Zmniejszenie przez UE funduszy spójności dla Polski i Węgier nie będzie takie łatwe, zaś proces akceptowania nowego budżetu znacznie się wydłuży - pisze w opinii felietonista Bloomberga Leonid Bershidsky.

Europa Wschodnia stanowi tę cześć Unii, która otrzymuje więcej środków z UE niż do niej wpłaca. Możliwe jednak, że teraz państwa tego regionu będą musiały stoczyć nową walkę o środki, gdyż unijny establishment chce powiązać fundusze ze swoją wizją europejskich wartości.

W Europie istnieje wiele linii podziału, ale w kwestii spraw finansowych, podział przebiega pomiędzy wschodem a południem. „Financial Times” donosił niedawno, że w propozycji budżetu UE na kolejną 7-letnią perspektywę, która ma zostać zaprezentowana 2 maja, Komisja Europejska chce przesunąć 10 mld euro z krajów takich jak Polska, Węgry i Czechy w kierunku dotkniętych kryzysem państw południa takich jak Grecja i Hiszpania. Część budżetu przeznaczonego na „spójność”, jak donosi brytyjski dziennik, ma teraz podlegać pod kategorię „spójność i wartości”. Oznacza to, że środki które jak dotąd płynęły do krajów z PKB na mieszkańca poniżej 90 proc. średniej UE, będą teraz łączone z przestrzeganiem rządów prawa, demokracji i praw człowieka. Odkąd Unia jest zaniepokojona, w jaki sposób kwestie te są traktowane przez rządy Polski i Węgier oraz w jaki sposób cała Europa Środkowo-Wschodnia podchodzi do kwot uchodźców, lepiej wypadające pod tym względem kraje południa stają się oczywistym celem redystrybucji.

Zajmujący się budżetem niemiecki polityk Guenther Oettinger nie potwierdził, że nowy budżet zostanie zmieniony właśnie w taki sposób. „Naprawdę?” – sakratyscznie odniósł się niemiecki polityk do informacji przekazanych przez „FT”.

Ale Oettinger nie musi owijać w bawełnę, ponieważ w UE istnieje wyraźne poparcie dla tego typu zmian i myślenia. „Nadszedł moment, aby przemyśleć w jaki sposób wzmocnić powiązanie funduszy UE z szacunkiem dla fundamentalnych wartości Unii” – mogliśmy przeczytać w lutowym dokumencie Komisji Europejskiej skierowanym do przywódców państw Wspólnoty.

Reklama

Budżet UE nie jest duży. Tegoroczny sięga kwoty 160,1 mld euro, ale to tylko 2 proc. wszystkich wydatków państw Unii oraz 1 proc. ich dochodu narodowego brutto. Mimo to jednak fundusze UE są na tyle duże w kategoriach liczb bezwzględnych, że stanowią one istotny czynnik dla wielu gospodarek w Europie.

Od 2004 roku, kiedy to 10 państw Europy Środkowo-Wschodniej wstąpiło do Unii, to właśnie one były głównym adresatem funduszy spójności. Tymczasem Włochy, dotknięte niedawno falą uchodźców, były oraz pozostają krajem, który więcej wpłaca do budżetu UE niż z niego otrzymuje.

W czasie swoich niedawnych podróży do Polski i Węgier słyszałem zarówno od ekonomistów związanych z rządami jak i tych niezależnych, że ograniczenie funduszy spójności z UE sprawiłoby, że imponujący wzrost gospodarczy w tych państwach mógłby się zmniejszyć. W szczególności na Węgrzech, dla których fundusze z UE stanowiły netto równowartość ok. 4,5 proc. PKB w 2016 roku, czyli ostatniego roku, za jaki są dostępne dane.

Cięcia funduszy spójności mogłyby oznaczać katastrofę dla nacjonalistycznych rządów Europy Wschodniej oraz prowadzonych przez nie polityk, nakierowanych na najbiedniejszych obywateli zamieszkujących najmniej rozwinięte obszary, którzy nieprzypadkowo stanowią ich twardy elektorat.

Rządy zarówno na Węgrzech jak i w Polsce są konserwatywne na poziomie fiskalnym. Zmniejszenie zagranicznego długu jest jednym z ich najważniejszych celów, odkąd dążą do zwiększenia gospodarczej suwerenności. Zatem programy socjalne tych rządów, w tym hojne wsparcie dla rodzin, idące w parze z celami demograficznymi, mogłyby zostać poważnie zachwiane w wyniku zmniejszenia finansowania z UE. Na przykład jeden z powodów dużej popularności Prawa i Sprawiedliwości w Polsce, czyli program 500 plus, kosztuje ok. 5 mld euro rocznie. Tymczasem w 2016 roku Polska otrzymała z UE 7,12 mld euro netto. Obcięcie tych środków nawet o połowę sprawiłoby, że kraj stanąłby w obliczu poważnej dziury budżetowej.

W tej sytuacji rządy państw Europy Wschodniej będą walczyć z takim ryzykiem na wszelkie sposoby. Zoltan Kovacs, rzecznik prasowy rządu Wiktora Orbana, powiedział mi w Budapeszcie:

„Pieniądze, które otrzymujemy z UE, to nie jest prezent. Otrzymujemy je, ponieważ otworzyliśmy nasze rynki znajdujące się w gorszej pozycji: nasze firmy były mniej konkurencyjne i nie tak dobrze dokapitalizowane jak zachodnie. To wciąż jest aktualne. I nieuniknione, bo taka jest natura integracji, dlatego kompensacja jest uzasadniona. Widzimy heroiczne wysiłki, w wyniku których próbuje połączyć się fundusze spójności z innymi kwestiami, ale zaraz zaraz, według traktatów europejskich sprawy te nie mają ze sobą nic wspólnego. Jeśli pieniądze te przestaną do nas przychodzić, będzie to oznaczać, że zmieniły się reguły”.

Przedstawiciele polskiego rządu widzą tę sprawę podobnie, opisując fundusze spójności jako środki kompensujące gospodarczą kolonizację Polski przez zachodnie banki i firmy.

Z jednej strony z punktu widzenia UE nie ma sensu pomagać nacjonalistycznym partiom, aby te mogły uzyskane środki kierować do swojej bazy wyborczej i konsolidować władzę nad sądami i mediami, a ostatecznie zmniejszając szanse wyborcze swoich przeciwników w czasie wyborów. Z drugiej strony zmniejszenie funduszy spójności dla tego regionu będzie oznaczać jawnie wrogi akt przeciw rządom, które cieszą się dużym poparciem społecznym. Warto zastanowić się, jak mogą zareagować.

W takiej sytuacji rządy Polski i Węgier prawdopodobnie chciałby odzyskać te pieniądze poprzez wprowadzenie specjalnych podatków. Pionierem tego typu rozwiązań był Viktor Orban, gdy w 2010 roku wrócił do władzy. Handel detaliczny, media, energetyka, finanse musiały płacić specjalne daniny, które ostatecznie zasiliły programy socjalne rządu Orbana. Gdyby obcięto fundusze spójności, daniny mogłyby ulec zwiększeniu. Nacjonaliści mogliby także podjąć kroki odwetowe nasilając antyunijną propagandę, w efekcie czego negocjacje stałyby się jeszcze trudniejsze. Unia Europejska nie potrzebuje tego typu sporów, szczególnie w trakcie procesu negocjacji nad Brexitem.

Z kolei ograniczenie działania do kilku symbolicznych cięć w funduszach spójności może zrazić Europejczyków z Południa. Grecja z 20-proc. bezrobociem czy Włochy z ponad 10-proc. bezrobociem, muszące zmagać się z falami imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, są dziś być może w większej potrzebie niż kraje Europy Wschodniej z brakiem rąk do pracy i płotami granicznymi.

Jeśli propozycje budżetowe Oettingera na lata 2021-2027 wywołają burzę, a prawie na pewno tak będzie, proces przyjmowania budżetu, który wymaga jednogłośnej decyzji liderów państw oraz zgody Parlamentu Europejskiego, może rozciągnąć się na lata, znacznie wykraczając poza kadencję Komisji Europejskiej (upływającą w przyszłym roku). Wszystko to może też znacznie bardziej osłabić całą Unię Europejską niż warte są pieniądze, o których mowa. Aby uzyskać spójność gospodarczą, Unia Europejska potrzebuje więcej spójności politycznej, a ta jak dotąd nie nadeszła.

>>> Czytaj również: "FT": W nowym budżecie UE pieniądze trafią na Południe kosztem Wschodu