Takie rozważania snuła Margaret Thatcher w przededniu pierwszego zwycięstwa w wyborach 3 maja 1979 r. Właśnie minęło 30 lat od dnia, w którym Żelazna Dama przybyła na Downing Street – a sprawy znowu mają się tak, że zdaniem wielu Brytyjczyków kolejny „trzydziestoletni eksperyment” najwyraźniej „skończył się oczywistym fiaskiem”. Tym razem jednak chodzi o eksperyment z thatcheryzmem.
Zamknięcie ery Thatcher jest wydarzeniem o światowym znaczeniu. Na całym świecie naśladowano wiele pionierskich posunięć jej rządu: prywatyzację, deregulację, cięcia podatkowe, zniesienie ograniczeń walutowych, atak na potęgę związków zawodowych i wagę tworzenia – a nie redystrybucji – bogactwa.
Margaret Thatcher objęła urząd półtora roku przed Ronaldem Reaganem – i wkrótce tych dwoje nawiązało ideologiczny romans. Jednak prawdziwy tryumf nadszedł, gdy idee thatcheryzmu zaczęły przyjmować się w tak nieprawdopodobnych i niegościnnych warunkach, jak Związek Radziecki i Francja.
Na początku lat 80. XX w., gdy pani Thatcher podejmowała pionierskie działania prywatyzacyjne, we Francji pod rządami Francois Mitterranda hurtowo nacjonalizowano banki i konglomeraty przemysłowe. Jednak, podczas gdy Margaret Thatcher zdecydowanie trwała przy wolnorynkowej polityce, wierna swemu znanemu powiedzeniu: „tej pani się nie da zawrócić”, Mitterand był zmuszony dokonać w 1982 roku zwrotu o 180 stopni. U schyłku swej kadencji także i on zajął się prywatyzacją.
Reklama
Pod koniec ery Thatcher wolnorynkowe reformy wprowadzano w Chinach, Europie Wschodniej, Indiach i Związku Radzieckim. Podczas ostatniej wizyty, którą jako premier złożyła Michaiłowi Gorbaczowowi, pani Thatcher zauważyła z lekką ironią, że nowy burmistrz Moskwy sprawia takie wrażenie, jakby był uczniem jej własnego ekonomicznego guru, Miltona Friedmana. Dwaj jej najbliżsi doradcy wydali książkę pod egzaltowanym tytułem „Prywatyzowanie świata”. Ona sama mówiła chełpliwie: „Dziś już nikt nie obawia się zarażenia brytyjską chorobą. Dziś ustawiają się kolejki po nowe brytyjskie lekarstwo”.
Od czasu, gdy Margaret Thatcher opuściła Downing Street, minęło blisko 20 lat – a brytyjska gospodarka jest znowu w poważnych kłopotach. Wróciła moda na niemal wszystko, czemu pani Thatcher była przeciwna – na nacjonalizację, zwiększanie podatków, keynesowską ekonomię. W Wielkiej Brytanii demontuje się kolejno rozwiązania i osiągnięcia, stanowiące znak firmowy ery thatcheryzmu.
Cofnięto jej osławioną decyzję o obniżce najwyższej stawki opodatkowania do 40 proc. Niedawno ogłoszono, że najwyższa będzie stawka 50 proc., a z sondaży wynika, że ta zmiana cieszy się dużym uznaniem. Poza tym Wielka Brytania praktycznie sprywatyzowała wielkie banki – tak jak niegdyś Francja pod rządami Mitteranda.
Żadna z reform nie wyrażała ducha ery Thatcher pełniej niż „Big Bang”, czyli przeprowadzona w 1986 roku deregulacja rynków finansowych, która przygotowała grunt pod niepohamowany rozwój londyńskiego City. Teraz jednak City jest w niełasce, natomiast pospiesznie przywraca się regulację usług finansowych. Pani Thatcher powiedziała kiedyś: „Koniec z dodrukiem pieniędzy”, ale dziś prasy drukarskie znów pracują – tyle że teraz to nosi nazwę „złagodzenia ilościowego”. Pani Tchatcher, której lekarze zabronili publicznych wystąpień, nie może ani bronić swojej spuścizny, ani udzielać wskazówek tym uczniom, którzy jej jeszcze pozostali.
Także i na świecie thatcheryzm wyszedł z mody. Nicolas Sarkozy, wybrany na prezydenta Francji w 2007 roku, początkowo po cichu sprzyjał opinii, która widziała w nim francuską wersję Margaret Thatcher – dziś natomiast chętnie daje się fotografować z „Kapitałem” Marksa w ręku. Pani Thatcher szanowała i ceniła amerykańską swobodę przedsiębiorczości, natomiast obecny prezydent USA wydaje się dziwnie zakochany w europejskim systemie socjalnym.
Najgorsze chyba jest to, że thatcheryzm utracił swe wysokie moralne podstawy. Żelazna Dama powiedziała kiedyś, dość złowieszczo: „Ekonomia to metoda. Celem jest zmiana duszy”. Chodziło jej o to, by Brytyjczycy ponownie odkryli zalety takich tradycyjnych wartości, jak ciężka praca i oszczędność. Społeczeństwo, którego hasłem było „coś za nic”, należało do przeszłości.
Jednak obraz bankowców, którzy, doprowadziwszy swe instytucje do ruiny, odbierają za to nagrodę w postaci idących w miliony funtów premii i sowitych emerytur, skutecznie zniszczył pogląd, że era Thatcher odbudowała związek między zbożnym wysiłkiem a sprawiedliwą nagrodą.
Ta sama zaraza drąży międzynarodowe wersje thatcheryzmu. W Rosji prywatyzacja wynaturzyła się w moralnie wątpliwe przejmowanie majątku przez nową klasę oligarchów. W USA od lat narasta oburzenie na wysokie płace kadry kierowniczej.
Czy era Thatcher skończyła sie definitywnie? Kataklizmy gospodarze i zwroty polityki, które obserwujemy od kilku miesięcy, sugerowałyby, że z pewnością tak.
A przecież są powody, by w to wątpić. Zanim pani Thatcher doszła do władzy, ona i jej doradcy latami obmyślali politykę i idee, które zamierzali realizować. Dziś jest inaczej: współcześni przywódcy polityczni zwalczają kryzys gospodarczy tym, co pod ręką. Decyzja o nacjonalizacji brytyjskich banków i o dodruku pieniędzy to awaryjne środki, a nie owoc starannie przemyślanej ideologii czy programu politycznego.
Jednym z najbardziej znanych powiedzeń pani Thatcher było: „nie ma alternatywy”. Na razie żadna z głównych postaci politycznych w Wielkiej Brytanii czy w świecie zachodnim tak naprawdę nie zaproponowała spójnej alternatywy dla wolnorynkowych zasad odziedziczonych po thatcheryzmie. Dopóki to nie nastąpi, nie nastąpi też ostateczne zamknięcie ery Thatcher.