David Villa, który w niedawnym zwycięskim meczu z Anglią w Sewilli strzelił pierwszego gola dla Hiszpanii, należy do zespołu Valencia, gdzie ostatnią wypłatę pensji odroczono bezterminowo na skutek znacznego zadłużenia klubu. Jest jedną z rosnącej liczby biednych i bogatych ofiar recesji, która w Hiszpanii - jak na to wygląda - może być głębsza niż w większości krajów Europy.

Nieruchome dźwigi

W zwykle beztroskim społeczeństwie hiszpańskim jej oznaki zaczynają być już widoczne. Mieszkańcy pochodzenia afrykańskiego i uliczni sprzedawcy dwa razy demonstrowali już w madryckiej dzielnicy Lavapies przeciwko domniemanemu rasizmowi i akcjom policyjnym: w efekcie tych protestów wyszło na jaw, że policji narzucono tygodniowe kwoty aresztowań nielegalnych imigrantów. Na południu kraju, w Andaluzji, u progu zimy do miast napłynęły tysiące pozbawionych żywności i schronienia imigrantów, którzy bezowocnie usiłowali znaleźć zajęcie przy zbiorach oliwek: te miejsca pracy zajęli już Hiszpanie.
Wzdłuż wybrzeża i wokół dużych miast przy zbudowanych do połowy osiedlach mieszkaniowych bezczynnie stoją dźwigi. Zamknięto wiele małych sklepów w centrum Madrytu. Właściciel pewnej firmy budowlanej, która popadła w ruinę wskutek kryzysu gospodarczego, oskarżony jest o niespłacenie zobowiązań wobec pięciu banków; inny zagroził, że się podpali, jeśli miejscowe władze nie zapłacą mu zaległych 450 tys. euro.
Reklama
- Nie wpadamy w recesję. Wpadamy w depresję, taką jak w latach 30. ubiegłego wieku - mówi Lorenzo Bernaldo de Quiros, ekonomista i prezes firmy Freemarket International Consulting. To jeden z najbardziej pesymistycznie nastawionych analityków, ale swój ponury nastrój uzasadnia powszechnie podzielanymi przewidywaniami: do końca roku bezrobocie sięgnie 19 proc. (dziś to 14 proc., czyli 3,3 mln osób); deficyt budżetowy wyniesie co najmniej 6,5 proc. produktu krajowego brutto; gospodarka skurczy się w 2009 roku o 3 proc. albo i więcej; i prawdopodobnie pojawi się deflacja.
- To wszystko plus kryzys finansowy stwarzają idealne warunki dla depresji - konkluduje Lorenzo Bernaldo de Quiros.

Złote dziesięć lat

Może ona dotknąć tę dziesiątą gospodarkę świata i czwartą w strefie euro tak poważnie, że kraj ten może utracić sporo z tego, co zyskał przez dziesięć lat od wprowadzenia wspólnej waluty.
Do czasu globalnego kryzysu gospodarczego Hiszpanii wiodło się dobrze. Jej powrót do demokracji i rozwoju po wojnie domowej i dyktaturze Francisco Franco to przecież jeden z największych sukcesów powojennej Europy. W dekadzie zakończonej w 2006 roku średnie tempo wzrostu gospodarczego wyniosło realnie 3,7 proc. rocznie; w pozostałych krajach strefy euro było to przeciętnie 2,1 proc. W przeliczeniu na osobę produkt krajowy brutto sięgnął 90 proc. średniej dla 15 głównych krajów Unii Europejskiej.
Ta ekspansja pomogła utworzyć ponad 5 milionów miejsc pracy i - w proporcji do liczby mieszkańców - przyciągnęła do Hiszpanii więcej imigrantów niż w jakimkolwiek kraju kontynentalnej Europy. Przez całą dekadę główną siłą napędową gospodarki było budownictwo, zwłaszcza mieszkaniowe, finansowane z taniego kredytu - i tu właśnie leży źródło kłopotów. Podobnie jak w USA i Wielkiej Brytanii pęknięcie bańki na rynku nieruchomości było brzemienne w skutki.
Ocenia się, że w Hiszpanii stoi pustych około miliona nowo wybudowanych mieszkań i domów. Budownictwo mieszkaniowe, które w 2006 roku miało 7,5 proc. bezpośredniego udziału w tworzeniu PKB, właściwie zamiera. Grupa lobbystyczna, reprezentująca 14 największych deweloperów, podała, że w grudniu nie zaczęli oni budowy ani jednego nowego domu, a w całym ostatnim kwartale 2008 roku - zaledwie 135. Rekordową liczbę rozpoczętych lokali odnotowano w 2006 roku: było ich ponad 700 tys.
- Stosowany przez ostatnie 15 lat w Hiszpanii wzorzec rozwoju bazował na ogromnej płynności rynków finansowych - środków było mnóstwo i były tanie - mówi Rafael Domenech, główny ekonomista hiszpańskiego banku BBVA.
- Dla gospodarki hiszpańskiej, dla gospodarstw domowych i dla firm najkorzystniejsze było skorzystanie z tej płynności i powiększanie długu.
I wszyscy tak robili. W ciągu dziesięciu lat zadłużenie sektora prywatnego podwoiło się i sięgnęło 120 proc. PKB. Ponieważ większość tych pieniędzy pochodziła od niemieckich emerytów i innych oszczędzających, a do Hiszpanii trafiała poprzez papiery wartościowe, bazujące na tamtejszych kredytach hipotecznych, deficyt na rachunku bieżącym bilansu płatniczego wyniósł ponad 10 proc. PKB. Teraz, gdy warunki na rynkach finansowych zmieniły się, nie można już się spodziewać - jak mówi Rafael Domenech - „utrzymania takiego samego modelu wzrostu jak w ciągu ostatnich dziesięciu lat”.

Rządowe pieniądze

W teorii Hiszpania mogłaby zastąpić zmniejszoną aktywność w budownictwie zwiększoną produkcją w innych sektorach. Jej gospodarka należy do najbardziej otwartych na świecie, a tamtejsze firmy odzieżowe, a także z sektorów energii odnawialnej, infrastruktury i bankowości są aktywnymi eksporterami i dużo inwestują za granicą. Jednak gospodarka innych krajów nie jest w stanie przyjąć napływu dodatkowych towarów. Hiszpański przemysł motoryzacyjny, zapewniający prawie piątą część eksportu i wytwarzający 6 proc. PKB, zmaga się ze spadkiem popytu zarówno w kraju, jak i za granicą. Turystyka to biznes wart 50 mld dol., ale w zeszłym roku liczba odwiedzających Hiszpanię zmalała od 3 proc.; to pierwszy spadek w ujęciu rok do roku od 1997 roku, kiedy to wprowadzono obecny system liczenia przyjazdów turystycznych.
Socjalistyczny premier Jose Luis Rodriguez Zapatero przyjął taki sam sposób działania jak większość przywódców krajów dotkniętych kryzysem na świecie i ogłosił całe mnóstwo planów zwiększenia wydatków państwa (ostatnio doliczono się ponad 90 osobnych środków antykryzysowych), usiłując spowolnić wzrost bezrobocia i odsunąć niebezpieczeństwo przedłużającej się recesji. Miguel Sebastian, minister przemysłu, otarł się nawet nieco o protekcjonizm, inicjując - choć on sam temu zaprzecza - kampanię „Kupuj hiszpańskie towary”.
Nie ma jednak żadnej pewności, że te zwiększone wydatki - niektóre z nich ogłoszono mimo sprzeciwu ze strony Pedro Solbesa, ministra finansów, a poprzednio gwaranta wstrzemięźliwości finansowej - przyniosą pożądane skutki. Pewne jest natomiast, że pole manewru rządu w polityce fiskalnej jest mocno ograniczone, gdyż przewidywany deficyt budżetowy ponaddwukrotnie przekracza już dopuszczalny w UE pułap 3 proc. PKB. Choć łączny dług publiczny nadal jest stosunkowo umiarkowany, pogorszenie stanu finansów publicznych skłoniło agencję ratingową Standard & Poor's do pozbawienia w styczniu Hiszpanii oceny AAA.

Tylko wydajność

Podczas poprzednich recesji Hiszpania, żeby zachować konkurencyjność eksportu i przyciągać inwestycje, po prostu dewaluowała pesetę - to ścieżka obrana obecnie przez Wielką Brytanię, gdzie kurs funta kształtuje się swobodnie - ale kraj, który jest członkiem strefy euro, nie ma już możliwości jednostronnej dewaluacji.
Niemal wszyscy dyrektorzy firm, a także ortodoksyjni ekonomiści oraz politycy opozycyjni twierdzą, że jedynym sposobem na to, by Hiszpania wyszła z kryzysu silniejsza - a właściwie żeby przetrwała go w ramach strefy euro - jest zwiększenie wydajności gospodarki poprzez wprowadzenie reform strukturalnych. Zwykle jednak mają przez to na myśli, żeby łatwiej zatrudniać i zwalniać (przy mniejszych kosztach) pracowników i że płace powinny być ustalane raczej na poziomie przedsiębiorstw niż całej branży.
Do tej dyskusji włączył się ostatnio Angel Fernandez Ordonez, gubernator banku centralnego, który zirytował rząd, określając reformy rynku pracy jako „najważniejszą metodę” zmniejszenia bezrobocia. Nie ma żadnych oznak wskazujących, żeby premier Zapatero miał skorzystać z tej rady, ale gdyby się nawet na to zdecydował, i tak trzeba by czasu, żeby jej zastosowanie wpłynęło na rynek pracy.
Nadal jednak otwarte jest pytanie, czy gdy skończy się globalny kryzys, mająca dziś marne wyniki gospodarcze Hiszpania może się po prostu „restartować”. Budownictwo było tak ważnym czynnikiem wzrostu, że - zdaniem ekonomistów - ożywienie będzie bez wątpienia powolne.
- Zapewne dopiero po trzech czy czterech latach - trudno zresztą określić, kiedy - tempo wzrostu PKB na osobę przyspieszyłoby na tyle, żeby ponownie zaczęła maleć luka między Hiszpanią a innymi krajami UE - mówi Rafael Domenech.
Ale to jest jedna z najbardziej optymistycznych prognoz. Bernaldo de Quiros przewiduje gorszy bieg wydarzeń. - Gospodarka hiszpańska osiągnie wzrost na poziomie 3 proc. rocznie nie wcześniej niż za jakieś siedem lat. A Hiszpanie stracą połowę swojego bogactwa. To straszne - mówi.