Pomysł resortu nauki, aby czesne na niepublicznej uczelni można było częściowo odpisać od dochodu, upadł – dowiedział się DGP.
Chodzi o propozycję, aby pracujący student (lub jego rodzice) mógł odliczyć od podstawy opodatkowania część wydatków poniesionych w związku z nauką na niepublicznej uczelni do z góry określonej kwoty. W założeniu miałoby to ułatwić dostęp do nauki na poziomie wyższym mieszkającym poza aglomeracjami oraz uchronić uczelnie wyższe od skutków niżu demograficznego.
Z naszych informacji wynika jednak, że inicjatywę – o której dyskutowano od dłuższego czasu – zablokowali koalicjanci.

Pomoc czy dyskryminacja?

Pomysł podzielił środowisko akademickie na dwa obozy – zwolenników i przeciwników ulgi. Nie może więc dziwić, że jednomyślności nie ma też po ogłoszeniu rezygnacji z pracy nad nowymi rozwiązaniami.
Reklama
Profesor Piotr Stec z Uniwersytetu Opolskiego, od początku nie był przekonany do tej inicjatywy. – Skutki niżu demograficznego odczuwają także uczelnie publiczne. Na wielu kierunkach po rekrutacji zostaje sporo wolnych miejsc. Nie ma więc powodów, aby jego konsekwencje minimalizować jedynie w stosunku do uczelni prywatnych – podkreśla.
Ponadto, w jego ocenie, gdyby taka ulga miała zostać wprowadzona, musiałaby przysługiwać także studentom kierunków niestacjonarnych na uczelniach publicznych. – W innym przypadku miałbym obawy, czy nie byłaby uznana za nierówne traktowanie. Studenci szkół niepublicznych byliby wtedy w lepszej sytuacji niż ci, którzy wybierają odpłatne studia w placówkach publicznych – zaznacza prof. Stec.
I proponuje rozwiązanie dla prywatnych uczelni, którym przestało się powodzić na rynku. – Warto byłoby rozważyć wprowadzenie mechanizmu przejmowania niepublicznych szkół wyższych przez publiczne. W sytuacji gdy prywatna placówka miałaby problemy finansowe lub miała za mało studentów, mogłaby dalej funkcjonować niejako pod kontrolą ośrodka centralnego (uczelni publicznej) – rekomenduje.

Nie tylko publiczne liczą się w rankingach

Zupełnie inaczej sprawa wygląda z perspektywy uczelni prywatnych. Ich przedstawiciele wskazują, że dla wielu uczących się osób byłby to wyraźny sygnał, że warto inwestować w naukę, a kształcenie jest na liście priorytetów rozwojowych państwa.
– Żałuję, że zrezygnowano z wprowadzenia tej ulgi – mówi prof. Robert Rządca z Akademii Leona Koźmińskiego. Zwraca uwagę, że zarówno szkoły publiczne, jak i prywatne podlegają pod ustawę – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (t.j. Dz.U. z 2018 r. poz. 1668 ze zm.). W konsekwencji mają takie same obowiązki i muszą spełniać identyczne kryteria funkcjonowania. To, co je różni, to sposób finansowania. – Uczelnie niepubliczne działają dzięki czesnemu, natomiast działalność publicznych szkół wyższych dotuje państwo – podkreśla.
Jak wskazuje, to właśnie kwestie finansowe są dla wielu zdolnych kandydatów barierą nie do przeskoczenia. – Wiele prywatnych uczelni prezentuje niski poziom, ale też jest sporo naprawdę dobrych, które przewyższają ofertą wyższe szkoły państwowe. Jednak student z małym budżetem nie może zdecydować się na tę, która swoim programem najbardziej mu odpowiada. My oczywiście staramy się zapewniać tym najzdolniejszym stypendia, ale nie możemy zagwarantować ich każdemu – dodaje profesor.
W jego ocenie w takim wypadku wkroczyć powinno państwo, bowiem z jego perspektywy dobrze wykształcone kadry powinny być priorytetem. – Takim wparciem dla studentów mogłaby być wspomniana ulga podatkowa – uważa prof. Rządca.
Innym wartym rozważenia rozwiązaniem jest jego zdaniem umożliwienie kandydatom, którzy na maturze osiągnęli określony pułap, wyboru uczelni, na której chcą studiować – prywatnej albo publicznej. – Warto też zastanowić się nad wprowadzeniem zachęt dla przedsiębiorców, którzy chcieliby finansować stypendia dla studentów. W Stanach Zjednoczonych jest to bardzo popularne – dodaje ekspert. ©℗