Jednym z pierwszych symptomów kryzysu finansowego były pojawiające się już w 2006 roku problemy na amerykańskim rynku nieruchomości. Ostatnio jednak napływają z niego kolejne dobre informacje.
Sprzedaż domów na rynku wtórnym w USA wzrosła o 7,2 proc. w lipcu w stosunku do czerwca. Kupujący uaktywnili się, korzystając z niskich cen domów, atrakcyjnego oprocentowania kredytów hipotecznych oraz wprowadzonych przez prezydenta Obamę ulg podatkowych na zakup pierwszego domu. Jest to największy miesięczny wzrost od początku śledzenia tych informacji (1999 r.). Poprawę jeszcze lepiej obrazuje fakt, że sprzedaż w lipcu 2009 r. była o 5 proc. wyższa niż w lipcu 2008 r. i jest to pierwszy wzrost w skali roku od listopada 2005 r. Ciągle dużą część, 30 proc., stanowiły domy sprzedawane przez banki, które przejęły je pod zastaw kredytu hipotecznego. Na początku roku było to 50 proc., więc ofert okazyjnych jest trochę mniej, a transakcje są dokonywane na warunkach rynkowych.
Ostatni cykl wzrostowy wywołany dostępnością taniego pieniądza, innowacjami finansowymi oraz polityką rządu sprawiły, iż ludzie uwierzyli, że ceny mogą tylko rosnąć. Nieruchomości zaczęli traktować jak bankomaty, biorąc kolejne kredyty pod stopniowo rosnącą ich wartość. Załamanie tego mechanizmu było przyczyną kryzysu. Mimo że poziom sprzedaży jest jeszcze daleki od maksimów, stabilizacja jest dobrą wiadomością.
Zwiększona liczba transakcji to szybsze wyczyszczenie zapasów niesprzedanych domów, co zwiększy skłonność banków do udzielania kredytów. Zdrowe budownictwo to m.in. zapotrzebowanie na surowce i inne produkty, często importowane. Stabilizację potwierdza też indeks cen domów Case-Schiller. Zanotowaliśmy wzrost, i to w kolejnych dwóch miesiącach (maj i czerwiec). Oznacza to poziom cen, przy którym widać popyt na nieruchomości.
Reklama