Lubimy narzekać na armię urzędników zatrudnionych w administracji publicznej. Że jak upadał socjalizm, to było ich tylko 150 tys., a teraz jest 450 tys. Że na faksy, podróże służbowe, ksero i prowizje bankowe wydają rocznie 5 mld zł.

Bo Polacy lubią narzekać. Ale jak jest jakiś problem, od razu mówią – niech rząd to rozwiąże. Jest skandal z koniną, niech rząd powoła specjalną komisję, która będzie badała całe produkowane mięso na obecność koniny. Tylko że takie podejście powoduje dalszy wzrost zatrudnienia, bo trzeba uchwalić przepisy, powołać urząd ds. obecności koniny w mięsie, zatrudnić urzędników, którzy przeprowadzą kontrolę, przeszkolić. Muszą mieć samochody służbowe, żeby dojechać na miejsce kontroli, telefony komórkowe. I tak koszty administracji puchną. Oczywiście wszystko dla dobra obywateli, bo w jednym promilu produktów mięsnych być może znalazła się konina. Ale tak wcale nie musi być.

Te same efekty można uzyskać bez zatrudniania urzędników, bez wydawania setek tysięcy czy milionów złotych na ich płace i koszty funkcjonowania. Bo zamiast regulacji i państwowej kontroli można wdrożyć samoregulację danej branży. Podam dwa bardzo dobre przykłady. W 1993 r. powstało stowarzyszenie Krajowa Unia Producentów Soków (KUPS), które obecnie liczy 43 firmy i instytucje naukowe. Pod koniec lat 90. producenci soków zauważyli, że w odpowiedzi na wymuszanie na nich coraz niższych cen przez coraz silniejsze sieci supermarketów i wobec niewydolności kontroli państwowych pojawiły się jednostkowe działania nieetyczne niektórych producentów. Wzrosło ryzyko spadku jakości soków.

W odpowiedzi, żeby chronić konsumenta przed spadkiem jakości, a siebie przed nieuczciwą konkurencją, KUPS powołała w 2002 r. do życia Dobrowolny System Kontroli Soków i Nektarów. Zharmonizowano przepisy, wprowadzono kodeks dobrych praktyk, rozpoczęto niezależne audyty produktów, którymi objęto cały rynek, także produkty tych firm, które nie należały do DSK. Kontrola była prowadzona w sposób poufny, przez niezależne laboratoria, a wobec łamiących standardy były stosowane sankcje, które środowisko firm produkujących soki samo określiło. Skutki są bardzo dobre: w 2000 r. prawie 70 proc. soków i nektarów nie spełniało standardów jakości, w latach 2008–2010 ten odsetek wynosił 5–10 proc. Efekty są dobre, urzędników nie przybyło, a koszty kontroli są małe. Samoregulacja branży działa bardzo sprawnie.

Inny przykład. Urząd Rzecznika Ubezpieczonych w niedawnym raporcie skrytykował sposób, w jaki niektórzy sprzedawcy polis z funduszem inwestycyjnym informowali klientów o tych polisach. Zdarzały się przypadki, gdy klient nie został poinformowany, że takie polisy to instrumenty długoterminowe i że w przypadku zerwania umowy po roku lub dwóch można stracić znaczną część środków. Gdy niektórzy klienci po roku wycofywali pieniądze, byli zaskakiwani tym, że odzyskują zaledwie 10 proc. wpłaconych składek. I podobnie jak w przypadku branży sokowej jednostkowe przypadki braku rzetelności wpływają negatywnie na wizerunek całej branży. Dlatego Polska Izba Ubezpieczeń i firmy ubezpieczeniowe podjęły wysiłek samoregulacji i opracowały standard informacji dla klienta, który musi być wykorzystywany przez wszystkich sprzedawców polis ubezpieczeniowych z funduszem inwestycyjnym.

Reklama

Chyba po raz pierwszy widziałem opis produktu finansowego napisany tak prostym i zrozumiałym językiem, pokazującym jasno korzyści i ryzyka związane z jego kupnem. Życzę innym branżom umiejętności tak czytelnego opisywania swoich produktów, szczególnie tym, które co jakiś czas przysyłają ludziom zmiany regulaminów lub umów do domu, jak np. telewizje cyfrowe czy kablowe. Samoregulacja działa bardzo skutecznie, jest dużo tańsza i korzystniejsza dla obywatela niż regulacja za pomocą nowych przepisów i speckomisji. Pod warunkiem że do tego procesu przystąpią wszyscy lub prawie wszyscy gracze na rynku i będą przestrzegali ustaleń.