Malarz, programista, miłośnik historii starożytnej. Człowiek renesansu. Paul Graham od kilku lat pomaga zaistnieć ambitnym ludziom z pomysłami, którym brakuje środków, by wdrożyć je w życie. Jego firma Y Combinator odgrywa rolę – jak sam mówi – anioła stróża dla młodych informatyków z pomysłami. Daje im pieniądze i kontakty, w zamian żąda niewielkich udziałów w powstałych przedsiębiorstwach. W razie sukcesu małe pule akcji zamieniają się w miliony dolarów.
– Wykorzystujemy techniki produkcji masowej do generowania nowych firm – mówi Graham w rozmowie z „Bloomberg Businessweek”. Jak to wygląda w praktyce? Dwa razy w roku Paul Graham i jego pięciu kolegów zapraszają kilkudziesięciu młodych (średnia wieku to 26 lat) programistów do kalifornijskiej Doliny Krzemowej. Podczas trzymiesięcznego pobytu na Zachodnim Wybrzeżu przechodzą oni szkolenie, spotykają się z inżynierami, rozwijają kontakty w świecie potencjalnych inwestorów i jednocześnie poznają tajniki prowadzenia własnego biznesu. Dostają wreszcie niewielką sumę pieniędzy na rozwój pomysłów. 11 tys. dolarów plus po 3 tys. na każdego wykonawcę projektu. Jeśli masz pomysł i dwóch kolegów do pomocy, otrzymasz zatem okrągłe 20 tys. W zamian trzeba oddać Grahamowi od 1,2 proc. do 12 proc. (a zazwyczaj ok. 6 proc.) akcji swojej firmy.
– Nie chodziło nam tylko o pieniądze – tłumaczył dziennikowi „The New York Times” jeden z beneficjentów projektu Jeff Mellen. – Mogłem otrzymać podobną sumę od rodziców. Oni jednak nie potrafiliby mi powiedzieć, czy mój pomysł na biznes jest dobry – dodawał 24-latek, który dla realizacji marzenia porzucił nieźle płatną pracę w Oracle.
Wkrótce warunki mogą być jeszcze lepsze. W styczniu dwie firmy zajmujące się inwestycjami w branży internetowej zaoferowały dodatkowo po 150 tys. dol. pożyczki na każdy z projektów. – To taki Harvard dla przedsiębiorców. Dobrze pomyśleć, że pożyczam pieniądze całej klasie – mówił Ron Conway, właściciel SV Angel, jednej z firm ofiarodawców. Y Combinator – jak pisze „Bloomberg Businessweek” – dorobił się już nawet naśladowców. A to zawsze najwyższa oznaka uznania.
Reklama

Długi weekend w Kalifornii

– Aplikowałem, myśląc, że trafię na fajny długi weekend do San Francisco. W ciągu trzech miesięcy stworzyłem kilka rzeczy, ale żadna nie zrobiła wrażenia. Na koniec obozu każdy wychodzi na scenę i przedstawia wynik pracy. Tymczasem nasz projekt został odrzucony dosłownie na 48 godzin przed końcem programu – wspominał w rozmowie z portalem Inc.com Izraelczyk Daniel Gross. Graham doradził mu wówczas, by zbudował coś, z czego sam chciałby skorzystać, a nie coś, co mogłoby się spodobać innym. 18-letni wówczas Gross stworzył więc prostą wersję demonstracyjną serwisu Greplin. Idea się spodobała i młody Żyd po kilku miesiącach pracy zebrał 5 mln dolarów. Część od takich tuzów branży, jak twórca Gmaila Paul Buchheit czy Bret Taylor z Facebooka.
Pomysł z Greplinem był banalnie prosty. Pamiętasz, że ktoś z twoich znajomych zabawnie skomentował ostatnią płytę Metalliki. Ale gdzie? Na Facebooku? W e-mailu do ciebie? Na Twitterze? By poznać odpowiedź, wystarczy wpisać w wyszukiwarkę Greplin frazę „Metallica”, uprzednio podłączając do własnego konta swoje konta na serwisach społecznościowych.
Inkubator Grahama dorobił się już pierwszych prymusów. W grudniu 2010 roku firma Salesforce.com odkupiła powstałe dzięki Y Combinator Heroku za 212 mln dolarów. Pomysł Jamesa Lindenbauma, Adama Wigginsa i Oriona Henry’ego polegał na stworzeniu oprogramowania ułatwiającego tworzenie interaktywnych aplikacji.
Komputery nie są jednak całym światem Grahama, wbrew stereotypowi nudnego komputerowca. Poza naukami ścisłymi ten 46-letni doktor informatyki rodem z angielskiego Weymouth studiował również malarstwo. W USA, ale i w słynnej Accademia di Belle Arti we Florencji, założonej w XVI wieku przez wielkiego księcia Toskanii Kosmę Medyceusza, w której swego czasu wykładał sam Michał Anioł Buonarroti. Jak połączyć sztuki piękne z pisaniem programów komputerowych?
– Zarówno programiści, jak i malarze są postrzegani z zewnątrz jako ludzie zawili i tajemniczy. Zawiłych tajemnic można się nauczyć, będąc nastolatkiem, ponieważ w tym wieku wszystko wygląda tajemniczo. Zwłaszcza że dysponuje się wtedy wielką pewnością siebie wynikającą z ignorancji – mówił Paul Graham. – Ale jeśli będąc nastolatkiem, zgłębisz tylko jedną z obu dziedzin, w przyszłości będziesz się bać tej drugiej – dodawał.
Odwagi najwyraźniej Grahamowi nie brakuje, skoro chce się nią dzielić z innymi. Sam zdążył już się sprawdzić w e-biznesie. Stworzony przez niego Viaweb, dzisiaj funkcjonujący pod nazwą Yahoo! Store, został w 1998 roku sprzedany za 49,6 mln dolarów. Sukces jego programu, umożliwiającego łatwe tworzenie sklepów online, wywołał niemały rezonans w środowisku informatyków z Doliny Krzemowej. Graham, który dopiero co opuścił mury Harvardu, stał się prawdziwą osobistością w światku komputerowców.
„Gdy tworzyliśmy Viaweb w 1995 roku, dla speców od e-handlu nasz projekt wyglądał śmiesznie. Jeśli dziś patrzysz na coś i myślisz: »Szkoda, że sam na to wcześniej nie wpadłem«, pamiętaj, podobne pomysły cały czas krążą wokół twojej głowy. Ignorujesz je jednak, bo wyglądają na złe” – radził Graham w jednym ze swoich esejów.

Czytajcie Cezara

46-latek radzi też, by nie ograniczać swoich horyzontów do własnej, wąsko pojętej branży. Sam poza sztuką żywo interesuje się również historią starożytną i średniowieczną. Wśród inspiracji wymienia takie pomnikowe dzieła, jak „O wojnie galijskiej” Juliusza Cezara, „Mahomet i Karol Wielki” Henriego Pirenne’a czy „Upadek Konstantynopola 1453” Stevena Runcimana. Niezbyt ceni za to książki filozoficzne. – Same w sobie stanowią albo wybitnie techniczny materiał, który nie ma wielkiego znaczenia, albo niejasny zbiór abstrakcji, które nie bardzo rozumieją nawet sami autorzy (np. Hegel). Wszystko, czego się nauczyłem, studiując filozofię, to że trzeba się skupić na innych dziedzinach wiedzy – tłumaczył.
Brytyjczyk nigdy nie wahał się dzielić swoimi umiejętnościami. Poza pracą stricte informatyczną jest znany jako eseista, wydał też kilka książek w przystępnej formie tłumaczących hermetyczny świat pogranicza informatyki i biznesu. Na jego stronie internetowej można znaleźć ponad setkę esejów. Graham nie jest przy tym wyjątkowo przywiązany do praw autorskich. Otwarcie zachęca do przedrukowywania artykułów w gazetkach szkolnych i tłumaczenia na inne języki. Warunek jest jeden: dodanie oryginalnego linku do tekstu.
Eseje nie są przy tym śmiertelnie poważną dawką suchych informatycznych porad. Większość jest napisana z przymrużeniem oka – jak tekst, w którym tłumaczył, dlaczego ludzie niewidzący świata poza informatyką nie mają łatwego życia w college’ach. Zresztą sama nazwa projektu Grahama jest żartem – choć dość niszowym i zrozumiałym w wąskim gronie fanów matematyki i logiki. Y Combinator – po polsku: operator paradoksalny – to w dużym uproszczeniu funkcja generująca inne funkcje. Graham stworzył firmę – katalizator procesu tworzenia nowych firm.
Mimo zarobionych w dość młodym wieku milionów dolarów Paul Graham zachował dystans. „Najgroźniejszą metodą tracenia czasu nie jest wcale zużywanie go na zabawę, ale na bezsensowną robotę. Jeśli po przebudzeniu siadam na kanapie i cały dzień oglądam telewizję, czuję, że robię coś złego. Myślenie o tym sprawia dyskomfort. Ale taki sam alarm nie zadziała, gdy przez cały dzień także nic specjalnego nie robię, poświęcając czas rzeczom, które pobieżnie przypominają pracę, jak np. przeglądanie e-maili. Robisz to przy biurku. Nie bawi cię to, więc to musi być praca. Najgroźniejsze są pułapki, które omijają systemy alarmowe, udając coś wartościowego. A najgorsze jest to, że nawet nie sprawiają przyjemności” – pisze w jednym z esejów.