fot. Bartek Sadowski/Bloomberg
Reklama
Elżbieta Bieńkowska, europejski komisarz ds. rynku wewnętrznego i usług
Za mniej niż miesiąc przyjdzie pani pożegnać się ze stanowiskiem komisarza. Jak ocenia pani minione pięć lat?
Miałam różne momenty w tym czasie, ale dziś przeważa satysfakcja, czasami w bardzo nieoczekiwanych sprawach. Te dwie najważniejsze, które pozostaną na przyszłość, w ogóle nie były brane przeze mnie pod uwagę na początku mojej kadencji jako rokujące sukces.
Po pierwsze, udało się zapoczątkować współpracę obronną w Europie. Należy to do mojego portfolio, bo zaczynamy od współpracy przemysłowej. W skali całego europejskiego przemysłu zbrojeniowego środków może nie jest bardzo dużo, bo na przyszły budżet planujemy zaledwie 13 mld euro. Nie chcę powiedzieć, że to suma symboliczna, ale realna wartość tego funduszu jest taka, że po raz pierwszy w historii UE kraje członkowskie zgodziły się współpracować ze sobą w sprawach obronnych. A zaczęło się od mojego listu do przewodniczącego Junckera w lipcu 2016 r. Badaliśmy różne obszary i dostrzegliśmy, że w sektorze obronnym, który ma dużą wartość dodaną dla przemysłu, współpracy praktycznie nie ma. Wydaje mi się, że w przyszłości tę inicjatywę będzie się postrzegać jako ważny krok w pogłębianiu integracji europejskiej.
Po drugie, kosmos.
Współpraca kosmiczna to jeden z najszybciej rozwijających się sektorów. I tu nie chodzi o badanie kosmosu. My nie latamy na Marsa, to robią inne instytucje międzynarodowe. My stworzyliśmy najnowszą i najlepszą na świecie infrastrukturę satelitarną, dzięki której możemy dostarczyć dane, które potem służą do zakładania nowych przedsiębiorstw.
Pięć lat temu przewodniczący Jean-Claude Juncker zapowiadał wielki rozwój europejskiego przemysłu, który miał się stać piątą częścią europejskiej gospodarki. To się jednak nie udało.
To nie jest takie oczywiste, bo w konkretnych sektorach przemysłu odnosimy sukcesy. Na początku oczekiwano ode mnie stworzenia strategii przemysłowej. Ale kiedy zaczęliśmy z zespołem nad nią pracować, zobaczyliśmy, że Europa już kilka takich miała i wylądowały one na półkach. Sektory przemysłowe są bardzo różne, od tych bardziej wyrafinowanych po gałęzie energochłonne. Każdy z nich ma inne potrzeby i potencjał. Zabraliśmy się więc do tego metodycznie i zaczęliśmy rozmawiać o konkretnych obszarach. Dziś w Europie trwa dyskusja o przemyśle, i to szeroka. To zasługa odchodzącej KE. Koniec końców Rada Europejska wezwała Komisję, by na koniec tego roku przedstawiła nowy dokument przemysłowy. Dwa lata temu przygotowaliśmy jego zręby. Ale już nie ja będę go przedstawiać.
Skoro pani go przygotowała, to wie, co się w nim znajdzie.
Europejski przemysł potrzebuje przede wszystkim wspólnego rynku. Jest ogromna potrzeba znoszenia barier. Chodzi też o połączenie tradycyjnego wspólnego rynku z cyfrowym. W nowej KE te obszary będą już w portfolio jednego komisarza.
Kolejna sprawa to umiejętności. Wciąż pokutuje przekonanie, że rewolucja cyfrowa zabierze miejsca pracy. Moim zdaniem te obawy się nie sprawdzą. Podczas niedawnego spotkania inicjatywy European Battery Alliance (sojusz mający stymulować produkcję i badania nad bateriami – red.) usłyszałam, że dzieje się wręcz odwrotnie. Jedna z firm pracująca nad bateriami mówiła mi, że w zasadzie każdego tygodnia muszą przyjmować kolejne 50 osób. A takich firm, również w Polsce, jest mnóstwo. Do tego jest to właśnie ten nowoczesny przemysł, który miał odbierać ludziom pracę.
Mogą w nim jednak pracować wyłącznie osoby o wysokich kwalifikacjach.
Na pewno innych niż te, które są na rynku. Dlatego mówimy o umiejętnościach. A dzisiaj Europejczycy nie mają wielu tych bazujących na IT. A to jest teraz podstawa w każdym sektorze. Dlatego postawiliśmy na rozwój umiejętności i stawiamy na kształcenie ustawiczne. W strategii przemysłowej postanowiliśmy też się skupić na kilku sektorach. Wybraliśmy ich sześć, jednym z nich są baterie. Ostatni element to pieniądze, które pozwolą z determinacją te priorytetowe sektory wspierać.
Bariery na wspólnym rynku to olbrzymi problem. Pani portfolio przejmie prawdopodobnie Francuzka Sylvie Goulard. Tymczasem to właśnie Francja jest jednym z krajów, które mają protekcjonistyczne zakusy, co widać było w sprawie pracowników delegowanych, pakietu mobilności czy e-karty usług, którą pani zaproponowała, ale m.in. przez Francję została ona zablokowana. Nie ma pani obaw związanych z tym, że wspólny rynek zostanie przekazany w ręce Paryża?
Jestem daleka od tego, by tak stawiać sprawę. Oczywiście każdy skądś jest. Broniłam wspólnego rynku w sektorze transportowym nie dlatego, że chroniłam interesy konkretnego kraju. Po prostu wiedziałam, jak to się odbija na gospodarce europejskiej. Podobnie działałam w kwestiach dotyczących sektora farmaceutycznego. Ta moja propozycja dotycząca wyłączności patentów dla leków generycznych i biopochodnych przyniesie wiele korzyści. Nie będę zatem nic przesądzać w kwestii pani Goulard.
Wspólny rynek okazał się najtrudniejszym obszarem mojego portfolio. Ileś rzeczy zrobiliśmy, ale nie udało się przełożyć tego ogólnoeuropejskiego gadania o wspólnym rynku na realia. Niestety, nawet dość skromne propozycje z sektora usług, o których pani wspomniała, jak e-karta, zostały zatrzymane na poziomie Parlamentu i ministrów państw członkowskich. Chcieliśmy też wprowadzić nowe narzędzie SMIT (Single Market Information Tool), za pomocą którego można by było sprawdzać, czy firmy nie naruszają zasad wspólnego rynku. Podobne narzędzie już istnieje w przypadku konkurencyjności. Ta propozycja na razie jednak nie ma swojego finału.
Co będzie ze wspólnym rynkiem?
Czas wymusi zmiany. Mówienie – mnie się to również zdarzało – że dwa największe kraje nie chcą wspólnego rynku, to uproszczenie. Nie przesądzałabym więc, że skoro komisarzem zostaje Francuzka, to ze wspólnym rynkiem będzie trudniej. A może właśnie jej łatwiej będzie przeforsować niektóre zmiany?
Co z dieselgate? Postrzega to pani jako swoją porażkę?
Wręcz przeciwnie. Dzięki moim staraniom Unia dysponuje teraz zupełnie nowymi instrumentami, innymi niż w momencie wybuchu dieselgate. Zmieniliśmy system homologacji pojazdów. Obowiązkowe będą badania zanieczyszczeń w rzeczywistych warunkach jazdy, a testy będa przeprowadzane bezpośrednio przez Komisję. A co najważniejsze, od przyszłego roku Unia będzie mogła nakładać kary na producentów, którzy stosują różnego rodzaju sztuczki lub uniki. Nawet do 30 tys. euro od jednego pojazdu, czyli tak jak w Stanach Zjednoczonych.
Polska otrzyma teraz tekę rolniczą.
Mówiąc po europejsku, to duże wyzwanie. Portfolio jest bardzo trudne. Aby sobie z nim poradzić, trzeba mieć zdecydowane stanowiska – albo w jedną, albo w drugą stronę. W tym portfolio nie ma możliwości dogodzenia wszystkim. Z jednej strony jest silne poparcie dla wspierania tradycyjnego rolnictwa, z drugiej strony ekolodzy postulują, by także w tym sektorze skupić się na poprawie środowiska i klimatu. To było widać na wysłuchaniu. Teraz jest taki moment, że trzeba mieć własne zdanie i go bronić. To już nie jest czas na dyskusję.
Teka rolnictwa jest trudna ze względu na cięcia we wspólnej polityce? Klimat?
To dwie podstawowe sprawy. Po pierwsze, pieniędzy więcej nie będzie. Komisja Europejska przedstawiła już propozycje budżetu po 2020 r. i pewne nowe regulacje. Nie jest więc tak, że nowy komisarz zacznie coś od początku. Teraz trwają negocjacje na poziomie państw członkowskich. Po drugie, widzę, jak w ciągu tych pięciu lat ważne stały się działania związane z klimatem i środowiskiem w ogóle.
Polska jest przygotowana na tę klimatyczną rewolucję czy może nas czekać spektakularna porażka? Europejski Bank Inwestycyjny już mówi, że nie będzie dawał pieniędzy na węglowe inwestycje.
Porażka na własne życzenie. Polska kilka lat temu mogła ogłosić, że odchodzi od węgla. Nie zrobiono tego. Dziś nie słyszymy, że węgiel jest na zawsze, ale że na bardzo długie lata.
Ale żaden poprzedni rząd, także pani, nie miał odwagi powiedzieć górnikom, że rezygnujemy z węgla.
Tak, ale dzisiaj sytuacja jest nabrzmiała jak nigdy wcześniej. Pięć lat temu też o tym mówiono, ale teraz wiemy, że cały przyszły budżet europejski będzie budżetem zielonym, czy to będzie rolnictwo, czy fundusze strukturalne.
Polska chciałaby wsparcia w postaci funduszu na sprawiedliwą transformację energetyczną.
Ale pieniędzy więcej nie będzie. Możemy mówić o zielonej warunkowości, czego dotychczas nie było.
Czym miałaby być ta zielona warunkowość?
Chodzi o wprowadzenie nowych kryteriów dotyczących ochrony środowiska i klimatu do różnych programów i priorytetów. A na fundusz sprawiedliwej transformacji zostanie wykrojona część z polityki spójności. Nie mówię, że spójność zostanie zmniejszona, bo to najprawdopodobniej się nie zdarzy. Podniósłby się krzyk w Europie, bo i tak cięcia w polityce spójności już były spore. Spójność zostanie jak jest, ale część będzie uwarunkowana zielono.
Zamiast dróg – wiatraki.
Albo drogi budowane z materiałów, które są produkowane w zrównoważony sposób. To też jest zresztą pomysł na rozmowę z Chinami. Ta idea w przyszłej Komisji nabierze pewnie jeszcze większego znaczenia. Można w zamówieniach publicznych wprowadzać zielone kryteria na materiały. Jeżeli firma chce wygrać przetarg na budowę drogi, do której używa stali, to ta stal ma być produkowana w sposób zrównoważony, taki jak w Europie. Wtedy można ograniczyć grupę kontrahentów do tych, którzy budują z czystej stali.
Pani zajmowała się w polskim rządzie polityką spójności. Wspomniane cięcia w budżecie po 2020 r. uszczuplą pieniądze na rozwój naszych regionów. Czy Polska jest gotowa, by rozwijać się dalej już bez tak znaczącego wsparcia eurofunduszy?
Polski rząd dziś twierdzi, że tych pieniędzy w ogóle nie potrzebuje. On ich zresztą już w Polsce nie pokazuje. To nie jest moje zdanie, bo w KE się tym nie zajmuję. Jak natomiast mówią mi koledzy, jedną z ich bolączek jest to, że Polska przestała pokazywać, że połowa pieniędzy na większość inwestycji to są nadal pieniądze unijne, że ten wkład jest ogromny. Narracja jest taka, że my tych pieniędzy już nie potrzebujemy, ale ja uważam, że będziemy potrzebować jeszcze bardzo długo, chociażby na to odejście od brudnej energii.
Co to znaczy, że Polska nie pokazuje już wkładu unijnego?
Pieniądze strukturalne w ogóle zniknęły z przestrzeni publicznej. W ten sposób pokazuje się, że mamy własne pieniądze, nie potrzebna nam Europa. Ludzie przestali się zastanawiać, skąd je mamy. Tymczasem w zasadzie każda autostrada i droga szybkiego ruchu, które są teraz otwierane – zresztą większość to jeszcze inwestycje z naszego pakietu rządu PO-PSL – są zbudowane przynajmniej w połowie z pieniędzy unijnych. To nie są pieniądze wyłącznie narodowe. Trzeba to ludziom mówić. ©℗
Rozmawiała Magdalena Cedro
Cały wywiad na GazetaPrawna.pl