43-letni Dawid chętnie korzysta z nowych technologii, chociaż należy do pokolenia, które siedzi okrakiem na granicy oddzielającej świat analogowy od cyfrowego. Pamięta telewizory z kineskopem, czarno-biały obraz i dwa kanały w telewizji. Dziś ma w salonie 40-calową plazmę, dwa iPhony (jeden prywatny, drugi służbowy), laptop do pracy w domu i podręcznego notebooka do oglądania filmów. Na kanapie przed telewizorem spogląda od czasu do czasu na serwisy informacyjne, a w łóżku przed snem strumieniuje najnowsze seriale dostępne na platformach cyfrowych, leżąc wygodne z notebookiem na piersiach.
– Korzystam głównie z oferty Netflixa i HBO GO. Jestem świeżo po obejrzeniu ponad 60 odcinków „Breaking Bad”. Mam za sobą wszystkie sezony „House of Cards”. Bardzo wciągnęły mnie „Czarnobyl” i „Wataha”, a teraz jestem w trakcie „Iwana Groźnego z Treblinki”. Nie zaliczam wszystkiego ciurkiem. Co wieczór rezerwuję sobie czas na obejrzenie dwóch odcinków. Dostęp do internetowej telewizji jest tani i nieograniczony. Korzystanie z Netflixa kosztuje mnie miesięcznie 40 zł, a jako że w telewizji mam HBO, to za abonament HBO GO płacę grosze, ledwie 5 zł. Co mam nie oglądać? – patrzy na mnie pytająco Dawid.
Polski widz przesiadujący w internecie korzysta przeważnie z dwóch platform VOD (ang. video on demand) działających za zasadzie domowej wypożyczalni filmów wideo: Netflixa i HBO. Obie to marki globalne, choć szczegółowe dane na temat liczby widzów są pilnie strzeżoną tajemnicą handlową. Z danych o zasięgu i oglądalności wynika, że we wrześniu 2019 r. Netflix miał niemal 158,5 mln stałych użytkowników na całym świecie. Wprawdzie w II kw. stracił w Stanach Zjednoczonych 130 tys. subskrybentów, ale w globalnym zestawieniu zyskał ponad 3 mln nowych klientów. Jeśli chodzi o Polskę, to według informacji zebranych przez firmę analityczną Ampere Analysis w IV kw. 2018 r. Netflix miał 775 tys. aktywnych subskrybentów. Więcej miała tylko Ipla.pl (1,17 mln subskrybentów) należąca do Cyfrowego Polsatu.
Co wiemy o polskim konsumencie, który ogląda filmy i seriale za pośrednictwem nowych mediów?
Reklama
– Dziś częściej mamy do czynienia ze strumieniowaniem cyfrowych danych (po szerokopasmowym łączu) niż z emisją w klasycznym sensie (przez fale przechwycone w eterze). Cząstkowe badania prowadzone przez medioznawców pokazują, że VOD jest związane z odbiorem bardziej skupionym niż tradycyjna telewizja, która często leciała w tle, a telewizor był (wielu pamięta to z doświadczeń rodzinnych) po prostu dodatkowym źródłem światła. VOD przypominało dotąd raczej wideotekę, zaś korzystanie z jego zasobów było bliższe praktyce oglądania filmów na VHS czy DVD, gdyż kluczowa jest decyzja o obejrzeniu konkretnego filmu czy serialu. Także pod względem technologii początki VOD są bliższe myśleniu w kategoriach biblioteki niż strumienia. Ale i to się zmienia – jeszcze rok temu po włączeniu Netflixa na ekranie powitalnym pojawiały się po prostu ikonki dostępnych filmów i seriali, a dziś po odpaleniu Netlfixa w tle bez woli użytkownika pojawia się trailer polecanego produktu. Według raportu Parrot Analytics specyfiką polskiego rynku jest wysoki udział telefonów komórkowych w oglądaniu treści telewizyjnych. Netflix zaś odkrył, że Polacy nie przepadają za dubbingiem – mówi prof. Konrad Klejsa z Katedry Mediów i Kultury Audiowizualnej Uniwersytetu Łódzkiego.
Na jego uczelni na kierunku filmoznawstwo i wiedza o mediach audiowizualnych pojawiła się nowa specjalizacja – telewizja i wideo w dobie internetu, potocznie nazywana netflixową, co uświadamia, że streaming filmów jest nowym faktem społecznym i znakiem czasu. ©℗