Gdy obserwuję arabską rewoltę, cieszy mnie jedno – pokazuje ona, że politycy mają równie ograniczoną zdolność przewidywania co ekonomiści. Rozwoju wydarzeń nie da się przewidzieć, ale nie dlatego, że są to „nieznane niewiadome”. Są to „znane niewiadome” – wiemy, że wiele państw regionu jest podatnych na wstrząsy, ale nikt nie wie, kiedy i czy w ogóle one się zdarzą.
Czy zatem możemy już mówić o politycznych konsekwencjach rewolty? Pierwszy wniosek, jaki się nasuwa, jest taki, że mieszkańcy państw arabskich nie są wyjątkowi i chcą się cieszyć wolnością słowa oraz udziałem w życiu politycznym. Wiemy jednak, że droga od represji do stabilnej demokracji nie jest usłana różami. Trudności, które wciąż przeżywa Rumunia po obaleniu Ceausescu, i to mimo pomocy Unii, świadczą o skali problemu. Powstaje też pytanie, jak daleko rozprzestrzenią się zamieszki nie tylko w świecie arabskim, ale i poza jego granicami. Do tej pory politycy zakładali, że zyski ze sprzedaży ropy gwarantują spokój. Ale po wydarzeniach w Bahrajnie i Libii takiej pewności już nie ma.

>>> Czytaj też: Wysokie ceny ropy nie zepchną Europy w "recesję podwójnej głębokości"

Powróćmy jednak do gospodarczych konsekwencji rewolty. W jej wyniku ceny ropy przekroczyły we wtorek 114 dol. za baryłkę, czarne złoto kosztowało aż o 64 proc. więcej niż w maju 2010 roku. Gavyn Davies w komentarzu dla FT.com zauważył w zeszłym tygodniu: „Każdy z pięciu ostatnich wielkich spadków w globalnej gospodarce był poprzedzony wzrostem cen ropy”. Czasem był on powodowany wstrząsem podażowym, jak w latach 70., czasem wzrostem popytu jak w 2008 roku. Stephen King z HSBC również jest pesymistą: – To regularne jak w zegarku – wzrost cen ropy więcej niż o 100 procent oznacza spadek PKB.
Reklama

>>> Polecamy: Polska chce ukrócić działania spekulantów na rynku energii

Szok naftowy ma liczne konsekwencje ekonomiczne: konsumenci zaciskają pasa; eksporterzy ropy robią się bogatsi, a importerzy biedniejsi; rosną ceny, a jednocześnie spadają realne zarobki; energochłonny przemysł staje się jeszcze mniej dochodowy. Gavyn Davies oszacował, że wzrost cen ropy o 20 dol. za baryłkę oznacza podniesienie wydatków na ten surowiec o ok. 1 proc. wszystkich światowych wydatków na towary. W ciągu ostatnich 10 miesięcy ceny ropy zwiększyły się o 40 dol. To oznacza wzrost na poziomie bliskim 2 proc. światowej produkcji – wystarczająco dużo, by spowodować zauważalny spadek gospodarczy, przynajmniej w krótkofalowej perspektywie. Poza tym stan światowej gospodarki będzie zależał od tego, czy zamieszki rozprzestrzenią się na inne kraje eksportujące ropę, szczególnie Arabię Saudyjską. Na razie Rijad może zrekompensować libijską produkcję. Co więcej, spadek wydobycia w ogarniętych zamieszkami krajach powinien być krótkotrwały, pod warunkiem zachowania zdolności produkcyjnej. Rządy państw OPEC chcą zarobić, a demokratyczne rządy potrzebują ropy.
Im bardziej konsumenci będą wierzyli, że szok jest krótkoterminowy, tym bardziej będą skłonni sięgać po oszczędności. Dotychczas importujące energię państwa rozwijające się cierpiały z powodu ograniczonej zdolności do zadłużania się, niewystarczających rezerw walutowych i słabej pozycji na zewnątrz. Po zaciągnięciu długów na import ropy w latach 70. dekadę później stanęły przed poważnym kryzysem kredytowym. Ta reguła już nie musi obowiązywać. Nowe gospodarki też stać na większe wydatki w czasie krótkotrwałego szoku. Poza tym, o ile oczekiwania inflacyjne będą pod kontrolą, banki centralne nie muszą się uciekać do prewencyjnego zaciskania pasa. W tym zakresie kraje o większym dochodzie są w lepszej sytuacji niż rozwijające się gospodarki, gdzie ryzyko inflacji jest większe.
Kończymy zatem tam, gdzie zaczynaliśmy. Wiemy, że polityczne zamieszki mają duże znaczenie, możliwe, że to przełom historyczny. Wiemy też, że szok naftowy może być potężny, choć daleki od katastrofy. Ogólnie długofalowe skutki polityczne wydają się bardziej znaczące od gospodarczych. Ale optymizm dotyczący krótkofalowych skutków ekonomicznych bazuje na przypuszczeniu, że dalsze rozprzestrzenianie się zamieszek zostało powstrzymane. A to będzie zależało od starego dobrego układu: represje jako cena za stabilność podaży ropy. Ten układ jest atrakcyjny dla konsumentów.
Ale czy jest on moralnie usprawiedliwiony i czy da się go utrzymywać na dłuższą metę?