Zyski trzech niemieckich koncernów VW, BMW i Mercedes-Benz są wyższe od zysków całego polskiego przemysłu przetwórczego. W tym świetle myśli o rychłym dogonieniu w Polsce Niemiec i niemieckich wynagrodzeń są mało realistyczne. Warunkiem powodzenia jest trzeźwość ocen.

Zanim o liczbach, które nie pozostawiają żadnych wątpliwości – pytanie retoryczne: „Czy jesteśmy w stanie zrobić samodzielnie w Polsce coś porównywalnego z maybachem lub choćby ze „zwykłym” mercedesem? Czy produkujemy w naszych fabrykach coś powszechnie docenianego i jednoznacznie kojarzonego na świecie z Polską? W naszym regionie jedynie Czesi mają tradycję i sukcesy przemysłowe. Wielu poza Europą wie, co to Škoda, Bata, Zetor. Są tego dobre skutki – Czesi mają się materialnie lepiej od Polaków.

Wg danych przytaczanych przez The Economist („Profit motor”), czysty zysk na sprzedaży jednego auta marki porsche to 16 250 euro, w przeliczeniu na złote – 70 000. Za tyle można w Polsce kupić np. dobrze wyposażoną toyotę corollę. Audi jest mniej złotonośne – zysk na sztuce to przeciętnie 3 200 euro. Volkswageny dają tylko po 960 euro, ale sprzedaż idzie nie w tysiące jak w przypadku porsche, a w miliony.

Niemieckie kolosy

Niestety nie ma takich informacji dotyczących polskich produktów masowych, ale zdziwiłbym się, gdyby znalazło się coś przemysłowego i czysto polskiego, co daje więcej jednostkowego zysku niż parędziesiąt euro.

Reklama

Teza jest więc prosta: kto jest w stanie produkować maybachy, ten ma na sowite płace dla swoich ludzi. Kto bez posiłkowania się licencją zdołał się wspiąć jedynie na pagórek w formie auta marki syrena, ten pracą samych rąk dystansu do mistrzów nie nadrobi i musi zacząć intensywnie ruszać głową.

W 2018 r. suma zysków operacyjnych trzech wielkich grup samochodowych z Niemiec: Grupa VW z Audi, Škodą, SEATem, Porsche i Bentleyem, Mercedes-Benz i BMW wyniosła 27,8 mld euro. W przeliczeniu na złote – niemal 120 mld złotych.


Tymczasem łączny zysk brutto wypracowany w całym polskim przemyśle (ang. manufacturing) wyniósł w 2017 r. (brak danych GUS za 2018 r.) 71,4 mld zł. Z pewnością nie urósł znacząco rok później – był zatem aż o mniej więcej 50 mld zł mniejszy niż dochody brutto samych tylko niemieckich samochodziarzy. Warto przy tym pamiętać, że w kosztach niemieckich koncernów motoryzacyjnych tkwią sowite zyski tysięcy tamtejszych poddostawców zaopatrujących je w podzespoły, części i elementy.

W 2018 r. niemieckie kolosy motoryzacyjne osiągnęły przychody w łącznej wysokości 400 mld euro, czyli równowartość ok. 1725 mld zł. Przychody wszystkich polskich firm zatrudniających 10 i więcej osób wyniosły w tym samym 2018 r. niecałe 3600 mld zł, czyli zaledwie dwa razy więcej niż wielkie i sprawne, ale jedynie trzy koncerny sąsiada.

Cztery razy wydajniejsi

Bezmiar dystansu wytwórczego między Niemcami a Polską uzmysławia m.in. różnica wydajności mierzonej zyskiem (wynikiem) finansowym brutto. W 2018 r. zyski brutto polskiego sektora firm niefinansowych wyniosły 168,1 mld zł, a w przedsiębiorstwach zatrudniających 10 i więcej osób pracowało 9,86 mln osób.

Jeden statystyczny pracownik wypracował zatem rocznie 17 000 zł zysku brutto. Wg Deutsche Bundesbank zyski operacyjne niemieckich przedsiębiorstw niefinansowych wyniosły w 2017 r. 299,5 mld euro natomiast tamtejszy urząd statystyczny informuje o zatrudnieniu w przedsiębiorstwach sektora pozafinansowego ok. 27 mln osób.

Na jedną osobę zatrudnioną w niemieckim sektorze niefinansowym przypadło zatem 11 tys. euro, tj. równowartość 47 tys. złotych zysku operacyjnego. Z grubsza rzecz biorąc tak zmierzona produktywność pokazuje, że niemiecki przemysł jest mniej więcej cztery razy wydajniejszy od polskiego.

Inna miara posługuje się agregatem statystycznym w formie wartości dodanej brutto, czyli wartości produkcji w całej gospodarce lub pojedynczym sektorze pomniejszonej o koszty wkładu i surowców niezbędnych do tej produkcji (ang. gross value added, GVA). Jest to wartość niemal tożsama z zyskiem brutto, więc wynik powinien być podobny.

Niemiecki przemysł przetwórczy, zatrudniający na koniec 2018 roku 8 mln osób, wytworzył w tymże roku GVA w wysokości 682 mld euro, a więc na jednego zatrudnionego przypadało 85 tys. euro wartości dodanej.

OECD nie ma jeszcze danych z Polski za 2018 r., ale są za rok poprzedni. Polska GVA z przemysłu przetwórczego to 350 mld zł, zatrudnienie – 3,44 mln osób, a więc per capita 102 tys. zł, czyli 23-24 tys. euro. W kategorii wartości dodanej brutto niemiecki przemysł przetwórczy jest niemal cztery razy wydajniejszy od polskiego.

Ścigać czołówkę

Jednak sektor motoryzacyjny to w niemieckim przemyśle wprawdzie perła, ale jedna z wielu. Np. SAP, tamtejszy gigant IT, wypracował w 2018 r. zysk operacyjny w wysokości ok. 7,2 mld euro, o cały miliard więcej niż BMW. Ale poza tymi i innymi olbrzymami, np. na podobieństwo BASF, Bosch lub ThyssenKrupp, są niemieccy „niewidoczni mistrzowie”, czyli firmy na pierwszej lub drugiej pozycji w świecie w swej specjalności i o przychodach poniżej 5 mld dolarów rocznie.

"W Polsce nie ma czempionów wagi superciężkiej, Czesi mają choćby Škodę."

Znacie firmy Grammer, Marquardt Group, Rosenberger, czy Handtmann? Zapewne nie, a przecież takich oraz innych mało znanych liderów globalnych są w Niemczech dziesiątki. W Polsce nie ma czempionów wagi superciężkiej i jest to zrozumiałe, choć gdy pomyśli się o Škodzie – przykre. Gorzej, że nie doszuka się u nas człowiek ani jednego zawodnika w pobliżu podium dla mistrzów wagi np. lekkopółśredniej.

Ścigać czołówkę świata jest coraz trudniej, więc gonić trzeba z głową. Jak wiadomo: niekiedy w gospodarce marzenia się spełniają. Historia zna wiele przykładów, gdy ci z dalekich miejsc stawali się pierwszymi.

W czasach zaprzeszłych było głównie prymitywnie lub nieskomplikowanie, więc nawet niezbyt epokowa innowacja albo dość przypadkowo podjęta decyzja mogła pomieszać szyki w rankingach narodowej pomyślności.

Trudne sukcesu początki

Po uzyskaniu monopolu królewskiego na handel z Azją, w 1601 r. wyruszyła z Anglii na Ocean Indyjski pierwsza czujka nowo powołanej Kompanii Wschodnioindyjskiej. Jej kapitał założycielski wynosił równowartość dzisiejszych ok. 4 mln funtów, czyli nie była to jakaś niewyobrażalna fortuna.

Początki były dość żałosne. Wskutek kiepskich umiejętności załogi, skompletowanej w duchu oszczędności, „Czerwony Smok” (Red Dragon) utknął na dwa miesiące na mieliźnie w Kanale Angielskim (znanym jako Rękaw – La Manche). Potem było już dużo lepiej.

Znawcy sądzą, że w Indiach wytwarzano 400 lat temu aż 1/4 całej światowej produkcji, podczas gdy w Anglii zaledwie 3 proc. Po dwóch stuleciach ta proporcja stanęła na głowie. Dzięki wytrwałości, zdolnościom politycznym, przebiegłości i sprytowi, Kompania Wschodnioindyjska zapewniła Brytanii pozycję imperialną, choć nikt z jej założycieli nie śmiał nawet o tym marzyć.

XVII-wiecznej Polsce nie brakowało kapitałów. Adam Węgłowski pisze, że zmarły w 1608 r. hetman i wojewoda kijowski Wasyl Konstanty Ostrogski miał 1300 wsi oraz 100 miast i zamków. Należało do niego milion hektarów ziemi i czereda chłopów pańszczyźnianych. Jego najstarszy syn, książę Janusz Ostrogski pozostawił po sobie w 1620 r. spadek w pieniądzu wart tyle, ile dwa roczne budżety całego królestwa polskiego. Kasa w Polsce była, ale daliśmy się odepchnąć od morza, a koło sterowe historii i gospodarki obracaliśmy w złą dla Rzeczpospolitej stronę.

Brytyjskie bogactwo

W dawnych czasach, ale już trochę bliższych żarna mełły wsady na dobrobyt ciągle jeszcze niezbyt wartko. Ograniczeniem była wydajność rolnictwa oraz duży wkład pracy ręcznej w raczkującym przemyśle, co zmniejszało zyski i decydowało o niskim tempie akumulacji kapitałów, a więc także inwestycji. Trzeba było długich dekad, a nawet stuleci, żeby ten czy inny kraj zdołał się dorobić, o ile miał do sprawy wzrostu i rozwoju właściwe podejście.

Z bogatego w źródła opracowania OECD o tym jak żyło się 200 lat temu i potem („How was life? Global well-being since 1820”) wiadomo, że na początku XIX wieku krajem wytwarzającym najwięcej w ujęciu per capita była Wielka Brytania z PKB nieco powyżej 2000 dolarów, o sile nabywczej z 1990 r. Amerykanie prześcignęli swych byłych pryncypałów aż po mniej więcej stuleciu, bo na pierwszym miejscu stanęli dopiero w okolicach 1910 r.

Niemcy byli sprawniejsi w pościgu za głównym rywalem. Jeszcze w 1850 r. plasowali się za Francuzami, ale mimo ich pokonania w wojnie 1870-71, zagarnięcia bogatych prowincji (Alzacja i część Lotaryngii) oraz ściągnięcia z Francuzów olbrzymiej kontrybucji w postaci 5 mld franków w złocie, co równało się dwukrotności rocznych podatków ściąganych we Francji (E.N. White, „Making The French Pay”), musieli jeszcze długo pracować, żeby ich prześcignąć. Dokonali tego na przełomie stuleci. Wg dzisiejszych szacunków, w 1900 r. PKB per capita we Francji wyniosło 2876 dolarów o sile nabywczej z 1990 r., a w Niemczech o setkę więcej (2985 dolarów).

„Mała” Korea jak „wielka” Rosja

XX-wieczny postęp techniczny sprawił, że pochody z ogona na czoło świata stawały się krótsze. Niesamowity jest przykład koreański.

"Korei Płd. starczyło 40 lat, żeby dziesięciokrotnie zwiększyć PKB per capita."

Makroekonomista Robert Barro z Harvardu pisał w 2003 r., że Korei Płd. starczyło 40 lat, żeby dziesięciokrotnie zwiększyć PKB per capita. Przypomniał w tym kontekście, że Amerykanie musieli poczekać na to samo aż 130 lat – od 1870 do 2000 r. Wyczyn rośnie w oczach jeszcze bardziej, gdy wiedzieć, że w 1950 r., tj. przed wybuchem wojny koreańskiej, Koreańczycy wytwarzali trzykrotnie mniej od Polaków. U nas PKB na mieszkańca wynosił niecałe 2500 dolarów, a w Korei Płd. – mniej niż 900 dolarów. Potem było jeszcze gorzej, bo po wojnie nie ostał się kamień na kamieniu.

Dziś Korea Płd. to niewielki kraj i olbrzymia gospodarka. W 2018 r. PKB Polski wyniósł 586 mld dolarów, a południowokoreański 1 619 mld dolarów. Ten malutki kraj wytworzył niemal tyle samo co przeogromna Rosja.

W warunkach niezwykle szybkiego postępu technicznego powtórzenie skoku brytyjskiego, amerykańskiego, niemieckiego, czy południowokoreańskiego może okazać się realne, ale trudno sobie coś takiego wyobrazić. Zwłaszcza w naszych stronach, gdzie ludzie sądzą, że są z i w Europie, więc należy im się powodzenie z racji samego tylko „dobrego urodzenia”.

Brytyjczycy ściągali kapitały z całego imperium, ale nie poprzestali na zbytku jak Hiszpanie, którzy złotem i srebrem z Nowego Świata najzwyczajniej się udusili. Elity rządzące Zjednoczonym Królestwem pozwoliły ludziom się najeść i ubrać, a potem uczyć się, myśleć i pisać – stąd tamtejsza rewolucja przemysłowa.

Amerykanie stworzyli u siebie wielki, „wspólny rynek” bez ceł i innych przeszkód, mieli w bród kapitału, ziemi i ludzi, ale przede wszystkim pozwolili ludziom na błędy w biznesie. Potęgę zbudowali na kreatywnej destrukcji – na gruzach niezliczonych porażek w interesach budowali kolejne, w końcu udane biznesy. Niemcy to kultura, filozofia, tradycje rzemieślnicze, dryl i dyscyplina. Koreańczycy to także posłuch, ale taki bez knuta, bo konfucjański, lecz przede wszystkim niewiarygodna pracowitość. Co decyduje teraz?

Konsekwentnie iść do przodu

W XXI wieku, jeśli nie sfrunie jakiś „czarny łabędź” i nie zmieni lub wręcz nie obróci wszystkiego, sukces ekonomiczny krajów będzie najprawdopodobniej funkcją środków wydawanych na naukę oraz na wiedzę powszechną, bez której nie ma nauki na najwyższym poziomie.

Polska wydaje na „badania i rozwój” (GERD) 1 proc. PKB, Niemcy 3 proc., Amerykanie 2,8 proc. (OECD, dane za 2017 r.). Wyraźnie odstajemy.


Co gorsza, w tym przypadku mniej ważne są wskaźniki, liczą się budżety. Wg OECD, polskie wydatki brutto na „badania i rozwój” (GERD) wyniosły w 2017 r. równowartość 11,8 mld dolarów porównywalnych. W Niemczech było to 132 mld dolarów, czyli aż 11 razy więcej na płace doktorów i profesorów, laboratoria i eksperymenty. W USA wydano na działalność naukowo-badawczą 543 mld dolarów – blisko 50 razy więcej niż w Polsce.

Nie ma się co oszukiwać, w zawodowym pokerze para blotek niesłychanie rzadko zgarnia najwyższe pule, licytując przeciw karecie asów. Grać jednak trzeba, przebijając wszakże z rzadka i rozważnie.

Przytoczone porównania i dane przytłaczają, ale nie chodzi o demotywację. Wręcz przeciwnie. W każdej batalii najmniej skuteczne są szaleńcze szarże – niezwykle rzadko się udają. Dziś źródłem bogactwa nie jest siła rąk, a sprawność głów, zaś używanie głów wyklucza szarże.

Słowa o rychłym dogonieniu Niemiec i Niemców są nie na miejscu, bo w perspektywie paru pokoleń, bez ewentualnej zmiany paradygmatu ekonomii i bez katastrofalnych wstrząsów, to po prostu niemożliwe. Pisałem kiedyś, że do każdego etapu w gospodarce trzeba dojrzeć i że nie na każdej glebie wyrosną udane start-upy, nawet jeśli są zasilane „sztucznymi nawozami”. Lepiej iść równym tempem po swoje, ponieważ obietnice bez pokrycia w dokonaniach osłabiają w końcu ducha.

Wiele wskazuje na to, że ludzkość jest na progu jakiejś zmiany. Już nie tylko jednostki rozumieją, że coroczna zmiana smartfonów na nowsze prowadzi na skraj przepaści, że zasoby Ziemi są wprawdzie nadal niezmierzone, ale żeby po nie sięgać trzeba przewracać grunty, wody, podziemia i atmosferę.

Świat dusi się od nadmiaru paradoksów. Ludzi coraz więcej, miasta coraz tłoczniejsze, a te same modele samochodów są półtora razy większe niż 30-40 lat temu. W tych pokręconych okolicznościach nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie co czynić, żeby podążać za aspiracjami Polaków. Wydaje się jednak, że nie należy się wiercić, szukać nieustannie nowych podniet i wynajdywać co rusz to lepszych wizji.

Ostatnich 30 lat było niesamowitym sukcesem polskiej gospodarki i polskich przedsiębiorców. Właściwie nikt nie wierzył, że tak szybko wydobędziemy się z mułów naniesionych przez zabory, dwie wojny i sowiecki totalitaryzm.

Zdecydowało obranie właściwego kierunku i twarde trzymanie kursu przez sterników. Teraz też nie czarujmy, nie oczekujmy cudów, trzymajmy się blisko ziemi i realiów, nie szukajmy trzeciej drogi, nie epatujmy się nowymi, zbawiennymi ponoć prądami, nie wierzmy w fantazmaty w stylu „new monetary theory”, patrzmy uzbrojonym okiem, skąd wieją wiatry i róbmy swoje, a następne 30 lat też będą dobre.

Autor: Jan Cipiur, dziennikarz ekonomiczny, publicysta Studia Opinii.