Zyskuje jednak na popularności, gdyż przestraszyliśmy się szybko rosnącego bezrobocia. Rozumujemy logicznie – skoro najsilniejszym motorem naszej gospodarki jest konsumpcja wewnętrzna, to nasze wybory przy sklepowej półce mogą być uznane za miarę patriotyzmu. Tych patriotycznych kryteriów może być znacznie więcej. Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, proponuje nowemu ministrowi gospodarki Januszowi Piechocińskiemu test z patriotyzmu. Nie ukrywa, że jest wrogiem protekcjonizmu państwowego, pod jednym wszakże warunkiem – „że zagraniczne koncerny również płacą podatki, a nie transferują wszelkie zyski poza Polskę.

Czy polski rząd wykaże się patriotyzmem gospodarczym?”. Z wyliczeń ZPiP wynika, że wielkie firmy, objęte CIT (czyli podatkiem dochodowym od przedsiębiorstw), przeciętnie płacą równowartość zaledwie 0,44 proc. ich obrotów. Najczęściej jednak w ogóle nie płacą nic, bo nie wykazują w Polsce zysku. Tymczasem firmy małe płacą równowartość 2 proc. obrotów. Byłoby bardziej patriotycznie, gdyby zamiast podatków dochodowych wszystkie przedsiębiorstwa płaciły zryczałtowany podatek w wysokości 1 proc. obrotów – postuluje prezes ZPiP. I wylicza, że budżet zyskałby na tym rocznie 32 mld zł.

Nie wiadomo jeszcze, jak z testem na patriotyzm upora się wicepremier Piechociński, wiadomo jednak, że kryterium polskości może być zawodne. Zdumiewającą umiejętność niewykazywania zysku w naszym kraju opanowały nie tylko koncerny zagraniczne, CIT nie płacą także duże firmy polskie, coraz częściej rejestrujące się w rajach podatkowych. Najbogatsi przedsiębiorcy z polskim paszportem wcale nie czują się większymi patriotami niż ich zagraniczni koledzy. Na szczęście państwo żyje głównie z VAT , który płacą wszystkie duże firmy. Wpływy z podatków dochodowych mają coraz mniejsze znaczenie. Państwo przymyka oko na CIT, gdyż bardziej zależy mu na tym, żeby kapitał w naszym kraju inwestował i tworzył nowe miejsca pracy. Pewnie słusznie. Nie należy jednak lekceważyć znaczenia symbolicznego podatków.

Kiedy prezydent Francji spełnił swoją obietnicę wyborczą i podniósł górną stawkę podatku PIT do 75 proc. (od dochodu ponad milion euro rocznie), najbogatszy Francuz Bernard Arnault, którego osobisty majątek szacowany jest przez „Forbes” na 41 mld dol., ogłosił, że zmienia obywatelstwo na belgijskie i teraz tam będzie płacił swoje podatki. Media zawrzały z oburzenia, a lewicowy „Liberation” na pierwszej stronie napisał: „Spadaj, bogaty głupku!”. Podatek w końcu okazał się niekonstytucyjny, ale najbogatszy Francuz do ojczyzny wrócić na razie nie zamierza. Koncern Louis Vuitton Moet Hennessy (LVMH), który kontroluje Arnault, to bogactwo narodowe Francji. Należy do niego aż 60 najbardziej luksusowych marek mody i alkoholi na świecie (m.in. Dior, szampan Dom Perignon, koniak Hennessy). Do kolekcji najcenniejszych marek świata Arnault dorzucił ostatnio także włoską Bulgari.

Patrząc z polskiej perspektywy, najbogatszy Francuz do tej pory wykazywał się niesłychanym patriotyzmem. Płacił podatki w wysokości 40 proc. W Polsce fiskus chciałby od najbogatszych przedsiębiorców dostać mniej, niż płacą ich pracownicy, zaledwie 19 proc., bez progresji. Ale nie dostaje. Nasi najbogatsi wytransferowali pieniądze do rajów podatkowych. A państwo utrzymują głównie biedni i średniacy. Wielcy przedsiębiorcy polscy od francuskich czy niemieckich różnią się nie tylko liczbą zer na koncie. W Niemczech czy we Francji także niektórzy postarali się o rezydenturę w rajach podatkowych, prawo na to pozwala. Ale opinia publiczna uważa to za naganne, a oni się z nią liczą, bo konsumencki bojkot może drogo kosztować. Taki drobiazg.