Bo przecież o to PiS chodzi, by zwiększyć progresję i bogatsi zapłacili więcej. A tymczasem ci, którzy dziś odczuliby skutki tych zmian i płacili więcej do ZUS, dostają obietnicę wyższych emerytur w przyszłości.
To pokazuje, że PiS stawia problem na głowie. Z większą troską powinien pochylić się nad przyszłymi emeryturami osób dziś zarabiających mniej. Zamiast tego rząd proponuje lepiej zabezpieczyć w państwowym systemie tych zamożniejszych. I obiecuje, że w przyszłości dostaną wyższe emerytury. Czy na pewno? PiS zachowuje się niczym pan Zagłoba darujący królowi szwedzkiemu Niderlandy. Ponieważ to obietnica, która podkopuje system emerytalny i w zasadzie nie daje żadnej gwarancji, że wyższe świadczenia kiedykolwiek będą wypłacane.
Prostą konsekwencją likwidacji limitu 30-krotności będą za kilkadziesiąt lat ogromnie zróżnicowane świadczenia. Równolegle pewnie prawie połowa wypłacanych świadczeń to będą emerytury minimalne. Taka sytuacja tylko nasili żądania redystrybucji w systemie. W efekcie tych wysokich emerytur ubezpieczeni pewnie w ogóle nie dostaną. Rząd zachowuje się więc nie tylko jak Zagłoba, ale też jak król szwedzki. Na ogół nie przywołuje się bowiem oferty, na którą cytat Zagłoby był odpowiedzią. A Karol X Gustaw kazał swojemu wysłannikowi zaoferować Sobiepanowi Zamoyskiemu za otwarcie bram Zamościa województwo lubelskie w dziedziczne władanie. – Daję, bo nie moje – bez ogródek wyjaśnił swoje intencje. I PiS w tej chwili robi to samo – by zaklajstrować budżet, tworzy problem swoim następcom.
Propozycja PiS nie tylko może mieć odległe skutki w systemie emerytalnym, ale też wywołuje kontrpropozycje idące jeszcze dalej. Na lewicy już pojawiły się pomysły na ograniczenie nie wpłacanej składki, ale wypłaty świadczeń. A wprowadzenie górnej granicy wypłacanej emerytury to olbrzymia zmiana systemowa. Generalnie nowy system opierać się ma na zasadzie – ile odłożysz, tyle dostaniesz. Są wyjątki. Jednym jest gwarancja minimalnej emerytury, która wymaga określonego stażu i to jest miejsce na interwencje polityków. Innym – opłacanie przez państwo składek emerytalnych osobom na urlopach wychowawczych. Ale teraz pada propozycja wprowadzenia możliwości interwencji na drugim końcu skali. Czyli politycy będą decydowali nie tylko, czy ktoś nie dostaje za mało, ale czy też nie za dużo. Skoro to oni mają decydować o tym, jak emerytury mają być wysokie i jak niskie, to de facto będą decydowali o całym systemie. W efekcie biją w motywacje do uczestniczenia w systemie emerytalnym. Podstawą zasadą w nim jest – im dłużej pracujesz, zwłaszcza nie pobierając świadczenia, tym więcej dostaniesz. Prawdziwi rekordziści w ZUS dostają najwyższe emerytury, bo brali (na swoje ryzyko) emeryturę grubo po siedemdziesiątce. Górny limit świadczenia może sprawić, że motywacja do długiej pracy spadnie. Mówiąc wprost: tego typu propozycja to prosta droga do uśmiercenia systemu zdefiniowanej składki.
Reklama
Rząd powinien wybrać: chce rozmawiać o budżecie czy o systemie emerytalnym. Mieszanie jednego z drugim jest szkodliwe, co dostrzegł także prezydent zapowiadający weto ws. limitu. Zwraca on uwagę na jeszcze jeden fakt, że zniesienie limitu dziś powiększy jeszcze arbitraż na rynku pracy, czyli konkurencyjność innych umów wobec etatu. Jak to może działać? Już dziś osoba zarabiająca 15 tys. zł brutto miesięcznie na etacie, czyli 180 tys. rocznie po zapłaceniu składek, dostanie na rękę 119 tys. zł, ale koszt jej wynagrodzenia dla pracodawcy to 210 tys. zł. Jeśli ta sama osoba założy firmę, to od identycznego przychodu zapłaci 16 tys. zł składek, a liniowy podatek wyniesie ją maksymalnie 31 tys. zł, jeśli nie będzie miała żadnych kosztów. Czyli na rękę zostanie jej przynajmniej 132 tys. zł, o 13 tys. więcej niż pracującemu na etacie, nie mówiąc o zyskach pracodawcy. Na marginesie dodam, że jest spora szansa, że ubezpieczony z przykładu numer dwa dostanie tylko minimalną emeryturę, do której będzie dopłacał budżet, czyli reszta podatników. Zniesienie limitu nasili chęć do szukania mniej oskładkowanych form zatrudnienia.
Dlatego zamiast gmerać w systemie i udawać, że się komuś coś daje, PiS powinien mieć odwagę porzucić projekt lub zostawić limit, ale wprowadzić na jego pułapie trzecią stawkę PIT. I tym razem nie zapomnieć wprowadzić zapisu o jej waloryzacji razem z 30-krotnością. Mało kto pamięta, ale pierwotnie limit był na poziomie III stawki podatkowej, a gdy PiS wprowadził dwie stawki od 2009 r., był niedaleko od tej drugiej. Tyle że limit rósł, ale próg podatkowy nie był waloryzowany.
Ważne jest, by przy tej dyskusji i PiS, i opozycja pamiętali, że cudów nie ma. System emerytalny to nie maszynka z Monty Pythona, która robi ping. To algorytm dzielenia nadwyżki wypracowanej przez zatrudnionych między emerytów. Tu nie ma magicznych recept. Od gmerania w systemie pieniędzy nie przybędzie. ©℗