W 1998 roku, gdy miał 28 lat, podjął pracę w nowojorskiej firmie zarządzania aktywami i zorganizował dla niej dział zajmujący się obrotem gazami cieplarnianymi. I doszedł do wniosku, że na Wall Street nie tylko zarabia więcej niż w ONZ, ale że i robi coś pożytecznego. – Przesiadywanie w pokoju i rozmawianie z gromadą ludzi nie robi wrażenia – mówi. – Ale finansowanie farm wiatrowych, które zmniejszają emisję dwutlenku węgla o ileś ton – owszem.

Klimat i biznes

Dziś Garth Edward jest szefem działu obrotu emisjami w Citigroup, co oznacza, iż stanowi ważną osobistość na tym szybko rozwijającym się rynku. Według najnowszego raportu Banku Światowego wielkość globalnego rynku obrotu zezwoleniami na emisję CO2 podwoiła się w zeszłym roku, sięgając kwoty 126 mld dol.; w 2007 roku wynosiła 64 mld, a rok wcześniej – 30 mld dol. Ponieważ USA są właśnie w trakcie wprowadzania swojego systemu ograniczeń emisji i handlu nimi, rynek ten skazany jest na dalsze powiększenie. Obecnie 75 proc. wszystkich transakcji dotyczy zezwoleń (i bazujących na nich instrumentów pochodnych) wydawanych na podstawie obowiązującego w Unii Europejskiej systemu obrotu emisjami: 80 proc. z tych transakcji odbywa się na zlokalizowanej w Londynie Europejskiej Giełdzie Klimatycznej (European Climate Exchange). W handel emisjami zaangażowane są firmy użyteczności publicznej, banki inwestycyjne, fundusze arbitrażowe i domy handlowe.
Wiele osób zaangażowanych w ten biznes od samego początku – długo przed pojawieniem się unijnego systemu – było działaczami na rzecz środowiska albo twórcami rozwiązań w tej dziedzinie, jak Garth Edward byli przekonani, że taki rynek może posłużyć jako mechanizm rozwiązywania problemów środowiskowych, takich jak zmiany klimatyczne. W miarę jednak jak ten – jak się go określa – „węglowy” rynek nabierał płynności i stawał się bardziej lukratywny, przyciągał uczestników, których motywacje były raczej komercyjne. Dziś stanowi on więc szczególną mieszankę zwolenników ochrony środowiska i trzeźwo myślących dilerów rynku surowcowego.
Reklama

Nie tylko etos

– To naprawdę zdecydowanie zróżnicowane towarzystwo – mówi James Cameron z firmy Climate Change Capital, zajmującej się zarządzaniem funduszami i doradztwem. Na węglowym rynku obecny jest – podobnie jak Garth Edward – od samego jego poczęcia. Były adwokat zaczął od pracy w organizacjach non profit, takich jak Centre for International Environmental Law, pisał też opinie prawne dla Greenpeace. Dziś jego firma ma w zarządzaniu środki warte 1,5 mld dol., ale sam nadal uważa się za ewangelistę ochrony środowiska.
James Cameron opowiada, że gdy na konferencjach związanych z handlem emisjami mówi o zmianach klimatycznych, często twarze jego słuchaczy są kompletnie bez wyrazu. – Ich to naprawdę nie obchodzi – stwierdza. Dodaje jednak, że choć dla funkcjonowania całego systemu konieczna jest pewna liczba osób rzeczywiście nastawionych na ochronę środowiska, to motywacje dilerów są właściwie bez znaczenia. – Potrzeba ludzi, którzy będą się energicznie zajmować swoimi codziennymi sprawami – mówi.
Osoby, które na ten rynek trafiły z organizacji pozarządowych, pełnią zwykle funkcję inicjatorów, którzy wymyślają i rozwijają projekty przedsięwzięć – najczęściej w krajach rozwijających się, prowadzące do ograniczenia emisji dwutlenku węgla i kwalifikujące się do uzyskania certyfikatu ONZ, który może być przedmiotem obrotu na równi z zezwoleniami, wydawanymi w systemie unijnym.
– Trzymanie się blisko ziemi ciągle przypomina nam, dlaczego jesteśmy w tym biznesie – mówi Mark Laabs, Amerykanin, który stworzył Climate Brigade – działającą w Londynie firmę, która inicjuje przedsięwzięcia związane z ograniczaniem emisji dwutlenku węgla. Firma określa się jako „organizacja, której wyniki mierzy się za pomocą zysku i wpływu na środowisko”. Ten opis oznacza, że na rynku, gdzie w grę wchodzą tak ogromne kwoty, nie można ignorować komercyjnej wartości przedsięwzięcia.

Komercyjne podejście

Jak mówi Gareth Clarke, który w firmie rekrutacyjnej Janikin Rooke kieruje działem angażowania pracowników na stanowiska związane ze zmianami klimatycznymi i handlem emisjami, wielu jego klientów ma świadomość, że w tym biznesie jest sporo ludzi z – jak to określają – „środowiskowym odchyleniem”. Jedna z firm nastawionych na robienie pieniędzy na obrocie emisjami stwierdziła, że nie chce zatrudnić nikogo, kto by miał więcej niż trzy czy cztery lata stażu na węglowym rynku, ponieważ uważa, że ludziom zaangażowanym w tę działalność w czasach, gdy trudno było na niej zrobić duże pieniądze, z pewnością brakuje czysto komercyjnego podejścia.
Osoby pracujące na wtórnym rynku węglowym – innymi słowy, dokonujące transakcji natychmiastowych, terminowych i opcyjnych, które nie przyczyniają się bezpośrednio do zmniejszenia emisji dwutlenku węgla – mają oczywiście podejście bardziej komercyjne. Choć Garth Edward z Citigr-oup wywodzi się z organizacji pozarządowych, obecnie kieruje zespołem typowych dilerów, którzy wcześniej handlowali węglem kamiennym, gazem i energią elektryczną. – Oni mogliby handlować czymkolwiek – mówi. – Gdy zatrudniamy kogoś jako dilera w obrocie emisjami, jego stosunek do ochrony środowiska ma nieporównanie mniejszą wagę niż jego czysto handlowe umiejętności.

Wychowankowie Enronu

W tej sytuacji raczej nie może dziwić, że tak wielu dilerów węglowego rynku pracowało kiedyś w Enronie. Louis Redshaw, obecnie szefujący działowi rynku ochrony środowiska w Barclays Capital, przez cztery lata pracował w londyńskim oddziale Enronu i stworzył tam biuro ds. energii odnawialnej. Wychowankowie Enronu trafili także do działów obrotu emisjami innych banków inwestycyjnych. Mimo że ich dawna firma nie zajmowała się bezpośrednio handlem zezwoleniami na emisję CO2, była pionierem obrotu innymi zanieczyszczeniami, takimi jak dwutlenek siarki.
– Ludzi, których pociągał Enron i jego dążenia do uruchomienia nowych i najbardziej nowoczesnych dziedzin biznesu, prawdopodobnie skusi również rynek węglowy – mówi Lynda Clemmons, która w 1994 roku zainicjowała dział obrotu emisjami w Enronie. Ta sama firma wprowadziła innowacje w obrocie elektrycznością, gazem i węglem kamiennym – i to właśnie sprawia, że wychowankowie Enronu tak bardzo pasują do tej branży. – Wnoszą ze sobą podejście obejmujące różne produkty i to właśnie sprawia, że wydają się naturalnymi kandydatami do obrotu emisjami dwutlenku węgla – mówi osoba z branży.
Ale nawet ci, którzy kierują się głównie motywacjami komercyjnymi, chętnie myślą, że oprócz tworzenia zysków robią jeszcze coś pożytecznego.
– Ludzie zasadniczo lubią mieć świadomość, że robią coś więcej, niż tylko pieniądze – mówi Paul Newman, dyrektor zarządzający w energetycznej firmie maklerskiej ICAP. – Uczestnictwo w tworzeniu rynku emisji dwutlenku węgla to coś, o czym będzie można opowiadać wnukom. – Mark Laabs popiera tę opinię: Uważam, że to dobrze, gdy ludzie mają pozytywny impuls do pracy.
RYNEK WĘGLA W POWIETRZU
Na globalnym rynku obrotu emisjami dwutlenku węgla dominują transakcje zezwoleniami wydawanymi w ramach systemu ograniczania zanieczyszczeń Unii Europejskiej oraz bazującymi na tych transakcjach instrumentami pochodnymi. To się zmieni, gdy USA wprowadzą własny system ograniczania emisji CO2. W 2008 roku, przy szacowanej na 126 mld dol. ogólnej wartości tego rynku, około 92 mld dol. dotyczyło obrotu zezwoleniami unijnymi. Obrót certyfikatami wydawanymi przez ONZ wyniósł w 2008 roku 26 mld dol., pięć razy więcej niż w roku poprzednim. Najbardziej znaczącymi graczami na tym rynku są europejskie firmy użyteczności publicznej (głównie elektrownie), ponieważ muszą one spełnić wymogi dotyczące ograniczenia emisji. Te same firmy uczestniczą w handlu instrumentami pochodnymi, traktując je jako zabezpieczenie przed zmianami cen energii.
Więcej informacji z Financial Timesa: w serwisie "Financial Times w Forsalu".