ikona lupy />
Stefan Artymowski historyk, autor książki „Plan zagłady Warszawy” fot. Wojtek Górski / DGP
Przez kilka miesięcy analizował pan niemieckie dokumenty dotyczące Warszawy z czasów II wojny światowej, które znaleziono na aukcji internetowej i ściągnięto do kraju. Jakie są wnioski z prac?
„Bericht über Warschau”, „Raport o mieście Warszawa” to dwa segregatory ze zdjęciami, krótkimi opisami, numeracją i indeksami. Jest to najprawdopodobniej część większego dokumentu mogącego zawierać analizę zdarzeń uchwyconych na zdjęciach z tych dwóch segregatorów. Tak długo, jak nie odnajdziemy brakujących archiwaliów, nie poznamy całej tej historii.
Przypomnijmy – w zeszłym roku opisaliśmy historię tego raportu (DGP 70/2018, „To są dowody, że Niemcy planowali zagładę Warszawy”). Wtedy, po pobieżnym przejrzeniu zawartości, okazało się, że Niemcy zebrali ogromną ilość danych o stolicy – o ludności, obiektach, infrastrukturze, konstrukcji budynków czy nawet wyposażeniu apteczek szpitalnych.
Reklama
Ten raport to prawdopodobnie analiza zniszczeń – z uwzględnieniem skuteczności poszczególnych rodzajów ataków – dokonanych w Warszawie we wrześniu 1939 r. To wyjątkowy materiał, bo niewiele wiemy o jego pochodzeniu, jaka była geneza jego powstania, kiedy podjęto decyzje o jego opracowaniu i jak go wykorzystano – to są ciągle kwestie zagadkowe. Zbiór na aukcji internetowej wypłynął w sposób anonimowy. Nie wiemy, gdzie i jak był przechowywany, wiemy za to, że urzędnicy III Rzeszy nadali mu klauzulę tajności. Zdjęcia zostały wykonane po zajęciu miasta – Niemcy zaczęli wkraczać do Warszawy 30 września 1939 r., zaś w materiałach jest wzmianka, że składy węgla płoną już trzy tygodnie. Musi więc to być początek października 1939 r., jego pierwsze tygodnie. To istotne, bo nie jest to Warszawa z lat 1939–1945, nie z czasów Powstania Warszawskiego, tylko w tym konkretnym momencie – nieuprzątnięta, pełna gruzu, zawalisk, rumowisk, w których ciągle odnajdywane są ciała. To chwila, którą udaje się „złapać” tuż po nawale wojennej. I to nie w sposób dziennikarski, to nie są zdjęcia z akcją. Widzimy, że ekipa niemiecka jeździła po wybranych punktach po obu stronach Wisły i robiła dokumentację. Na niektórych fotografiach widać żołnierza trzymającego numerek identyfikacyjny, by potem dało się w łatwy sposób powiązać uwieczniony obiekt z przygotowanym do niego opisem.
Czy to możliwe, że część tych danych zebrano jeszcze przed wybuchem wojny, co sugerowałoby, że z premedytacją przygotowywano się do ataku na miasto?
Część danych na pewno można było zebrać wcześniej, choćby przy użyciu technik białego wywiadu. Chodzi o informacje dotyczące demografii, o plany miasta i budynków, gęstość zaludnienia. Natomiast zdjęcia zrobiono po zajęciu Warszawy. Gdy porównujemy zestawienia dotyczące np. rozmieszczenia szpitali oraz ich zniszczenia, to pozwalają nam one przypuszczać, że uderzenia w te budynki nie były przypadkowe – opis usytuowania szpitali pokrywa się z planem bombardowań. Mamy rozmieszczenie ludności żydowskiej i gęstej zabudowy w zdominowanych przez nią dzielnicach, które również pokrywają się z planem bombardowań. Jeśli niszczy się Zamek Królewski i katedrę św. Jana, ale nie budynki stojące dookoła, należy uznać, że to działania celowe. Zbombardowanie filtrów warszawskich też nie było przypadkowe, to było celowe działanie terrorystyczne, mające sparaliżować miasto przez pozbawienie go dostaw wody.

Cały wywiad przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP