W tym roku PKB Polski wyniesie 4,2 proc. – wynika z najnowszej uśrednionej prognozy ekonomistów ankietowanych przez „DGP”. To lekka poprawa w porównaniu z początkiem roku. Ocena ta jest zgodna z oczekiwaniami Narodowego Banku Polskiego, a także Banku Światowego, który podobnie jak nasi ekonomiści w kwietniu podniósł styczniową prognozę wzrostu Polski o 0,1 pkt proc.

Tegoroczny wzrost niezagrożony

Po pierwszym kwartale i danych za kwiecień korekt w górę dokonywali przede wszystkim wcześniejsi pesymiści. Ignacy Morawski, ekonomista Polskiego banku Przedsiębiorczości, jeszcze w styczniu szacował PKB na poziomie 3,5 proc. Teraz oczekuje 4,2 proc. – Zdecydowanie powyżej moich wcześniejszych ocen było ożywienie w pierwszym kwartale tego roku. Dotyczy to zarówno sytuacji przedsiębiorstw, jak i poprawy na rynku pracy oraz zdecydowanie mniejszego, niż oczekiwano, spadku konsumpcji – tłumaczy w rozmowie z „DGP”. – Uważam, że w pierwszych trzech miesiącach roku wzrost PKB mógł wynieść nawet 4,4 proc. Na podobnym poziomie może być drugi kwartał, później wzrost PKB będzie niższy, m.in. ze względu na wysoką ubiegłoroczną bazę – dodaje.
Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao, dla odmiany uważa, że to czwarty kwartał będzie najlepszy. Wzrost PKB w końcówce tego roku szacuje nawet na 4,8 proc., a średnioroczny na 4,4 proc., i jest to zdecydowanie najbardziej optymistyczna prognoza. – Założyliśmy m.in., że w drugiej połowie roku na wciąż wysokie inwestycje publiczne zaczną nakładać się inwestycje prywatne, co powinno znacznie przyspieszyć rozwój – mówi Mrowiec.
Reklama

Czy ruszą inwestycje prywatne?

To największa niewiadoma, która powoduje, że oceny sytuacji przez ekonomistów czasem bardzo się różnią. – Wzrost inwestycji przedsiębiorstw prywatnych jest bliski zeru. Dlatego w przypadku tego wskaźnika obniżyliśmy roczną prognozę o 0,7 pkt proc., do 1,1 proc. – mówi Adam Czerniak, ekonomista Invest-Banku. Obawia się on również spadku spożycia publicznego. W konsekwencji w kwietniu obniżył prognozę wzrostu PKB o 0,3 pkt proc. – do 3,8 proc.
Ekonomiści nie mają wątpliwości, że motorem tegorocznego rozwoju są inwestycje publiczne związane z przygotowaniami do piłkarskich mistrzostw Euro 2012. Zaczną one wygasać w pierwszej połowie przyszłego roku. Jeśli w końcu ruszą inwestycje prywatne, to ich skala nie będzie aż tak wysoka jak nakładów publicznych przed mistrzostwami. Kolejnym hamulcowym wzrostu będzie ograniczenie przez rząd deficytu sektora finansów publicznych, co może zatrzymać inwestycje samorządów. To główna przyczyna słabszych szacunków wzrostu PKB w 2012 r. Uśredniona prognoza mówi o 3,8 proc.

Przedsiębiorstwa na huśtawce

Jeszcze na początku roku eksperci oceniali, że inwestycje przedsiębiorstw prywatnych w wyraźny sposób ruszą w trzecim kwartale. Teraz już mają wątpliwości. Przyczyną jest wysoka inflacja i jej konsekwencje.
Największe zmiany prognoz dotyczyły w tym roku właśnie wzrostu cen. Gdy w grudniu szacowano, że średnioroczna inflacja w 2012 r. wyniesie 3,3 – 3,5 proc., to teraz prognozy mówią o przekroczeniu 4 proc. Zmiana ocen nastąpiła w kwietniu, kiedy to GUS podał, że w marcu liczona rok do roku inflacja wyniosła 4,3 proc. Wzrost wynagrodzeń był o 0,2 pkt proc. niższy. I choć nikt nie ma wątpliwości, że na wzrost cen w Polsce wpływa sytuacja zewnętrzna, związana ze stałym od kilku miesięcy wzrostem cen surowców energetycznych i żywności, to i tak wpływa on na kondycję polskich firm. Przede wszystkim przedsiębiorcom rosną koszty produkcji. Jeszcze na razie małe i średnie firmy nie odczuwają presji płacowej, ale nikt nie ma wątpliwości, że jeśli taki poziom inflacji utrzyma się w kolejnych miesiącach, to pojawią się żądania podwyżek. Tym bardziej że w dużych przedsiębiorstwach, np. z branży motoryzacyjnej czy wydobywczej, już zaczęły się naciski na wzrost wynagrodzeń. – Pracownicy chcą, by firmy zrekompensowały im rosnący wzrost cen. Stąd naciski na wynagrodzenia, które przybiorą na sile, jeśli wzrost cen nadal będzie wysoki – wyjaśnia Adam Czerniak.
A w okresie niepewności co do rozwoju sytuacji przedsiębiorcy muszą wybierać – albo wzrost wynagrodzeń, albo zatrudnienia. Jeśli firmy zostaną zmuszone do podwyżek, to bezrobocie nie będzie spadało w takim tempie, jakiego oczekiwano na początku roku. Ekonomiści spodziewali się, że na koniec 2012 r. bezrobocie spadnie do ok. 10 proc., z ponad 13 proc. Teraz prognozy mówią o tym, że ten spadek zatrzyma się na ok. 11,5 proc.
Dodatkowym czynnikiem mogącym zatrzymać rozwój przedsiębiorstw są rosnące stopy procentowe. Rada Polityki Pieniężnej poprzez podwyżki chce zatrzymać wzrost cen. Na początku roku ekonomiści prognozowali, że RPP w tym roku podniesie stopy dwa, może trzy razy, aż do poziomu 4 – 4,25 proc. Teraz uważają, że w sumie podwyżek będzie cztery – do 4,5 proc.
A wraz ze stopami rośnie oprocentowanie kredytów dla przedsiębiorstw i klientów indywidualnych. W konsekwencji spadnie wzrost konsumpcji, co wpłynie na ograniczenie produkcji przez przedsiębiorstwa.

W Europie dużo znaków zapytania

Sytuacja uległaby zdecydowanej poprawie, gdyby ceny surowców na światowych rynkach zaczęły spadać. Ale żeby tak się stało, potrzebny jest spokój na Bliskim Wschodzie, gdzie protesty społeczne windują ceny ropy.
Natomiast ceny zbóż, owoców i warzyw zależą od pogody. Jeśli latem nie nawiedzą świata, jak w ubiegłym roku, kataklizmy, to jest nadzieja, że za jedzenie jesienią zapłacimy mniej. – W sumie potrzeba zespołu pozytywnych czynników – podkreśla Ignacy Morawski. Dodaje, że wzrostowi gospodarczemu w tym i przyszłym roku mogą zagrozić także inne czynniki zewnętrzne. Konieczność restrukturyzacji greckiego długu, finansowe kłopoty Portugalii i ewentualny upadek Hiszpanii negatywnie odbiją się na naszych głównych partnerach handlowych – Niemczech, Francji i innych. W konsekwencji wyhamuje nasz eksport, do tej pory jedna z lokomotyw polskiego wzrostu.
– George Soros twierdzi, że obecnie skala niepewności jest wyższa niż podczas kryzysu finansowego, bo wówczas było wiadomo, że należy zakładać scenariusze złe lub najgorsze – podsumowuje Ignacy Morawski.