Prężne, zasobne i co ważne – częstokroć tańsze od niezależnych sklepów. W najbliższych latach mają powstawać tysiące sklepików pod wspólnym, sieciowym szyldem.
Jednak los niezależnych sklepikarzy wcale nie jest przesądzony. Mają w rękach atuty. Przede wszystkim są wolni od krępujących czasem standardów czy scentralizowanej polityki zakupowej. Po prostu mogą zawalczyć jakością, mogą być oryginalni. Dalej – to oni są najbliżej lokalnej społeczności, swoich głównych klientów. I mają szansę ciągle pozostać ich sklepem, ze znanym wszystkim w okolicy właścicielem i sprzedawcami. To często działa lepiej niż promocje w sieciach niewielkich sklepów.
Natomiast, co można przewidzieć z góry, nieporozumieniem byłoby, jeśli za regulowanie konkurencji w handlu zabraliby się politycy. Precedensy już są. Pomysły na ograniczanie rozwoju wielkich sklepów zaowocowały tym, że sieci hipermarketowe zaczęły budować sklepy mniejsze. Zakaz handlu w niektóre święta nie obejmuje stacji benzynowych – dlatego tam zaczęły się rozwijać zwykłe sklepy. I tak dalej. Zakazy i ograniczenia, owszem, utrudnią życie przedsiębiorcom. Ale tylko do czasu.