Na przykładzie mediów w Rosji można wywnioskować, że pobieranie opłat za wiadomości może zapewnić niezależność, ale jednocześnie ogranicza zasięg i wpływ – pisze Leonid Bershidsky.

Ostatnio dużo mówiło się o dziennikarstwie i paywallu, także w redakcji Bloomberg, która właśnie wprowadziła tę formę płatności. W dużej mierze dyskusja skupiała się na ekonomii wspierania dziennikarstwa z dbałością o jakość, biorąc pod uwagę głównie rynek amerykański.

Chciałbym poszerzyć ramy tej dyskusji, dzieląc się moim doświadczeniem w Rosji. Tam sprawa jest bardziej skomplikowana. W Rosji, paywall był niezbędny do utrzymania dziennikarskiej uczciwości. Jednocześnie udowodnił, że pobieranie opłat za dziennikarstwo może zmniejszyć jego wpływy. W krajach autorytarnych może to z kolei prowadzić do erozji wolności wypowiedzi oraz odpowiedzialności.

Za przykład podam przypadek Slon.ru, portalu opinii, który założyłem wraz z byłym bankierem w 2009 roku. Na początku działalności nie pobieraliśmy żadnych opłat. Rosja wciąż miała stosunkowo dynamiczny krajobraz medialny i musieliśmy konkurować o uwagę z darmowymi stronami internetowymi. Zainwestowaliśmy nawet w zwiększenie ruchu na stronie dzięki pieniądzom byłego bankiera. Dzięki temu chcieliśmy dotrzeć do jak najszerszego grona odbiorców – kilku milionów osób miesięcznie.

Zadziałało. Mieliśmy swoją niszę, reklamodawcy zauważyli nas, wygraliśmy nawet niektóre nagrody. Do 2012 r.., kiedy to zająłem się innymi projektami, Slon.ru działał prężnie, a wszystko finansowane było z reklam. W tym roku Władimir Putin powrócił do prezydentury po czteroletniej przerwie. Niemal natychmiast na rynku nastało ochłodzenie, na stronie pojawiało się coraz mniej reklam, szczególnie w przypadku publikacji krytycznych wobec Kremla. Wkrótce po aneksji Krymu w 2014 r. Maxim Kashulinsky, obecny redaktor naczelny strony, ogłosił, że Slon.ru będzie dostępny za paywallem. To rzadkość w Rosji, gdzie czytelnicy są jeszcze bardziej przyzwyczajeni do darmowych treści w internecie niż Amerykanie, ale była to jedyna szansa, by zatrzymać projekt przed gwałtownym odpływem funduszy.

Reklama

Strach reklamodawców, by nie narazić się władzy, nie był jedynym problemem. Pomimo odnowienia atmosfery zimnej wojny, Facebook i Google (i ich rosyjskie klony) przejęły działalność reklamową. Presja polityczna w połączeniu ze wzrostem obecności reklam w mediach społecznościowych i wyszukiwarkach sprawiła, że model biznesowy oparty na reklamach dla mediów jest praktycznie bezużyteczny.

Ten podwójny, śmiertelny dla portali cios nie jest charakterystyczny tylko dla Rosji: na Węgrzech ludzie bliscy premierowi Viktorowi Orbanowi skupują media, które rząd następnie wspiera reklamą. Ci, którzy pozostają niezależni, są ignorowani przez komercyjnych reklamodawców.

Cztery lata po przejściu za paywall, Slon.ru, przemianowany na Republic.ru w 2016 r., pozostaje jednym z sześciu rosyjskich wydawców, których właściciele i redaktorzy nie działają według instrukcji Kremla.

Dopytałem Kashulinsky'ego, jak sobie radzi. Odpowiedział, że redakcja składa się z 17 pełnoetatowych dziennikarzy (zacząłem z ponad 30), a finansowanie działalności pochodzi w20 proc. z reklam, a reszta przychodów pochodzi z subskrypcji. To przejrzyste i odporne na presję Kremla: nawet jeśli rząd chciał zablokować stronę, ale nawet wtedy oddani subskrybenci prawdopodobnie omijaliby zakaz z serwerami proxy i prywatnymi wirtualnymi sieciami.

Ci subskrybenci, jak powiedział Kashulinsky, są gotowi zapłacić nie tylko za jakościowe opinie i raporty, ale także wesprzeć jeden z ostatnich bastionów niezależnego dziennikarstwa. (Niedobitki minionej rosyjskiej epoki wolności mediów nazywają te media „normalnymi”, a nie „niezależnymi” – tak też mówi Kashulinsky).

Dzięki bazie subskrypcji Kashulinsky nie jest tak zaniepokojony, jak większość redaktorów w Moskwie. „Przestaliśmy liczyć kliki”, mówi. „Nie musimy też próbować hakować algorytmu Facebooka, aby nasze posty przyciągały ruch. Używamy go tylko do reklamowania subskrypcji, a kiedy jesteś reklamodawcą, Facebook działa w porządku”.

Brzmi jak idylla? Należy wziąć pod uwagę zasięg strony Republic.ru. Kashulinsky powiedział, że ma 22 tys. subskrybentów – w kraju z 87 milionami internautów. Roczny abonament wynosi 4 800 rubli (77 dolarów), co pozwala portalowi przetrwać, a pisarzom i redaktorom zapewnia wynagrodzenia. Na stronie znajdują się kolumny wybitnych krytyków Putina, którzy nie są mile widziani w innych rosyjskich mediach, a także okazjonalne raporty i śledztwa, jak ten z 2017 r. o poszukiwaniu tajnego więzienia używanego przez FSB – krajowy wywiad rosyjski.

Pomysł na niezależność Kashulinsky'ego to nie jedyne wyjście. Meduza.io, popularny rosyjskojęzyczny portal, chwali się liczbą 9,5 miliona czytelników miesięcznie, a nie ma paywallu. Ale siedziba Meduza.io znajduje się w Rydze na Łotwie, co pozwala im uniknąć presji Kremla. Tymczasem ich samowystarczalność finansowa była nie do zweryfikowania. Dane Meduzy za 2017 rok nie są jeszcze dostępne w łotewskim rejestrze firm, ale w 2016 roku, po drugim pełnym roku działalności, Meduza odnotowała przychody w wysokości 1,3 mln euro (1,6 mln dolarów), a koszty tej działalności są sięgają 2,3 mln euro.

Co ważniejsze, zasięg płatnych, niezależnych serwisów informacyjnych jest pomniejszany przez państwowe media propagandowe Putina i strony internetowe będące własnością ludzi biznesu, którzy są lojalni wobec Kremla. Główna strona RIA Novosti, państwowej agencji propagandowej, miała w kwietniu średnio 4 miliony unikalnych odwiedzających dziennie. Takie placówki nie potrzebują dochodów z subskrypcji, aby przetrwać.

Jaką więc lekcję możemy z tego wyciągnąć? Przy ograniczonej liczbie silnych, profesjonalnych portali, które zarabiają dzięki subskrypcjom, istnieje ryzyko, że ciekawi świata, aktywni i zaangażowani czytelnicy nie będą w stanie zapewnić wystarczającego budżetu dla wszystkich publikujących. Dziennikarze mogą przetrwać i wykonywać dobrą robotę, ale zasięg tej pracy i jej wpływ będą ograniczone.

Na Zachodzie są recepty rozwiązujące podobne problemy. Na przykład zastosowanie dźwigni regulacyjnych, aby sieci społecznościowe i inne usługi płaciły za treści informacyjne w taki sposób, w jaki płacą za muzykę. Firmy internetowe mogą sobie na to pozwolić, a tego rodzaju rozwiązanie może pomóc mediom utrzymać niskie ceny subskrypcji i – być może – umożliwić gromadzenie subskrypcji oraz sprzedaż ich w pakiecie.

Nigdy nie powinniśmy tracić z oczu zagrożenia, jakie niesie sytuacja, gdy dziennikarstwo wysokiej jakości ma tylko jedno źródło dochodu.

>>> Czytaj też: Rosja uruchomiła most na zaanektowany Krym