Na podstawie oficjalnych dokumentów rządowych policzyłem, że uwzględniając inflację, w latach 2008 – 2013 dług publiczny w Polsce wzrośnie o 100 mld dolarów, czyli dwukrotnie więcej niż podczas dekady Edwarda Gierka w latach 1970 – 1980.
Podczas sobotniej debaty na Kongresie Socjologicznym w Krakowie minister Michał Boni zarzucił mi nierzetelność. Mówił, że poziom nowego długu trzeba odnieść do wielkości gospodarki, że długi Gierka to było 40 proc. ówczesnego PKB, a te nowe, Donalda Tuska, to tylko 15 proc. PKB. Więc zdaniem ministra nie jest prawdą, że Tusk zadłuża Polskę jak Gierek, tylko zadłuża w tempie wolniejszym o połowę.
Zgoda. Długi trzeba odnieść do dochodu narodowego, bo ten wyznacza naszą zdolność do spłacania zobowiązań. Jednak Gierek nie dostał z Unii Europejskiej 67 mld euro bezzwrotnej pomocy. Nie sprzedał też majątku o wartości ponad 60 mld złotych. Gdyby wydatki rządu Tuska w całości były finansowane pożyczkami jak za Gierka, to mielibyśmy w 2013 roku 200 mld dolarów nowego zadłużenia. W dodatku lata 2009 – 2013 to tylko pięć pełnych lat rządów Tuska, jeżeli obecna polityka będzie kontynuowana przez całą dekadę, a tak się może zdarzyć, i jeśli zdarzy się kolejne globalne spowolnienie wzrostu, nasz dług może powiększyć się o 400 mld dolarów. Rządząca przez dekadę Platforma może zadłużyć Polskę ośmiokrotnie bardziej niż Gierek. Obecne zobowiązania byłyby większe, także biorąc pod uwagę PKB. Oczywiście w takim scenariuszu będziemy drugą Szwecją, jeśli chodzi o wysokość podatków. W innych kategoriach, jak na przykład sprawność administracji, będziemy jednak już drugą Albanią. Nie przesadzam, w rankingu e-administracji, który robi co dwa lata ONZ, spadliśmy o 13 miejsc w latach 2008 – 2010. Wyprzedziła nas Bułgaria, a tuż za nami jest Rumunia.
Polityka zadłużania kraju jest bardzo niebezpieczna, będziemy wstydzić się przed naszymi dziećmi, że zostawiliśmy im taki spadek. Policzmy. Według GUS w 2010 roku w Polsce jest 5,7 mln dzieci w wieku 0 – 14 lat. Do 2013 roku nowy dług to 330 mld złotych, czyli prawie 60 tys. złotych na każde dziecko. Dlaczego urządzamy dzieciom taki start? I co dostaną w zamian? 430 tys. urzędników, mimo że w 1990 roku było ich tylko 159 tys. Piękne stadiony, na których będziemy pięknie przegrywać mecze, bo wciąż tolerujemy nieudaczników w PZPN. Trzy tysiące dróg asfaltowych, które trzeba będzie niedługo remontować, bo nie stać nas na droższe, ale lepsze drogi betonowe. Ile będzie kosztowało utrzymanie tej infrastruktury w dobrym stanie? O ile trzeba będzie podnieść w związku z tym podatki?
Jednocześnie nie możemy utrzymywać 40-letnich emerytów w mundurach ani dopłacać do emerytur bogatym rolnikom czy pseudorolnikom na hektarze piachu. Nie możemy tolerować tego, że zdrowi ludzie pobierają renty inwalidzkie. Że bogaci dostają pomoc socjalną w postaci ulg rodzinnych, becikowego i dopłat do leków. Że fundujemy każdemu pochówek za prawie 7 tys. złotych.
Reklama
Z olbrzymią przyjemnością słuchałem w Krynicy, jak wiceminister gospodarki Rafał Baniak i minister Adam Jasser, pełnomocnik premiera do walki z biurokracją, obiecywali szybkie zmiany w prawie, likwidację absurdów legislacyjnych, żeby w Polsce łatwiej prowadziło się biznes. Obiecująco brzmiały zapowiedzi zmiany kultury zaświadczeń na kulturę oświadczeń. Trzymam kciuki, żeby się udało. Ale jednocześnie pytam, co trzeba zrobić, żeby obietnice ministrów nie zakończyły się takimi samymi efektami jak prace komisji Przyjazne Państwo. Obywatele mają prawo to wiedzieć.