Choć jednak obydwie te sprawy są bardzo skomplikowane, to jednak zasadniczo się różnią. Opel to klasyczny przykład bankructwa: średniej wielkości firma, której marka przyrdzewiała i która traci pieniądze. Jedyny powód tak dużej liczby chętnych na tę firmę – Fiat, Magna, Beijing Automotive, a ostatnio także wspierana przez fundusze kapitału prywatnego RHJ – stanowi rządowa gwarancja udzielenia jej pożyczek dla utrzymania miejsc pracy. Uratowanie Opla oznaczać będzie właściwie jego ukrytą pod innymi pozorami nacjonalizację.

W przeciwieństwie do niego Porsche jest producentem zyskownym. Jego problem stanowi dług, jaki zaciągnął na kupno 51 proc. akcji Volkswagena. Porsche nie może więc pożyczyć kolejnych miliardów potrzebnych mu na realizację opcji na kolejne 20 proc. akcji, co doprowadziłoby do końca zuchwałą akcję przejęcia VW. Wątpliwe nawet, czy Porsche jest w stanie obsługiwać swoje obecne długi – 10 mld euro. Właśnie dlatego ten producent samochodów sportowych zabiega o zastrzyk kapitałowy z Kataru. Tamtejszy fundusz majątku narodowego chciałby oczywiście zostać (poprzez Porsche’a) właścicielem kawałka WV. Ale nie chce, żeby w Berlinie uważano, że wspiera wrogie przejęcie tej firmy. W końcu VW i Porsche połączą się – przemawia za tym logika branży. Nie wiadomo jednak, kto stanie na jego szczycie, choć problemy Porsche’a dają przewagę prezesowi VW, Ferdinadowi Piechowi. A Opel zostanie sprzedany – choć niekoniecznie temu, kto zaoferuje najwięcej. Te dwie ciągnące się od dawna sagi coś jednak łączy: jak zdążyli się już przekonać inwestorzy w niemieckie akcje, w podobnych sytuacjach udziałowcy niewiele mają do powiedzenia.
ikona lupy />
Volkswagen dane finansowe / Bloomberg
Reklama