Skala napięcia politycznego, jaka zapanowała między Polską a Rosją, wystarczy do tego, by w relacjach gospodarczych między obydwoma krajami nastała stagnacja.
Przypomnijmy sobie embargo na import polskiego mięsa. Przypomnijmy słynną awarię rurociągu do rafinerii w Możejkach, za która wedle wczorajszej „Nowej Gazety” stał nie kto inny jak odpowiedzialny za energetykę wicepremier Igor Sieczin. Pamiętajmy o tym, że Rosjanie konsekwentnie odchodzą od tranzytu swojej ropy przez Gdańsk. I wreszcie cała sprawa Nord Stream – megadrogiej inwestycji budowanej po to, by eksportując gaz, ominąć kilka krajów, w tym Polskę.
Oczywiście jest tak, że w międzynarodowych kontaktach gospodarczych polityka często odgrywa wiodącą rolę. W przypadku Rosji jest to jednak rola zupełnie podstawowa. Perturbacje polityczne mogą błyskawicznie przełożyć się na twórcze pomysły typu: to zakażemy importu waszego mięsa.
Jak będzie teraz? Poziom sporu po kontrowersjach w sprawie raportu MAK pozwala przypuszczać, że pewne scenariusze, o których jeszcze parę tygodni temu można było myśleć jako o prawdopodobnych, teraz poszybowały w kosmos abstrakcji. Pewnym novum jest natomiast to, że równie niechętnie będą pochodzić do nich zarówno Rosjanie, jak i Polacy.
Reklama
Przede wszystkim chodzi o Możejki. Polska inwestycja stulecia okazała się dla Orlenu niezłym balastem. I najlepszym wyjściem dla płockiego koncernu byłaby po prostu sprzedaż tej rafinerii. Problem w tym, że musi się pojawić poważny kupiec. I tutaj podstawowym kandydatem byliby Rosjanie, którym jako jedynym Możejki pasują do paliwowej układanki. Tylko czy w takiej atmosferze sprzedaż symbolu zagranicznej ekspansji naszej gospodarki Rosjanom byłaby gestem politycznie akceptowalnym? Czy z kolei Rosjanie pozwolą na przedstawienie któremuś ze swoich koncernów poważnej, czyli dobrej oferty? Śmiem wątpić. Możejki zostaną odesłane ad acta. Na długie miesiące, może na lata. Ku utrapieniu Orlenu.
Podobnie z Lotosem. Firma jest szykowana do całkowitej prywatyzacji. Rosyjskie firmy mniej lub bardziej otwarcie deklarowały zainteresowanie, a rosyjscy politycy mniej lub bardziej otwarcie to popierali. I znowu: kto teraz sprzeda (odda) w rosyjskie ręce pomorską perłę naszej gospodarki? Pytanie tylko, czy nie-Rosyjscy chętni na Lotos będą się pchali drzwiami i oknami. I znowu sprawa może się przedłużyć na bardzo długie miesiące.
Możejki i Lotos są naszymi własnymi, poniekąd lokalnymi sprawami. W zasadzie nie ma możliwości, żeby te dwie firmy stały się problemami międzynarodowymi, na szerszą, na przykład unijną skalę. Inaczej jednak wygląda to w przypadku ewentualnych rosyjskich pomysłów na uprzykrzenie nam życia w innych dziedzinach. Przykładowym pomysłem może być choćby embargo na jakąś kategorię towarów. Tutaj Unia może i powinna przyjść nam z pomocą, co udało się już w kwestii gazu. Trzeba zatem postawić sprawę jasno: niektórych naszych interesów – o ile zajdzie taka potrzeba – nie będziemy w stanie obronić w pojedynkę. Może, choć nie musi, pomóc w tym dopiero unijna tarcza.
Ale i ona nie wystarczy na przykład w przypadku konieczności wsparcia działalności polskich firm w Rosji. Nie miejmy złudzeń, skala tychże interesów nie jest przesadnie duża. W dodatku o tym, że Rosjanie w razie czego nie patyczkują się z potężnymi nawet zagranicznymi inwestorami, przekonały się chociażby zachodnie koncerny paliwowe. Naprawdę może się zaczynać nie najlepszy czas dla polskich inwestycji w Rosji.
No i pewnie taki dobry czas nie nastanie też dla LOT-u. Nasz przewoźnik nie uzyskał pozwolenia na regularne przeloty nad Syberią nawet w czasach tzw. resetu stosunków polsko-rosyjskich. Tym bardziej pewnie nie uzyska go teraz. Azja się oddala.