Choć ostrożne przepisy i skupienie się na klientach detalicznych chyba rzeczywiście uratowały hiszpańskie banki przed najgorszymi skutkami załamania amerykańskiego rynku ryzykownych kredytów hipotecznych, to jednocześnie tylko odsunęły moment wstrząsu, spowodowanego dramatycznym skurczeniem się krajowego rynku mieszkaniowego. W ostatnich latach kasy – powstałe niemal 200 lat temu jako mikroinstytucje pożyczkowe dla klasy pracowniczej – z entuzjazmem zajęły się finansowaniem budowy mieszkań i ich kupna, poza tym same inwestowały w kapitał akcyjny w tym sektorze. Obecnie, w miarę jak rośnie wskaźnik wątpliwych kredytów oraz liczba bankructw w branży budowlanej, nasila się tempo negocjacji między silniejszymi kasami i ich słabszymi kuzynami. Jedna z bardziej zagrożonych instytucji już upadła: Casa Castilla la Mancha została w marcu przejęta przez Bank Hiszpanii i dokapitalizowana. Jedna z instytucji uczestniczących w tym ratunku – Unicaja z Andaluzji – prowadzi dziś kolejną podobną operację i negocjuje możliwość połączenia się z dwoma innymi instytucjami z najludniejszego regionu Hiszpanii. Te działania, które przyczyniają się do określenia przyszłego kształtu procesu konsolidacji, pokrywają się z geografią hiszpańskiego kryzysu.
Andaluzja, która ma większe wybrzeże – a jednocześnie mniej przemysłu – niż inne regiony, była bardziej niż one narażona na zjawiska gwałtownego (i nadmiernego) rozwoju budownictwa mieszkaniowego oraz korupcja we władzach miejskich, które przyczyniły się do krachu na rynku budowlanym. Z szacowanej w całej Hiszpanii na milion liczby niesprzedanych nowych mieszkań prawie 20 proc. znajduje się właśnie w Andaluzji. Około połowy portfela kredytowego Cajasur – jednego z pożyczkodawców, prowadzących negocjacje z Unicaja – przypada na sektor nieruchomości, a wskaźnik niespłacanych kredytów wynosi tam 8 proc., dwa razy więcej niż w Unicaja. Ratunku Cajasur nie zapewni nawet niedawna pomoc ze strony Banku Hiszpanii, który w zeszłym tygodniu złagodził wymogi kapitałowe wobec jednej kategorii pożyczek hipotecznych. Choć jest to przypadek skrajny, wśród 45 rozrzuconych po całej Hiszpanii kas regionalnych z pewnością znajdą się podobne. Według różnych ocen, pod specjalnym nadzorem banku centralnego jest obecnie około dziesięciu kas. Mając je na uwadze, rząd ustanowił specjalny fundusz ratunkowy, wyposażony początkowo w fundusze wartości 9 mld euro, który ma zasilać kapitałem akcyjnym instytucje powstałe w wyniku połączeń, a także te, które wydają się zdolne do samodzielnej walki o utrzymanie się na powierzchni. Mimo nieuniknionego procesu konsolidacji, zjawiska takie jak zamykanie poszczególnych oddziałów oraz redukcje personelu będą początkowo rzadkie. Ponieważ stopa bezrobocia w Hiszpanii sięga już prawie 20 proc., regionalne kasy oszczędnościowo-pożyczkowe będą niechętnie podchodzić do powiększania i tak już długich kolejek po zasiłki dla bezrobotnych. Trzy szczeble nadzoru korporacyjnego kas zapełnione są lokalnymi politykami i urzędnikami: z tego względu stały się one polem, na którym uprawia się regionalną politykę, toczy walkę o wpływy i zabiega o korzyści. Nawet podczas kryzysu miejscowi politycy będą zatem niechętni sytuacji, w której ich wpływy mogą osłabnąć na skutek pojawienia się partnerów z innych regionów albo z innych partii. Choć zatem zaczyna się fala konsolidacji pożyczkowych instytucji lokalnych, na szerzej zakrojone ich reformy przyjdzie poczekać trochę dłużej.