Mukesh Ambani – najbogatszy człowiek Azji, który wydaje około miliarda dolarów na budowę 27-piętrowego ekstrawaganckiego domu, a żonie kupuje luksusowy odrzutowiec Airbusa – w zeszłym tygodniu obniżył sobie pensję o 66 proc.
Zmniejszając ją – „żeby dać przykład umiarkowania w wynagradzaniu szefów” – Ambani stał się pierwszym tak znanym indyjskim menedżerem, który zareagował na wezwanie rządu do skromności w korporacyjnych płacach.
Indyjski miliarder, który kontroluje firmę Reliance Industries i którego miesięcznik „Forbes” umieścił na 7. miejscu wśród najbogatszych ludzi świata, oznajmił, że w roku finansowym 2008/2009 jego pensja wyniesie 150 mln rupii (3,2 mln dol.). Zarząd jego firmy petrochemicznej podał, że pensje innych członków zarządu też będą limitowane.
Jednak Ambani, którego osobisty majątek sięga według „Forbesa” 19,5 mld dol., nie będzie mieć raczej kłopotów z płynnością. Zgarnie co najmniej połowę kwoty 22,2 mld rupii, jakie Reliance Industries przeznaczy w tym roku finansowym na dywidendę.
– Umiarkowanie nie jest w jego stylu – mówi jeden z miejscowych analityków. – Na Boga, przecież buduje sobie 27-piętrowy dom.
Reklama
Wieżowiec Ambaniego może się okazać jednym z ekstrawaganckich prywatnych budynków świata – ma być „pałacem w powietrzu” z sześciopoziomowym parkingiem, basenem i lądowiskiem dla helikopterów.
Generalnie szefowie indyjskich firm nie są pod taką presją na obniżanie swoich wynagrodzeń jak ich koledzy z Europy i z USA.
Jak zresztą powiedzieli „FT” eksperci podatkowi, pensje i premie nie są głównym źródłem dochodu indyjskich magnatów, a wielu szefów firm woli mieć niskie zarobki – objęte podatkiem na poziomie około 30 proc. – i pobierać większą część wynagrodzenia w formie dywidendy, która nie jest opodatkowana.
Decyzję o ograniczeniu zarobków Ambani podjął tuż po wypowiedzi Salmana Khursheeda, ministra ds. przedsiębiorstw, który ostrzegł, że rząd będzie obserwował poziom wynagrodzeń kierownictwa firm.
Rządząca Partia Kongresowa przyjęła kurs na oszczędność po ujawnieniu przez media, że dwaj ministrowie, czekając na przeprowadzkę do oficjalnych rezydencji, mieszkali w luksusowych apartamentach hotelowych w cenie od 1 do 1,5 tys. dol. za noc.