Kanclerz Niemiec Angela Merkel poszła na spore ustępstwa wobec socjaldemokratów z SPD, by utworzyć nowy rząd koalicyjny. Jednak dzięki temu są szanse, że kraj przez dłuższy okres będzie miał stabilny rząd - pisze w czwartek dziennik "Financial Times".

W komentarzu redakcyjnym gazeta przypomina, że jeśli szeregowi członkowie SPD podporządkują się, to wiosną Niemcy będą miały nowy rząd "wielkiej koalicji" i będzie mogła się rozpocząć czwarta kadencja Merkel na stanowisku kanclerza. "Nie tego chciało wielu członków zarówno SPD jak i chadecji (CDU/CSU) i mieli ku temu powody. Jednak w takich okolicznościach żadna ze stron nie miała wielkiego wyboru" - czytamy w brytyjskim dzienniku.

Jak zauważa "FT", rząd udało się utworzyć jeszcze przed przyszłotygodniowym ostatecznym terminem. "Został sformowany po naprawdę twardej walce, co wiele mówi o dojrzałości niemieckiej demokracji" - komentuje i przypomina, że tuż po wyborach do Bundestagu z września 2017 roku przywódca SPD Martin Schulz mówił, że kolejna "wielka koalicja" nie leży w interesie jego partii.

"FT" pisze, że SPD była koalicyjnym partnerem CDU/CSU przez osiem z ostatnich 12 lat. "Rezultat jest wymowny. Partia osiągnęła najgorszy wynik od drugiej wojny światowej", poparcie dla centrolewicy nieustannie spada i dlatego nic dziwnego, że nadszedł okres odnowy opozycji - dodaje dziennik.

Jednak gdy na jesienie ubiegłego roku liberałowie z Wolnej Partii Demokratycznej (FDP) zerwali rozmowy sondażowe z CDU/CSU i Zielonymi, kolejna "wielka koalicja" zaczęła wydawać się nieunikniona. SPD znalazła się w niemożliwej sytuacji, gdyż koalicja z tą partią stanowiła jedyną realną drogę do stabilnego rządu - czytamy.

Reklama

Wstępne porozumienie wynegocjowane w styczniu uzyskało poparcie tylko niewielkiej większości członków SPD. Według "FT" nie ma gwarancji, że w nadchodzącym referendum zostanie zaakceptowane. Są jednak nadzieje, że członkowie się dostosują, gdyż na Merkel wymuszono dalsze ustępstwa, w tym zgodę, by ministrem finansów został burmistrz Hamburga Olaf Scholz.

"Schulz dobrze rozegrał swoje karty: nowy rząd zobowiązał się spełnić kilka celów SPD, w tym podnieść wydatki na emerytury, szkoły i infrastrukturę. Wciąż jednak może grozić mu bunt ze strony młodzieżówki swej partii, gdyż niektórzy młodsi członkowie ulegną pokusie, by pozbyć się zarówno Merkel jak i własnego lidera" - dodaje "FT".

Dziennik zauważa, że odrzucenie porozumienia w referendum wśród członków SPD zmusiłoby Merkel do kierowania niestabilnym rządem mniejszościowym lub doprowadziłoby do nowych wyborów, w których SPD niekoniecznie uzyskałaby lepszy wynik niż we wrześniowym głosowaniu. Co więcej, partii mogłoby pójść jeszcze gorzej, gdyż sondaże wskazują, że poparcie dla niej oscyluje wokół 18 proc.

"Merkel zadała sobie wiele trudu, by zwabić SPD. Gniew jej własnego ugrupowania budzi to, że poszła na zbyt wielkie ustępstwa, nie tylko jeśli chodzi o tekę ministra finansów. To wzmocni karty konserwatystów w CDU, którzy chcą by partia odeszła od ostrożnego centryzmu ery Merkel" - dodaje dziennik.

Na pierwszy rzut oka rząd koalicyjny obiecuje bardziej energiczne podejście do integracji strefy euro, za czym opowiada się kierownictwo SPD, ale według "FT" w rzeczywistości język porozumienia jest niejasny i nie musi skutkować znacznymi zmianami. "Perspektywy reform eurolandu są uzależnione nie tylko od polityki wewnętrznej Niemiec, ale też od krajów wierzycieli z północnej Europy. Nie są one bardziej entuzjastycznie nastawione niż CDU do odważnych kroków, które wyobraża sobie prezydent Francji Emmanuel Macron" - czytamy.

Według "FT" Merkel zapłaciła wysoką cenę za nowy rząd koalicyjny. Jednak dzięki temu Niemcy zyskały "perspektywę przedłużonego okresu stabilnego rządu", w czasie gdy kraj będzie przygotowywał się na ewentualną sukcesję na fotelu kanclerza. "Przynajmniej krótkoterminowo jest to coś, z czego należy być zadowolonym" - kończy artykuł redakcyjny "FT".

W oddzielnej analizie czytamy, że wielu konserwatystów z CDU/CSU nie mogło uwierzyć, gdy okazało się, że ich blok rezygnuje z resortu finansów. "Wielu członków pytało: czy coś przeoczyliśmy? albo czy to SPD wygrało wybory?" - powiedział deputowany Olav Gutting. Ostatecznie socjaldemokraci, którzy w wyborach zdobyli 20,5 proc. głosów będą kontrolowali sześć ministerstw, CDU tylko pięć, a CSU - trzy, chociaż w wyborach te dwie ostatnie partie wywalczyły o 12,5 pkt proc. więcej niż SPD.

"Cena, którą CDU musiało zapłacić, była tak duża, że nieuchronne jest, iż członkowie partii będą pytali, czy było warto" - twierdzi cytowany przez "FT" politolog z uniwersytetu w Bonn Tilman Mayer. Według niego niezadowoleni są nie tylko szeregowi członkowie chadecji, ale też niektóre ze wschodzących gwiazd ugrupowania, którym odmówiono stanowisk rządowych.

Ponadto, jak mówi Gutting, SPD podczas kampanii obiecywała umocnienie UE, "a jeśli o nich chodzi, to zawsze oznacza wysyłanie więcej pieniędzy do Brukseli". Zgadza się z nim szef największej organizacji biznesowej BDI Dieter Kempf, według którego porozumienie koalicyjne jest "ukierunkowane na rozdzielanie bogactwa, a nie na przyszłościową niemiecką gospodarkę".

Wielu konserwatystów podejrzewa również, że zwłaszcza jeśli chodzi o politykę unijną SPD będzie dążyła do pozbycia się dziedzictwa Wolfganga Schaeublego, fiskalnego jastrzębia i sojusznika Merkel, który był najpotężniejszym ministrem finansów strefy euro.

>>> Czytaj też: Amerykańskie media: Trump powinien przenieść wojsko USA z Niemiec do Polski