Irlandia, Grecja czy Portugalia zdołały uniknąć bankructwa w dużej mierze dzięki przynależności do strefy euro, na której wiarygodność od czasu kryzysu pracują głównie Niemcy. Nie jest tajemnicą, że ocalenie najbardziej zadłużonych gospodarek wspólnoty leżało również w interesie niemieckiego rządu, ponieważ banki zza naszej zachodniej granicy posiadają w swoich księgach tak wiele narażonych na straty papierów wartościowych, że jeśli zrealizowałby się negatywny scenariusz, efekt domina mógłby zmieść z powierzchni ziemi najstabilniejsze z nich. Europejski Mechanizm Stabilizacji Finansowej, który ma pełnić funkcję pożyczkodawcy ostatniej szansy, funkcjonuje w oparciu o założenie, że dzięki posiadaniu najwyższego z możliwych ratingów, inwestorzy będą kupować wyemitowane przez niego wspólne obligacje nawet w czasie rynkowej zawieruchy. Owa wysoka ocena bezpieczeństwa finansowego tego nowego podmiotu wynika również z kondycji najsilniejszego ogniwa, czyli niemieckiej gospodarki, a mówiąc precyzyjniej niemieckiego systemu finansowego.

>>> Czytaj też: Philip Whyte: Banki są silniejsze od państw

Niemiecki system bankowy nie przetrwał ostatniego kryzysu finansowego bez poważnych turbulencji i państwowych programów ratunkowych. Obecnie inwestorzy oceniając ryzykowność banków ze Starego Kontynentu bez trudu są w stanie wskazać na innych rynkach mniej stabilne instytucje niż niemiecka czołówka. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka czynników ryzyka, które w warunkach dużej niepewności mogą obnażyć słabości niemieckich banków i zakwestionować założenia przyjmowane dziś bez pytań.

Hybrydom już dziękujemy

Reklama

Europejski urząd odpowiedzialny za przeprowadzanie tzw. stress testu (European Banking Authority), czyli sprawdzanie zdolności banków do absorbowania strat w skrajnie trudnych okolicznościach, kilka dni temu wywołał prawdziwą burzę w Niemczech. Chodzi o klasyfikację instrumentów tworzących bazę kapitałową banków – EBA proponuje, aby przy wyliczaniu współczynnika wypłacalności przyjąć podobne założenia do tych, które mają obowiązywać w Europie po wdrożeniu nowej dyrektywy bazylejskiej (Basel III) i pomijać tzw. kapitał hybrydowy. Nowa definicja kapitału, z którego mogłyby być pokrywane przyszłe straty, najprawdopodobniej sprawi, że część mniejszych, regionalnych banków (Landesbanken) obleje egzamin i będzie zmuszona pozyskać nowe środki, łączyć się z innymi instytucjami lub w skrajnych przypadkach zamykać biznes.

>>> Czytaj też: Landesbanki - pięta Achillesowa niemieckiej bankowości

Hybrydowy kapitał to jedna z finansowych innowacji, która była bardzo powszechnie stosowana przez niemieckie banki m.in. w celu poprawienia współczynników wypłacalności. Są to instrumenty, które posiadają jednocześnie cechy długu i akcji (kapitału własnego). Bank emitujący ten instrument zobowiązuje się do regularnego spłacania odsetek (jak przy obligacjach) i korzysta z tańszego niż akcje źródła finansowania. Na te płatności można patrzeć również jak na formę wypłacanej dywidendy, ponieważ w razie kłopotów finansowych, bank może zawiesić spłatę odsetek przysługujących tzw. cichym udziałowcom i przeznaczyć pieniądze na pokrycie strat. Według obowiązującej Nowej Umowy Kapitałowej (Bazylea II), nadzór bankowy każdego kraju indywidualnie decyduje czy klasyfikuje kapitał hybrydowy jako kapitał własny, czy zobowiązania. Niemcy powołując się na podobieństwo kapitału hybrydowego do akcji wliczają go do współczynnika Tier 1.
Według Financial Times kapitał hybrydowy stanowił na koniec 2009 r. aż 76 proc. bazy kapitałowej (Tier1) banku WestLB, a w przypadku drugiego największego banku w Niemczech, Commerzbanku to 73 proc. Nie jest przypadkiem, że właśnie te instytucje w najbardziej burzliwej fazie kryzysu finansowego zostały zmuszone wyciągnąć rękę po państwowe pieniądze – Commerzbank otrzymał ponad 18 mld euro, a WestLB 3 mld euro i dodatkowo wydzielił do tzw. rządowego „złego banku” najbardziej toksyczne aktywa. Łącznie z papierami hipotecznego banku Hypo Real Estate, państwo z przymusu stało się posiadaczem portfela śmieciowych aktywów wycenianych na ok. 250 mld euro.

Finansowy Frankenstein

Regulatorzy systemu bankowego zmierzają do uproszczenia prawa i odbudowania solidnych fundamentów kapitałowych. Z hybrydowego finansowania rezygnują nie bez powodu – przykłady z różnych europejskich rynków pokazały bowiem, że owe instrumenty niekoniecznie zachowują się zgodnie z założeniami. Prawo finansowe wymaga, by banki po otrzymaniu pomocy rządowej zawiesiły spłatę odsetek przysługujących w normalnych warunkach posiadaczom instrumentów hybrydowych, ale np. belgijski KBC uznał owe zobowiązania za wymagalne i kontynuował ich spłatę, a brytyjski Royal Bank of Scotland zdołał wstrzymać wypłatę tylko części odsetek.

Na przestrzeni ostatnich miesięcy podobnie skomplikowały się relacje niemieckich instytucji finansowych i inwestorów. Jeden z hybrydowych instrumentów daje jego posiadaczom prawo do udziału w zyskach banku – otrzymują oni stałe odsetki tylko, gdy bank zarabia. Można sądzić, że sami emitenci-innowatorzy nie wiedzą, które normy prawne działają w jakich okolicznościach. Przykładowo, Commerzbank wypłacał odsetki posiadaczom certyfikatów emitowanych przez jego hipoteczną spółkę-córkę Eurohypo, mimo iż ten podmiot generował straty. W 2010 r. po naciskach polityków bank przestał spłacać zobowiązania, na co inwestorzy zareagowali złożeniem pozwu w sądzie. Bez względu na werdykt potwierdza to, że banki dążąc do minimalizacji kosztów były zbyt „postępowe” i nieświadomie powołały do życia nieprzewidywalne twory siejące spustoszenie w całym systemie naczyń połączonych.

Stresujący test

Berliński think tank DIW ocenia, że wszystkie aktywa niemieckich banków to 7600 mld euro, natomiast ich kapitały własne i rezerwy to mniej niż 350 mld euro, czyli 4,6 proc. Bank centralny nie ma wątpliwości, że wymogi Bazylei III wymuszą dokapitalizowanie instytucji finansowych – przewodniczący Bundesbanku, Franz-Christof Zeitler, prognozuje, że do 2018 r. konieczne będzie podniesienie współczynników Tier1 o 50 mld euro. Horyzont czasowy jest bardzo odległy z punktu widzenia przeciętnego inwestora, ale już za kilka tygodni na rynkach może się zrobić głośno o niemieckich bankach.
W zaplanowanym na czerwiec ogólnoeuropejskim teście EBA będzie wymagać od banków, by kapitał własny, a precyzyjniej mówiąc tzw. współczynnik pierwszego poziomu (Tier 1, uwzględniający również rezerwy), stanowiły przynajmniej 5 proc. aktywów. To mniej niż sugerowane przez grupę G20 co najmniej 7 proc. aktywów, co ma od 2018 r. stać się formalnym wymogiem, ale i tak niemieccy politycy mają powody do obaw o kondycję lokalnych budżetów.

Zagraniczne aktywa

Nie powinien dziwić fakt, że ze względu na rozmiar sektora bankowego Niemcy są jednymi z największych wierzycieli innych państw członkowskich strefy euro, również tych, o których wiele ostatnio słyszymy w negatywnym kontekście. Najnowszy dane niemieckiego banku centralnego mówią, że zagraniczna ekspozycja sektora bankowego wynosi 2240 mld euro, z czego blisko 900 mld euro stanowi strefa euro. Kiedy następnym razem usłyszymy o problemach rządów Grecji, Irlandii, Portugalii czy Hiszpanii, warto wiedzieć, że niemieckie banki posiadają ich papiery skarbowe warte łącznie 46,5 mld euro.
Dodatkowo w ich bilansach widnieją obligacje banków z tych państw za kolejne 91 mld euro. Nie miejmy więc wątpliwości, że jeśli wkrótce rozpoczną się negocjacje warunków pakietu pomocowego dla Hiszpanii, jednym z głównych przyczyn wyłożenia grubych miliardów przez niemieckich podatników będzie nie ogólnoeuropejska solidarność, ale walka tamtejszych banków o utrzymanie się na równych nogach. Łącznie niemieckie banki posiadają 133 mld euro hiszpańskich papierów wartościowych i jeśli musiałyby przyjąć na siebie straty, niewątpliwie dałaby znać zasygnalizowana wyżej kruchość bazy kapitałowej. Wszyscy wolelibyśmy nie obserwować tego scenariusza w „realu”.

Zakamuflowana opcja

Na koniec chciałbym zaznaczyć, że Niemcy jako pierwsi w Europie odrobili pracę domową. Szybko wyciągnęli wnioski z finansowego domina sprzed kilku lat ze Stanów Zjednoczonych i oprócz nowych, surowszych przepisów nałożonych na banki przez Komisję Europejską, dodatkowo wprowadzili szereg własnych reform, np. ułatwili zamianę obligacji na akcje, aby uniknąć reakcji łańcuchowej w całym systemie. Rozprzestrzenienie ryzyka między duże międzynarodowe grupy oraz kilkaset małych, lokalnych banków w oczach zagranicznych inwestorów może być postrzegana jako czynnik stabilizujący system finansowy największej europejskiej gospodarki, ale to właśnie te regionalne instytucje są najsłabszym ogniwem i wymagają gruntownej przebudowy. Landesbanken zostały wyparte z rynku depozytów przez oferujące bardziej atrakcyjne warunki kasy oszczędnościowe i w największym stopniu podrasowywały współczynniki bezpieczeństwa emitując instrumenty strukturyzowane. To kolejny toksyczny problem naszych zachodnich sąsiadów, ale miejmy nadzieję, że przynajmniej do czasu załagodzenia nerwowej sytuacji w Grecji, Portugalii i Irlandii, pozostanie to równie dobrze jak dotychczas zakamuflowaną opcją dla rynków finansowych.

ikona lupy />
Łukasz Wróbel, Noble Securities / Forsal.pl