Świadczą o tym też badania Eurobarometru, pokazujące, że Polacy nie ufają rządowi znacznie bardziej niż w większości krajów Unii Europejskiej. Świadczą o tym w końcu międzynarodowe rankingi lokujące Polskę na dalekich miejscach w dziedzinie jakości regulacji i wolności gospodarczej. Wskazują na to również niska pozycja polskich uczelni na arenie międzynarodowej i żenująco niskie wskaźniki innowacyjności gospodarki.
Dlatego jeżeli jest jakiś jasny punkt na tym tle mizerii jakości rządzenia w Polsce, to należy go zauważyć, opisać i zrozumieć, dlaczego odnieśliśmy sukces. Tym jasnym punktem od wielu lat jest jakość nadzoru finansowego. Mało o tym mówimy, ale przecież Polska jest jednym z bardzo niewielu krajów, gdzie nie było kryzysu bankowego ani na początku lat 90., ani w latach 2008 – 2009. Złożyło się na to wiele czynników, ale z pewnością jednym z kluczowych była wysoka jakość nadzoru bankowego. Na przykład gdy w 2005 roku w żadnym kraju europejskim nie podejmowano żadnych działań prowadzących do ograniczenia ryzyk związanych z nadmiernym wzrostem kredytu i pochodnych instrumentów kredytowych, w Polsce Komisja Nadzoru Bankowego wydała rekomendację S, która miała na celu ograniczenie skali udzielania kredytów mieszkaniowych w walutach obcych. Pamiętam, jakie larum wtedy podniesiono, szacowano, ile ludzi straci dostęp do kredytów. Okazało się, że mimo tej rekomendacji i tak mieliśmy szybki wzrost kredytów w kolejnych latach. Można sobie tylko wyobrazić, co by się działo, gdyby rekomendacji S nie było. Być może bylibyśmy w takiej samej sytuacji co Węgry, które musiały poprosić Międzynarodowy Fundusz Walutowy o pomoc ze względu na ryzyko niemożności spłacenia zbyt dużych kredytów walutowych z powodu recesji i dewaluacji forinta.
Kolejnym ruchem była rekomendacja T wydana przez Komisję Nadzoru Finansowego. Jej celem było uniknięcie przekredytowania gospodarstw domowych. W końcu mamy najnowszą rekomendację – nowelę rekomendacji S – która istotnie ogranicza możliwość udzielania kredytów na cele mieszkaniowe w walutach obcych tym bankom, które udzielają dużo takich kredytów.
Wspomniane rekomendacje KNB, a potem KNF pokazują, na czym polega różnica w złym rządzeniu krajem i w wysokiej jakości nadzorze nad sektorem bankowym. Przede wszystkim nadzór bankowy nie interesuje się wyłącznie tym, co jest tu i teraz, jak mówił niedawno premier Tusk, ogłaszając podwyżki podatków. Nadzór finansowy analizuje, co się może stać w perspektywie kilku lat, i podejmuje działania z dużym wyprzedzeniem. Rząd zajmuje się wyłącznie sprawami bieżącymi, a nadzór stara się myśleć strategicznie, co nie jest proste, bo bieżące obowiązki nadzoru są bardzo liczne, o czym świadczy grubość teczek na posiedzeniu komisji. Na przykład nadzór finansowy podejmuje decyzje w sprawie ograniczenia możliwości udzielania kredytów walutowych, a rząd nie podejmuje żadnych działań w sprawie ograniczenia ryzyka wystąpienia braku ciągłości dostaw prądu w latach 2012 – 2015. Dlatego nie martwię się o kondycję polskich banków, ale o to, że w kilku miastach mogą wystąpić takie black-outy jak w Szczecinie.
Reklama
Piszę o tych obu sprawach łącznie, bo się ze sobą wiążą. Brak strategicznego myślenia w rządzie, brak reform powodują, że rośnie ryzyko osłabienia złotego, być może znacznego w ciągu roku czy dwóch lat. Dlatego nie warto się obrażać na nowe propozycje KNF, które mają skłonić banki, aby udzielały kredytów w złotych, a nie w walucie obcej. Tu i teraz kredyty walutowe wydają się tańsze, ale wobec braku reform rządu PO-PSL w ciągu kilku lat mogą okazać się znacznie droższe.