Ministerstwo Finansów nie będzie mogło liczyć na duże wpływy z prywatyzacji w finansowaniu przyszłorocznych potrzeb pożyczkowych. Co gorsza, potrzeby będą większe, niż pierwotnie planował resort
Przyczyną większych potrzeb przyszłorocznego budżetu jest wyższy deficyt. We wstępnych planach na 2013 rok rząd zakładał zmniejszenie dziury w budżecie do 32 mld zł z 35 mld zł w tym roku, a deficyt finansów publicznych miał spaść do 2,2 proc. PKB z 2,9 proc. PKB. Ale wyraźne spowolnienie gospodarki, którego bezpośrednim skutkiem jest spadek niektórych dochodów podatkowych, stawia realizację obu tych prognoz pod dużym znakiem zapytania. Dziś ekonomiści raczej widzą przyszłoroczny deficyt finansów w przedziale 3 – 3,5 proc PKB. I dodają, że dziura w budżecie może być jednak większa niż 32 mld zł.
Wyhamowanie wielkości wpływów prywatyzacyjnych do 5 mld zł z 10 mld zł zaplanowanych na ten rok to w tym kontekście nie najlepsza wiadomość. – Skoro wpływy z prywatyzacji w 2013 roku mają być mniejsze, oznaczać to będzie konieczność większej emisji długu. Co oznacza, że w większym stopniu będziemy zależni od tego, co się będzie działo na rynkach finansowych – mówi Grzegorz Maliszewski, główny ekonomista Banku Millennium.
Ile obligacji MF będzie musiało sprzedać? W 2013 r. do spłacenia będą papiery o łącznej wartości 88 mld zł. Do tego trzeba doliczyć deficyt budżetowy i tzw. deficyt środków unijnych, również finansowany długiem w różnej postaci.
Mimo to powinno się udać. Warunek to utrzymanie dobrej prasy, jaką Polska ma na Zachodzie. To odcinanie kuponów od wcześniejszych dobrych wyników gospodarczych. Ekonomiści są jednak optymistami. Resort nie powinien mieć problemu ze znalezieniem chętnych na polskie obligacje. – Jeśli nie zmaterializuje się negatywny scenariusz rozpadu strefy euro, apetyt na polskie papiery powinien nadal być duży – mówi Grzegorz Maliszewski.
Reklama
Polskie obligacje rzeczywiście cieszą się dużym wzięciem, co przekłada się na spadek ich rentowności. Dla papierów dziesięcioletnich wynosiła ona w piątek mniej niż 4,94 proc. To najniższy poziom od początku kwietnia 2006 r. Dla pięciolatek było to 4,50 proc. – najniżej od końca marca 2006 r., a dla dwulatek 4,14 proc. – też najmniej od 6 lat. Paweł Radwański, ekonomista Raiffeisen Banku, ocenia, że jeśli nawet dojdzie do wzrostu dochodowości, to zwiększenie podaży obligacji nie będzie tego główną przyczyną. – Rzeczywiście potrzeby pożyczkowe mogą być większe w przyszłym roku. Ale nie na tyle, by miało się to odbić negatywnie na poziomie rentowności – mówi. Dodaje, że nawet gdyby trzeba było zwiększyć podaż o 15 – 20 mld zł ponad pierwotny plan, aukcje powinny się sprzedać. – Rentowności długoterminowych obligacji najwyżej wzrosłyby o 15 – 20 pkt baz. – uważa Paweł Radwański.
Ekonomista jest przekonany, że MF nie będzie kusić losu i postara się jak najszybciej wykorzystać dobrą passę. To oznacza, że jeszcze w tym roku zacznie sprzedawać obligacje z myślą o przyszłorocznych potrzebach. Nie będzie się przy tym ograniczać tylko do aukcji zamiany, na której wymienia obligacje o zbliżającym się terminie wykupu na zapadające dopiero za kilka lat. Resort może przeprowadzać zwykłe przetargi, wykorzystując duży popyt i wysokie ceny.
W przyszłym roku strategia ministerstwa będzie podobna. Według Pawła Radwańskiego mało prawdopodobne, by resort dostosowywał podaż obligacji do terminów wykupu zapadającego długu.
– Przy dobrych warunkach raczej będziemy mieli powtórkę z tego roku, czyli sprzedawanie tylu obligacji, ile się da, aby jak najszybciej wykorzystać korzystną sytuację na rynku. Harmonogram spłat będzie miał drugorzędne znaczenie – mówi Paweł Radwański.