Przeszukując siedzibę komitetu centralnego Partii Komunistycznej w Hawanie, Raul Castro znajduje starą lampę. Zaciekawiony, pociera ją. Pojawia się dżin i obiecuje spełnienie dwóch życzeń. – Dlaczego nie trzech? – pyta kubański przywódca. – Czasy są ciężkie – odpowiada dżin. Oceniając stan kubańskiej gospodarki, Raul Castro musi zgodzić się z diagnozą płynącą z tego dowcipu. Choć w domach Kubańczyków jest już światło, a na stole znacznie więcej jedzenia, przemysłowa i rolnicza produkcja kraju nie zwiększyła się, a zadłużenie zewnętrzne wzrosło.
Raul Castro obiecuje jednak zmiany na lepsze. Pół wieku po zwycięstwie rewolucji partyjny zjazd przyjął pod jego naciskiem pakiet ekonomicznych reform. W ciągu pięciu lat na Kubie ma się pojawić zalążek wolnego rynku. – Przeżywamy prawdziwie historyczny moment – mówi Hal Klepak, kanadyjski historyk zajmujący się Kubą. Od czasu kiedy Fidel w 2006 roku zrezygnował ze stanowisk prezydenta, Raul, który przejął władzę, uczynił priorytetem modernizację gospodarki „w celu zapewnienia przetrwania rewolucji”. – Były już inne zjazdy – mówi Rafael Hernández, redaktor „Temas”, wspieranego przez rząd pisma. – Ale ten po raz pierwszy poparł fundamentalne zmiany w modelu politycznym i gospodarczym.
Centralnym punktem ma być reforma tak brutalna, że wzdrygnęliby się nawet zwolennicy terapii szokowej zastosowanej w byłym bloku sowieckim. Wypłacanie zasiłków dla bezrobotnych ma być ograniczone do kilku miesięcy, ponad milion pracowników przedsiębiorstw państwowych ma stracić pracę. Zwiększenie zatrudnienia w prywatnym sektorze ograniczy rolę państwa, które dzięki swojej wszechobecności było postrzegane przez wielu Kubańczyków prawie jak bóstwo. Reformy mają położyć kres państwowemu kierowaniu przedsiębiorstwami i zastąpić go kontrolą poprzez podatki. Mają również otworzyć szersze możliwości do zagranicznego inwestowania, np. dzięki utworzeniu specjalnych stref ekonomicznych i pozwoleniu na długoterminową dzierżawę nieruchomości.
Reklama
Prezydent przyznał, że partyjny zjazd był najprawdopodobniej ostatnim, który poprowadził on lub jakikolwiek inny przedstawiciel rewolucyjnego pokolenia. W związku z tym jeszcze bardziej aktualne staje się pytanie, które nie dawało spokoju jedenastu ostatnim prezydentom USA i ponad milionowi kubańskich emigrantów żyjących w Stanach: jak będzie wyglądała Kuba po Castro?

Raulonomika, czyli zastój

Pierwsze zmiany już widać. Na wschód od Hawany główna szosa prowadzi przez pokryte rdzawoczerwoną ziemią prowincje, gdzie tradycyjnie uprawiano trzcinę cukrową i hodowano bydło. W ciągu ostatnich kilku lat przejezdni widzieli tylko pola kolczastych krzaków. Teraz jednak na byłych państwowych ugorach pracują prywatni rolnicy, którzy sprzedają produkty w przydrożnych kioskach. Rok temu to byłoby zabronione, ale – wyprzedzając zjazd – rząd wydzierżawił wolne grunty 140 tys. osób. Od października państwo wydało około 200 tys. pozwoleń na samozatrudnienie. W miejskich blokach wyrosły prowizoryczne firmy. Ulice w całym kraju zapełnili prywatni handlarze oferujący przekąski, błyskotki, rękodzieła, naprawę telefonów komórkowych i pirackie CD i DVD.
Dla pragmatycznego Raula te zmiany zostały zrodzone nie tylko z potrzeby ratowania gospodarki, ale również z chęci podkreślenia różnicy między nim a Fidelem. Zgodnie z powszechnie pokutującym przekonaniem prezydent – choć uznaje, że bez Fidela nie byłoby rewolucji – uważa, że były przywódca zaprowadził kraj w gospodarczy ślepy zaułek. – Raul sądzi, że jemu uda się przezwyciężyć klęskę. To byłoby jego wielkim osobistym zwycięstwem w potajemnej rywalizacji, którą od dawna prowadzi ze starszym bratem – mówi Carlos Alberto Montaner, żyjący na wygnaniu kubański pisarz.
Jednak Kuba może wydźwignąć się tylko własnymi siłami, bo możliwości uzyskania kredytów są ograniczone. Hawana zalega ze spłatą większej części zadłużenia, które ocenia się na 20 mld dol. – Bez zwiększenia wydajności nie da się podnieść płac, zwiększyć eksportu i utrzymać systemu socjalnego – powiedział Raul Castro. Gdzie indziej ten wniosek byłby oczywisty, ale na Kubie jego akceptacja zajęła pięć lat.
Raul zdaje się wzorować na takich krajach jak Chiny, którym udało się przekształcić w szybko rozwijające się gospodarki. Jednak raulonomika, jak jest nazywana jego polityka, sprawdza się, tylko kiedy chodzi o postawienie diagnozy, z receptą gorzej. – Reformy są zbyt skromne, zbyt ograniczone i wprowadzane zbyt późno – mówi Oscar Chepe, ekonomista i dysydent. Samozatrudnienie jest dozwolone w 170 zawodach, w tym przycinacza palm i naprawiacza zabawek. Ale pozostaje zasada twierdząca, że wszystko, co nie jest dozwolone, jest zabronione. Nie istnieją również rynki hurtowe, gdzie mogliby się zaopatrywać drobni przedsiębiorcy. Kredyty bankowe teoretycznie są dostępne, ale systemowi finansowemu brakuje płynności.
Wreszcie problem podatków. – To, że podstawą opodatkowania jest nie zysk, tylko dochód brutto, przy czym od podatku można odliczyć tylko część kosztów produkcji, może spowodować, że w niektórych przypadkach podatki mogą być wyższe od zarobków – mówi Archibald Bitter, profesor ekonomii na Uniwersytecie Carlton w Kanadzie. To dławi sektor prywatny i jego zdolność przejmowania zwalnianych pracowników. Właśnie dlatego prezydent spowolnił tempo redukcji budżetówki – według planów do marca pracę miało stracić 0,5 mln osób. Teraz, kiedy zjazd skończył prace, reformy mogą przyspieszyć. Ale stopniowa likwidacja kartek żywnościowych i wzrost cen żywności nieuchronnie spowodują napięcia wśród Kubańczyków, już teraz z trudem wiążących koniec z końcem.

Kuba to nie Egipt

Na razie nie widać żadnych śladów zamieszek. W sobotnie wieczory w parnym Santiago, kolebce rewolucji, tysiące osób zbierają się na głównej alei, żeby tańczyć i pić jak co weekend. Kiedy bezrobotna młodzież obala technokratów na Bliskim Wschodzie, Kubańczycy zdają się nie myśleć o protestach. Na wyspie, gdzie z internetu korzysta tylko 14 proc. ludności (w Egipcie 21 proc.), nie powstało pokolenie Facebooka. – Tu nie ma zdesperowanych – mówi jeden z uczestników ulicznego świętowania spytany, czy popierana przez władze fiesta nie przerodzi się w protesty. – Rządzący nie są chciwymi głupcami i wiedzą, jak uspokoić masy – dodaje jego towarzysz. Starsze pokolenie jest mniej pewne. – Nie jest lekko – mówi 40-letnia Maria Eugenia, która w styczniu straciła pracę księgowej.
Nowe technokratyczne elity Kuby są więc w tej samej sytuacji co dżin z dowcipu, który obiecał spełnić dwa życzenia prezydenta. – Chciałbym, żebyś zamienił hotel Nacional w złoto, żebym mógł go sprzedać i spłacić długi Kuby – powiedział Raul do dżina. – To niemożliwe, jestem dżinem, nie czarodziejem. Zostało ci jedno życzenie. – W takim wypadku chciałbym, żeby kubański system stał się efektywny i produktywny, żebyśmy mogli wyjść z kryzysu – mówi Raul. Dżin na to z rezygnacją w głosie: – To mówiłeś, że gdzie jest ten hotel?
ikona lupy />
Hugo Chavez i Raul Castro / Bloomberg