historii waluty.

Od referendum minęły już ponad cztery lata, a kurs funta nadal nie może się otrząsnąć. Nawet jeżeli uwzględnimy lekkie umocnienie latem, to i tak nadal daleko mu do poziomów sprzed referendum. Oczywiście nie daje to pretekstu do nazywania funta walutą wschodzącą, ale na pewno jest to jeden z trudniejszych epizodów w prawie tysiącletniej historii waluty. Tym bardziej, że konwulsje związanie z wychodzeniem z UE trwają już niemal tyle samo co pierwsza wojna światowa. A ten fakt zmusza do refleksji, bo właśnie ona dała pierwszy impuls do wydarzeń, które mogą doprowadzić do ostatecznego upadku Zjednoczonego Królestwa. Zanim przybliżę stawianą tezę, chciałbym zwrócić uwagę, że wojna zainicjowała ponurą tradycję szkodzenia walucie brytyjskiej przez jej polityków. A zachowanie Johnsona świadczy o tym, że – najprawdopodobniej w sposób nieświadomy – chciałby podtrzymać tę tradycję. Ale po kolei.

Wspomniane sześć hrabstw tworzących Irlandię Północną jest pochodną procesu założenia państwa irlandzkiego (Eire) w 1921 r. Jego powstanie było swoistego rodzaju wstrząsem sejsmicznym, który podkopał trwający 120 lat monolit polityczny o nazwie Zjednoczone Królestwo. Po powstaniu Eire długo nic nie wskazywało, że omawiane wydarzenie zagrozi dalszej egzystencji Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej. Tym bardziej, że oba państwa wydawały się poruszać w tandemie. Najlepiej może o tym świadczyć fakt, że w 1973 r. razem weszły do ówczesnej EWG. Natomiast rozerwanie łączącej je unii walutowej nastąpiło dopiero 13 marca 1979 r., z chwilą przystąpienia Irlandii do europejskiego mechanizmu stabilizującego kursy (ERM).

Oczywiście powstały pod koniec lat 60. XX wieku konflikt między katolikami a protestantami (który przybrał na sile w latach 70. i 80.) dawał sporo do myślenia. Jednak jego wygaszenie, dzięki podpisanym w 1998 r. porozumieniom wielkopiątkowym, pozwoliło zrozumieć zwaśnionym stronom, że pokój buduje, a wojna rujnuje. Mimo że porozumienie przywróciło kruchy pokój, to nosiło i nadal nosi znamiona tymczasowości. W dodatku wraz z zainicjowanym w 1997 r. przez Partię Pracy ruchem o nazwie devolution (decentralizacja – tłum. red.), sprowadzającym się do oddawania części władzy, między innymi Szkotom, dało zielone światło do dalszej dezintegracji Zjednoczonego Królestwa.

Już dziesięć lat temu słyszałem wyraźne głosy z Dublina mówiące, że zjednoczenie się Irlandii to kwestia około dwudziestu lat. Paradoksalnie konflikt w Ulsterze był czynnikiem hamującym proces dezintegracji Zjednoczonego Królestwa. Jego przezwyciężenie szło w parze z procesem devolution, którego pochodną są coraz odważniej wygłaszane przez Szkocję żądania separatystyczne. Rodzi się zatem pytanie, czy zainicjowany w 1921 r. proces – po chwilowym uspokojeniu – nie doprowadzi ostatecznie do rozpadu imperium. W końcu nie bez przyczyny media ostatnio poświęcały sporo czasu faktowi ucieczki kruków z londyńskiego Tower. Jak powszechnie wiadomo ich obecność ma być gwarancją dalszego istnienia imperium. Czy rzeczywiście jesteśmy świadkami historii?

Ciężar funta

Wróćmy jednak do samego funta. Jak dotąd na opisywane wyżej procesy reagował ze spokojem. Nawet kosztowny dla Londynu konflikt w Ulsterze nie wywarł na nim szczególnego piętna. Może dlatego, że w tym samym czasie na funta oddziaływały dużo ważniejsze czynniki o charakterze globalnym. Analiza nie byłaby jednak pełna bez zwrócenia uwagi na wspomnianą wcześniej, ponurą tradycję szkodzenia funtowi przez często wybitnych, brytyjskich polityków.

ikona lupy />
Rentowność brytyjskich obligacji pięcioletnich / obserwatorfinansowy.pl

Rozwinięcie skrótu GBP jako „Great British Peso” może oznaczać nie tylko „wielkie brytyjskie peso”, ale jeśli pamiętamy co znaczy peso po hiszpańsku, to mamy także „wielki brytyjski ciężar”. Jak zaraz postaram się wykazać, ten ciężar często przygniatał wielu polityków. Przypomnijmy, że u progu pierwszej wojny światowej Wielka Brytania, podobnie jak i inne kraje, zawiesiła wymienialność swojej waluty na złoto. Koniec działań wojennych oznaczał potrzebę przywrócenia wymienialności. Sęk w tym, że w okolicach roku 1919 roku świat miał już niewiele wspólnego ze światem sprzed 1914 r. Dotyczyło to przede wszystkim poziomu cen, mocno zniekształconego za sprawą ogromnych nakładów na działania wojenne. Brytyjczycy byli rozdarci. Z jednej strony duma, a także chęć honorowania zobowiązań w funcie, nakazywała wznowienie wymienialności funta po starym kursie, z drugiej strony realia przemawiały za jego dewaluacją. Orędownikiem tego drugiego rozwiązania był nie kto inny jak sam John Maynard Keynes. Ówczesny Kanclerz Skarbu Winston Churchill postawił jednak – mimo ostrzeżeń ze strony Keynesa – na pierwsze rozwiązanie ze wszystkimi, wręcz tragicznymi konsekwencjami.

Tym samym Churchill rozpoczął niechlubną tradycję szkodzenia walucie przez polityków. I co ciekawe, ciężar funta najczęściej przygniatał polityków wywodzących się z Partii Konserwatywnej, która w ocenie rynku (i nie tylko) powinna lepiej znać się na ekonomii. Oczywiście nie chcę, aby czytelnicy pomyśleli, że omawiane błędy to domena wyłącznie Partii Konserwatywnej. Partii Pracy też się przytrafiały mało fortunne decyzje, niemniej prym w tej kwestii wiedli Torysi. I nie mam na myśli takich wydarzeń, jak kryzys sueski z 1956 r., ale całą serię późniejszych potknięć. Chodzi między innymi o nietrafne decyzje podejmowane przez kanclerzy Skarbu: Nigela Lawsona, Johna Majora, Normana Lamonta, a nawet premier Margaret Thatcher. Czy zatem urzędujący premier postanowił kontynuować tradycję zainicjowaną przez wielkiego Winstona Churchilla? Obserwując zachowanie funta po 8 września widać, że obecny premier jest na najlepszej drodze nie tylko do osłabienia waluty, ale i prestiżu całego kraju.

Bank Anglii na ratunek

Wspomniana wcześniej możliwość ostatecznego rozpadu Zjednoczonego Królestwa nie uzasadnia jednak nazywania funta mianem waluty wschodzącej. Rzeczywiście kraj znalazł się w trudnym momencie swojej historii, ale nie tak trudnym, jak utrata imperium kolonialnego. Wtedy funt był nawet nie tyle ciężarem, co kulą u nogi brytyjskiej gospodarki, głównie za sprawą odmiennej dynamiki kurczenia się tej pierwszej i erozji znaczenia funta w międzynarodowym systemie walutowym. Brytyjczycy mają spore doświadczenia w przezwyciężaniu trudnych czy nawet kryzysowych chwil, a więc martwienie się zarówno o nich, jak i o ich walutę wydaje się stratą czasu. Pamiętajmy, że sam funt nie jest emitowany przez Bank Zjednoczonego Królestwa, ale przez Bank Anglii, który powstał dużo wcześniej niż Zjednoczone Królestwo.

Nie bez przyczyny kończę artykuł nawiązaniem do Banku Anglii, bo historia ostatnich kilkudziesięciu lat jest bardzo ciekawa i może stanowić inspirację dla Borysa Johnsona. Premier Wielkiej Brytanii próbuje znaleźć nowe miejsce dla swojego kraju, między innymi poprzez przekształcenie go w Globalną Brytanię. Bank Anglii oferuje ciekawą lekcję, jak takiej misji podołać. Jeszcze pod koniec lat 70. XX w. był zagubiony i tkwił w marazmie oraz imperialnej przeszłości. Może dlatego nikt wówczas nie wiedział, czemu ma służyć. Dzisiaj Bank Anglii należy do najbardziej dynamicznych banków centralnych na świecie, stanowiących inspirację dla innych. Jak to się stało? Z odpowiedzią na to pytanie przychodzi prof. Harold James w swojej najnowszej książce poświęconej historii banku w latach 1979-2003. Nie wiem, czy premier zada sobie trud przeczytania jej, ja z pewnością niebawem przybliżę jej zawartość czytelnikom Obserwatora Finansowego. A już teraz mogę napisać, że przyszłość funta, z tak solidnym emitentem i kustoszem jak Bank Anglii, wydaje się jednak – mimo różnych zawirowań – bezpieczna.

Opinie wyrażone przez autora nie reprezentują oficjalnego stanowiska NBP.

Paweł Kowalewski, ekonomista w Departamencie Operacji Krajowych Narodowego Banku Polskiego; specjalizuje się w zagadnieniach polityki pieniężnej.