Bankierzy z City, których mer Londynu Boris Johnson określił mianem “kolonii trędowatych”, robią teraz wszystko, aby usprawiedliwić swoje prawo do zarabiania pieniędzy. Chcą także udowodnić swoją społeczną przydatność po tym, jak brytyjscy podatnicy musieli wyłożyć 800 mld funtów (1,23 biliona dolarów) na ratowanie systemu finansowego na Wyspach.

Debata o przyszłości bankierów, wcześniej ograniczająca się do uniwersytetów i kościołów, przestała być czysto akademicka.

Zapędzić bankierów do służby społeczeństwu

Premier Gordon Brown, którego rządząca Partia Pracy umizgała się do finansistów przed i po objęciu władzy w 1997 roku, oraz lider opozycyjnej Partii Konserwatywnej David Cameron wzięli publicznie na swój celownik City, największe centrum finansowe naszego kontynentu.

Reklama

Brown zaatakował “zbankrutowaną ideologię” wolnorynkowego “fundamentalizmu” podczas dorocznej konferencji labourzystów we wrześniu zeszłego roku i obiecał, że zmusi banki do tego, aby „służyły społeczeństwu”.

Z kolei Cameron w październiku apelował o promowanie „jakości życia” na równi z „wielkością pieniędzy”. I zapowiedział, że nie zmieni decyzji Browna w sprawie podniesienia do 50 proc. stawki podatku dochodowego dla najwyżej zarabiających. „Bogaci zapłacą swój udział” – powiedział.

Kryzys wartości i zaufania

“To kryzys wartości. Z politycznego i społecznego punktu widzenia podważył on zaufanie do instytucji finansowych i tych, którzy powinni nimi kierować oraz je regulować” – mówi Ken Costa, prezes banku inwestycyjnego Lazard International.

Sektor usług finansowych zatrudnia 1 milion Brytyjczyków i wypracowuje 10,1 proc. brytyjskiego PKB oraz jest dostawcą 27,5 proc, podatków płaconych na Wsypach przez firmy – wynika z obliczeń brytyjskiego rządu i firmy konsultacyjno-audytorskiej PricewaterhouseCoopers.

Ale w trzydzieści lat po tym, jak premier Margaret Thatcher zwyciężała pod hasłem wolnego rynku i ograniczenia związków zawodowych, główne partie polityczne na Wyspach dystansują się od City.

Politycy z obu wiodących partii wzywają do wprowadzenia surowych regulacji, gdyż dotychczasowe posunięcia rządu nie uczyniły niczego dla poskromienia niepohamowanego pędu banków do ryzykownych przedsięwzięć. Cameron juz zapowiada, że rząd konserwatystów w ciągu roku przeniesie sprawy regulacji sektora do Banku Anglii.

Podzielić bankowość czy nie dzielić?

Prominentni finansiści z City są podzieleni co do tego, co począć dalej. Terry Smith, prezes Collins Stewart, największego w Wielkiej Brytanii niezależnego domu brokerskiego, twierdzi, że bankowość inwestycyjna i detaliczna muszą zostać rozdzielone, aby położyć kres “nie dającemu się pogodzić konfliktowi interesów”, który– jego zdaniem – ponosi odpowiedzialność za wywołanie kryzysu finansowego.

Ale przeciwni podziałowi są inni wybitni bankierzy, w tym John Varley, szef Barclays i Stephen Green, prezes HSBC Holdings.

Rozdzielenie bankowości detalicznej i inwestycyjnej „najzwyczajniej w świecie podniesie ceny detalicznych i komercyjnych usług bankowych” – mówi Angela Knight, przewodnicząca Stowarzyszenia Brytyjskich Bankierów. Banki rozwiązują zwykle swoje problemy zachowując więcej kapitału i zwiększając kapitał w oddziałach bardziej ryzykownego biznesu – argumentuje szefowa związku bankierów, nazywanych dzisiaj w Londynie "trędowatymi”.

ikona lupy />
Boris Johnson, mer Londyn okreslił bankierów z City, jako "kolonię trędowatych". / Bloomberg
ikona lupy />
Gordon Brown, premier Wielkiej Brytanii zaatakował wolnorynkowy "fundamentalizm". / Bloomberg