- Lata pracy przy newsach, codzienny deadline, wielkie napięcie i wielki stres. Nie przez przypadek dziennikarze żyją krócej. Ja też nie dawałem sobie rady ze stresem i kompensowałem sobie to napięcie jedzeniem - mówi w rozmowie z Robertem Mazurkiem Tomasz Sekielski.
Ile?
Sto kilo.
Chcesz zejść do setki?
Reklama
Nie, chcę zrzucić sto kilogramów. Co tu gadać, muszę stracić kwintal wagi, jak tucznik. Uwierz mi, nie jest łatwo mówić takie rzeczy, ale takie są realia.
To możliwe?
Tak, choć to nie wydarzy się w pół roku ani nawet w rok. To cel mniej więcej na dwa lata.
Opowiadasz o tym czasem, jakby to było jakąś komedią, zabawną przygodą: „Jestem gruby jak hipopotam i muszę się odchudzić, chi, chi, chi…”.
Muszę mieć dystans i do świata, i do siebie, zwłaszcza teraz. Bo co innego mam zrobić? Siąść i rozpaczać?
A nigdy nie ogarniała cię rozpacz?
Niejeden raz miałem wszystkiego dosyć.
Popadałeś w depresję?
Chyba nie, bo przecież normalnie pracowałem, jakoś funkcjonowałem, więc tak bym tego nie nazwał. To na pewno nie była taka depresja jak w książkach, nie odcinało mi zasilania i nie zamykałem się w pokoju.
To co było?
Ogarniał mnie coraz większy wstyd, chowałem się w sobie.
Ty? Przecież lubisz ludzi.
Ale nie miałem ochoty do nich wychodzić.
Dlaczego?
Ze wstydu właśnie. Nie chciałem się pokazywać. Co, znowu założę tę samą koszulę, bo ją ostatnio kupiłem, a ona już jest przymała?
To nie jest przyjemne, wiem coś o tym.
Szykowałem się na wesele znajomych i trzeba było się ubrać. Garnitury mam takie, że zmieściłoby się tam pół dzisiejszego mnie, odpadają. No, ale jest marynarka, którą niedawno kupiłem. Wziąłem tę największą, próbuję i nie bardzo się mieszczę, a przecież na takim weselu wszyscy mnie rozpoznają, patrzą jak jestem ubrany. Czułem się z tym fatalnie, łapałem doła.
Ale jednak poszedłeś na wesele?
Bo to byli moi przyjaciele. Na weselu wszyscy mnie rozpoznawali i na początku było miło, ale po kilku kielonkach jakiś odważniejszy wujek mówił mi: „Ależ pan jest wielki!”, a po kolejnych kilku już walił prosto z mostu: „Ale się spasłeś”.