Termin BRIC (po angielsku wymawiany jak cegła – brick) wszedł do słownictwa ekonomicznego i politycznego jako określenie grupy największych gospodarek wschodzących: Brazylii, Rosji, Indii i Chin. Symbolizują one wyzwanie rzucone dominującym od pięciu stuleci gospodarkom zachodnim. Jednakże kraje BRIC różnią się pod wieloma względami, a i niektóre cechy wspólne budzą wątpliwości co do ich potencjału: zbiurokratyzowanie, korupcja i niski poziom wolności ekonomicznych. Żeby trzymać się odniesienia do cegły, można by powiedzieć, że części owej cegły są nierównej jakości.

Rosja: skarlały niedźwiedź

Krajem BRIC najbliższym nam geograficznie jest Rosja. To raczej gospodarka zachodząca niż wschodząca. Charakteryzuje ją nieefektywny system polityczny i ekonomiczny, a równowaga w gospodarce jest uzależniona od cen ropy naftowej i gazu. Według szacunków zachodnich analityków budżet państwa jest możliwy do zbilansowania przy cenie ropy rzędu 110 dol. za baryłkę.
Reklama
Gospodarka wschodząca powinna charakteryzować się przyrostem ludności, tymczasem Rosja ma niemal największą na świecie nadwyżkę zgonów nad urodzeniami: między 1992 r. a 2009 r. wyniosła ona 13 mln. Oficjalne rosyjskie projekcje demograficzne przewidują nadwyżkę zgonów w latach 2010 – 2030 rzędu 10 mln. Amerykański demograf Nicholas Eberstadt stwierdził, że trendy zdrowotne w Rosji – kraju zurbanizowanym i w warunkach pokoju – trudno określić inaczej niż jako katastrofalne. W 2008 r. oczekiwana długość życia była w tym kraju nieco niższa niż w 1960 r., a także niższa niż obecnie w pozostałych krajach BRIC.
Efekt ekonomiczny kurczącej się liczby ludności można by osłabić dzięki transformacji systemu polityczno-gospodarczego, który w nowej wersji tworzyłby bodźce dla innowacyjności i przedsiębiorczości. Jednakże Rosji nie udało się dotychczas zbudować efektywnej kapitalistycznej gospodarki rynkowej. Mimo największego w BRIC potencjału naukowo-badawczego nie bardzo też widać szanse na takie warunki instytucjonalne, które pozwoliłyby stworzyć nowoczesną gospodarkę w perspektywie 10 – 20 lat. Pomysły prezydenta Miedwiediewa zbudowania rosyjskiego odpowiednika Doliny Krzemowej są iluzją, biorąc choćby pod uwagę różnice w stopniu ochrony praw własności intelektualnej między Rosją i USA.

Brazylia: postęp i wątpliwości

Jedynym amerykańskim krajem BRIC jest Brazylia, która wprawdzie zrobiła znaczne postępy w stabilizowaniu gospodarki, ale jako ekonomiczna gwiazda rzucająca wyzwanie Zachodowi ciągle świeci blado. Jest nieco biedniejsza od Rosji, mierząc PKB per capita, ale bogatsza niż Chiny lub Indie.
Trudno wskazać jakieś szczególne przewagi tego kraju wobec innych państw „cegły”, nie mówiąc już o Zachodzie. Brazylijska gospodarka jest wielce zbiurokratyzowana i kontrolowana przez państwo. W rezultacie istnieje tu od dawna specjalna kategoria pośredników między obywatelem (w tym i przedsiębiorcą) a państwem; nazywa się ich załatwiaczami (dispachantes). Biurokratyczne państwo oddziałuje negatywnie na dynamikę, a zwłaszcza jakość wzrostu gospodarczego Brazylii. Ponieważ dochody budżetu to wyłącznie podatki z gospodarki rejestrowanej, są one wysokie i firmom nie pozostaje wiele na inwestycje. W rezultacie brazylijska gospodarka powoli tworzy miejsca pracy w przemyśle, a więc tam, gdzie większe szanse, by skorzystać z rozwoju, mają słabo wykształceni robotnicy z gospodarki nierejestrowanej. W rezultacie wzrost PKB w niewielkim stopniu rozszerza swoje korzyści na najsłabszych ekonomicznie.
Statystyki pokazują, iż jeszcze na początku XXI w. udział zatrudnionych w nieformalnej, szarej gospodarce przekraczał nieco udział zatrudnionych w gospodarce formalnej. Brazylia ląduje też daleko w rankingu wolności gospodarczej „Wall Street Journal” i Heritage Foundation (w bieżącym roku 113. miejsce).
Co gorsze, Brazylia to kraj dużego sektora publicznego (ok. 40 proc. PKB). Gdy Japonia w latach 50. XX w. była na obecnym poziomie PKB na mieszkańca co dzisiejsza Brazylia, udział wydatków publicznych w jej PKB był w tym kraju o połowę niższy.
Podsumowując, Brazylia wysyła obserwatorom mieszane sygnały. To kraj produkujący samoloty pasażerskie, który gości też wiele znanych firm międzynarodowych, produkujących tam wysokiej jakości dobra konsumpcyjne trwałego użytku. Z drugiej jednak strony ma typowo trzecioświatowe cechy charakterystyczne.
Niemniej w przeciwieństwie do Rosji Brazylię charakteryzuje młode, dynamiczne społeczeństwo. Większość siły roboczej jest gotowa do poświęceń i pracy, by lepiej zarabiać. Polityka gospodarcza od wczesnych lat 90. XX w. jest coraz mniej uciążliwa, choć zostało sporo do zrobienia. Solidna deregulacja, prywatyzacja państwowych gigantów i zredukowanie kosztownego państwa opiekuńczego (wyłącznie dla państwowej biurokracji!) zostałyby nagrodzone przyspieszeniem wzrostu gospodarczego.

Chiny: przedwcześnie namaszczony lider

Chiny są od lat faworytem analityków i mediów do obsadzenia w roli lidera gospodarki światowej. W zestawieniu z innymi krajami „cegły” mają one kilka silnych atutów, choćby dłuższy okres bardzo szybkiego wzrostu PKB niż Niemcy w latach 50., Japonia w latach 60., Hongkong i Tajwan w latach 60. i 70. XX w. W wymianie ze światem Chiny jadą szybko schodami ruchomymi w górę, poprawiając strukturę towarową eksportu. Pod względem jego wartości stały się jednym z globalnych liderów.
Niedawne prognozy zakładające podobnie wysoki wzrost PKB w przyszłości przewidywały, iż Chiny przegonią USA pod względem globalnego PKB gdzieś między 2020 r. a 2030 r., a coraz częściej pojawiają się głosy (m.in. analityków Deutsche Banku), że stanie się to w ciągu dekady. Rokowania te są jednak nieco naiwne. Tuż przed tragicznym trzęsieniem ziemi w Japonii gazety podały, iż Chiny przegoniły ten kraj pod względem PKB. Warto jednak dodać, że Chińczyków jest równo dziesięć razy więcej. PKB na mieszkańca Japonii pozostaje więc 10 razy wyższy niż na mieszkańca Państwa Środka. Pokazuje to, jak długą drogę mają jeszcze Chiny do przebycia, by stać się państwem naprawdę rozwiniętym.
Dystans mierzony PKB per capita ma znaczenie nie tylko arytmetyczne. Gospodarki nie tylko rosną, lecz także zmieniają strukturę. Chiny industrializują się rzeczywiście szybko. To ich pierwsza transformacja: na pewnym poziomie PKB na mieszkańca każdą gospodarkę czeka jednak kolejna transformacja, gdy usługi zaczną wypracowywać większą część dochodu narodowego niż przemysł. Ma ona w większej mierze charakter jakościowy niż ilościowy. Potrzebne są i wyższe, i po części inne umiejętności oraz – co ważniejsze – interakcje, w wyniku których rodzą się usługi o wysokim nasyceniu technologią. Słowem środowisko społeczne o znacznie wyższym poziomie wolności niż w dzisiejszych Chinach.
Historia dowodzi, że reżimy totalitarne czy choćby tylko despotyczne nie sprzyjają tworzeniu takiego środowiska. Kradzież tajemnic technicznych nie wystarcza, gdyż to, co zostało ukradzione, wystarcza jedynie na odtworzenie, a nie stworzenie nowej czy ciągle ulepszanej technologii. Prognozy sięgające 20 – 40 lat w przyszłość, wieszczące wzrost Chin, zakładają ewolucję polityczną w kierunku liberalnym. Tymczasem mocna pozycja partyjnych aparatczyków i poziom korupcji pozwalają przypuszczać, iż jest to być może prognoza optymistyczna.
Dalej, wzrost gospodarczy stymulowany eksportem nie będzie trwać w nieskończoność. Dał on Chinom wielkie pchnięcie w pierwszym ćwierćwieczu drogi do zamożności (lata 1985 – 2010), ale w którymś punkcie historii musi ustąpić stabilnemu wzrostowi opartemu na konsumpcji prywatnej, czyli głównym czynniku wzrostu w prawie wszystkich krajach świata w dłuższym okresie. Ale na razie konsumpcja prywatna to niespełna 40 proc. PKB (w USA prawie 80 proc.).
Ponadto jeśli Chinom i ich wyznawcom marzy się rola gospodarki wpływającej na losy świata w sposób decydujący, muszą nie tylko eksportować, lecz także kupować dobra konsumpcyjne. Wpływ Ameryki na gospodarkę światową bierze się między innymi właśnie z jej ogromnego importu tych dóbr. Kupowanie dużych ilości surowców i paliw wpływa na ich ceny światowe, ale już w znikomym stopniu na konsumpcję, wyższe ceny zniechęcają do większych zakupów. Natomiast znaczny import dóbr konsumpcyjnych jest czynnikiem wzrostotwórczym dla krajów eksportujących i dlatego koniunktura w Stanach Zjednoczonych jest tak ważna dla innych państw. Aby Chiny miały wpływ na koniunkturę w innych krajach – choćby zbliżony do amerykańskiego – ich poziom konsumpcji prywatnej musiałby wzrosnąć do 55 – 60 proc. PKB. A do tego droga daleka.
I, wreszcie, ci wszyscy, którzy zakładają, iż Chiny będą w nieskończoność rosnąć w tempie 7 – 8, a nawet i 10 proc. rocznie, po prostu nie czytają statystyk demograficznych. Chiny komunistycznie przez parę dziesięcioleci w sposób wręcz okrutny egzekwowały politykę jednego dziecka. Właśnie teraz te przerzedzone roczniki będą wchodzić na rynek pracy. W latach 2010 – 2030 dopływ siły roboczej będzie zatem znacznie niższy niż w poprzednich dekadach. W ciągu najbliższych 20 lat – według US Census Bureau – liczba pracowników w najmłodszej grupie wiekowej (15 – 29 lat) będzie mniejsza o 100 milionów od liczby pracowników w tejże grupie w poprzednim okresie. Systematycznie zwiększa się grupa osób, które ukończyły 60. rok życia – dziś stanowią 13,3 proc., przed dziesięcioma laty – 10,3 proc. Dodatkowe poważne perturbacje społeczne brać się będą z zakorzenionego kulturowo zresztą dziewczynkobójstwa. Ujawniło się ono z większą jeszcze siłą w warunkach polityki jednego dziecka.
Przejście od gospodarki, której wzrost opiera się na dopływie klasycznych czynników wytwórczych (pracy i kapitału) do gospodarki, w której o wzroście gospodarczym decyduje tzw. reszta, czyli bardziej wydajna praca, wyższa produktywność kapitału, dokonuje się ewolucyjnie. Tymczasem w odróżnieniu od Europy i Japonii, gdzie spadek dopływu siły roboczej dokonuje się stopniowo, Chiny będą musiały zmierzyć się z tym problemem w bardzo krótkim czasie.
Innowacyjne systemy gospodarcze wymagają innych instytucji niż te, które zakorzeniły się Chinach. Zmiany instytucjonalne w kierunku powiększenia zakresu wolności ekonomicznych, ale także i obywatelskich wydają się absolutnie konieczne w perspektywie dekady czy dwóch.
Podsumowując, Chiny niewątpliwie już są i będą w przyszłości ważnym gospodarczo krajem. Z racji samych wielkich liczb (ludności, produkcji przemysłowej, eksportu) będą liczyć się w gospodarce światowej w najbliższych dziesięcioleciach. Być może nawet w jakimś momencie PKB Chin przewyższy PKB Ameryki, ale nie ma mowy o doścignięciu USA pod względem PKB per capita, o osiągnięciu poziomu innowacyjności amerykańskiej gospodarki czy skali jej wpływu na gospodarkę globalną.

Indie: szanse i nierozwiązane problemy

Indie to drugi kraj na naszym globie o ludności liczącej ponad miliard osób. W 1991 r. rozpoczął reformy rynkowe; ogranicza je jednak opór biurokracji, którą ucieleśnia symboliczne zjawisko „permit Raj” (radża przydzielający zezwolenia). W obu krajach nastąpiło jednakże znaczące przesunięcie w kierunku może nie wolnego, ale na pewno mniej skrępowanego rynku w warunkach bardzo niskiego poziomu zamożności, mierzonego PKB per capita.
W tym miejscu podobieństwa wydają się kończyć. Indie są młodym dynamicznym społeczeństwem. Wedle Census Bureau przez najbliższe 20 lat mogą liczyć na 30 – 40 milionów więcej siły roboczej w wieku 15 – 29 lat. Ponadto Indie oczekuje rosnące zróżnicowanie: najszybszy wzrost gospodarczy ma miejsce na południu, a największe przyrosty siły roboczej na północy.
Inne porównania nie wypadają już jednakże tak korzystnie dla Indii. Zakres wolności gospodarczych, jaki osiągnęli chińscy przedsiębiorcy od połowy lat 80. XX w. w przemyśle, jest znacząco większy niż ten, którym cieszą się indyjscy biznesmeni. Chociaż indyjska biurokracja straciła część władzy, którą cieszyła się do 1991 r., to z pomocą polityków utrzymała ogromną moc spowalniania inicjatyw biznesu w przemyśle, budownictwie, handlu i innych tradycyjnych sektorach gospodarki oraz wyłączania rozmaitych obszarów działalności gospodarczej spod obowiązywania reguł rynkowych. Zniechęcająca plątanina zakazów, subsydiów i innych ingerencji krępuje dynamizm indyjskich przedsiębiorców.
Duży sektor publiczny nie korzysta już z wcześniejszych przywilejów, które zapewniały mu 60 – 70 proc. środków na inwestycje, przy wkładzie w produkcję sprzedaną rzędu 20 – 30 proc., ale sytuacja jest nadal daleka od normalnej. Ma to szkodliwe konsekwencje ekonomiczne i społeczne. Gospodarcze przeszkody są zagrożeniem dla przyszłości najbiedniejszych grup społecznych, utrudniają im awans ekonomiczny. Młodzi ludzie z tych grup, zbędni w rolnictwie (gdzie ciągle jeszcze znajduje się ponad 55 proc. siły roboczej Indii), są słabo wykształceni. Nie mają więc szans na pracę w dynamicznie rozwijającym się sektorze usług naukochłonnych.
Naturalną ścieżką w procesie wzrostu gospodarczego jest przechodzenie z rolnictwa lub z sektora nieformalnego (nierejestrowanego) do przemysłu przetwórczego, gdzie nie jest wymagany wysoki poziom kwalifikacji. W Chinach wzrost zatrudnienia w przemyśle przetwórczym przekroczył od początku reform rynkowych 100 mln osób, podczas gdy w Indiach zaledwie około 15 proc. tej liczby. Niedorozwój przemysłu przetwórczego Indii może oznaczać silne ograniczenie możliwości awansu ekonomicznego dla ok. 300 – 400 mln osób. Taka byłaby cena społeczna trwałości obezwładniającego uścisku indyjskiej biurokracji w gospodarce.
Skąd bierze się ta skłonność do wiecznego majsterkowania przy gospodarce? Z interesu, jaki ma świat polityki i biurokracji w przesuwaniu zasobów od podatników i konsumentów do mniejszych grup beneficjentów. Zaspokaja to zarówno potrzeby reelekcji polityków, jak i utrzymywania dla biurokratów licznych, dobrze płatnych urzędów. Ale to, co podpowiada teoria wyboru, to tylko część odpowiedzi. Druga to korzyści z istnienia „radży od zezwoleń”, czyli korupcja. Rajiv Gandhi, zamordowany w latach 80. XX w. premier Indii, powiedział kiedyś, że nawet 85 proc. środków przeznaczanych przez władze publiczne na cele rozwojowe znika w kieszeniach biurokracji. Jej szczególnie silna pozycja w Indiach wynika, jak zauważył prof. Deepak Lal, z intelektualnej zgodności systemu kastowego z socjalistycznym myśleniem o gospodarce, dominującym w Indiach od ogłoszenia niepodległości w 1947 r.
Trwała dominacja braminów, najwyższej kasty, uzyskała wsparcie w postaci systemu centralnego planowania i administrowania. Elita polityczna, wywodząca się w większości z tej warstwy, uzyskała racjonalną, a nie tylko religijną podstawę do dalszego przewodzenia narodowi. Bramińska elita uzyskała przy tym dodatkowe możliwości utrzymania swej dominującej pozycji ekonomicznej dzięki stanowiskom w administracji publicznej i możliwościom, jakie daje korupcja.
Zerwanie z opcją socjalistyczną w 1991 r. ograniczyło, lecz nie wyeliminowało dominacji bramińskiej elity. I nie wydaje się, by zmniejszyło jej możliwości czerpania korzyści z korupcji. A że możliwości te wiążą się z alokacją zasobów nie przez rynek, lecz przez państwo, biurokracja zazdrośnie strzeże każdej regulacji w gospodarce. Etatystyczne myślenie i korupcja mają się lepiej w tradycyjnych sektorach gospodarki, które oplatają od dziesięcioleci, niż w dynamicznie rozwijających się naukochłonnych branżach przemysłu i usług.
Sukcesy przemysłu informatycznego i farmaceutycznego (biotechnologie), jak również usług opartych na wykorzystaniu informatyki, biorą się m.in. także z tego, że zaczęły się rozwijać szybko dopiero po 1991 r. Dlatego indyjska biurokracja nie zdążyła opleść ich siecią paraliżujących dynamizm regulacji i korupcyjnych powiązań. W efekcie Indie są znacznie bardziej zaawansowane w wytwórczości i eksporcie owych dóbr i usług niż ich główny rywal wśród krajów BRIC, czyli Chiny.
Można nawet oczekiwać w perspektywie lat 2010 – 2030 zwiększenia przewagi Indii nad Chinami i Rosją w rozwoju nowoczesnych usług opartych na wysokich kwalifikacjach. Pomimo różnych deformacji Indie są krajem demokratycznym o relatywnie wysokim poziomie wolności obywatelskich i politycznych, co ułatwia im przesuwanie gospodarczego punktu ciężkości z przemysłu na usługi (tzw. drugą transformację). Chociaż Chiny mogą przewyższać Indie tempem wzrostu gospodarczego, w dalszej perspektywie wzrost roli usług zacznie stopniowo dawać Indiom przewagę rozwojową. Przy założeniu, rzecz jasna, że w Chinach nie nastąpi daleko idąca ewolucja, czyli zmiana systemu politycznego.

Rzeczywista siła cegły

Potencjał krajów BRIC robi wrażenie. Po pierwsze, z racji skali ich na ogół szybko rosnących gospodarek, po drugie – co mniej się docenia – z racji znacznie większej niż w przeszłości roli rynku. Mimo silnej w nowym millennium, i wzmożonej jeszcze w latach kryzysu finansowego, retoryki wrogości wobec liberalizmu, nie ulega wątpliwości, że cokolwiek Chiny i Indie osiągnęły w poprawie bytu społeczeństwa w ostatnich 20 – 30 latach, było właśnie wynikiem zwiększenia roli rynku i otwarcia na świat. To mniejsza aktywność wszechobecnego państwa, mniej biurokratycznego majsterkowania i mniej obciążeń uwolniło inicjatywę milionów ludzi w tych krajach. Zgodnie z oczekiwaniami klasyków liberalnej ekonomii ludzie mają naturalną skłonność do podejmowania działań zmierzających do poprawy ich losu. I jeśli dać im choćby ćwierć szansy, zrobią wszystko, by tę możliwość wykorzystać.
Uwagę zwracają jednak wyniki – szybki wzrost PKB plus skala gospodarki – a nie przyczyny, które do nich doprowadziły. Warto jednak spojrzeć na te niewątpliwe osiągnięcia w dwojaki sposób. Pierwszy to analiza porównawcza. Odsuwając na bok fascynację skalą gospodarek BRIC, ich sukcesy są tak naprawdę ograniczone. Hongkong, Tajwan czy Korea zaszły znacznie dalej. Zakończyły już dawno pierwszą transformację i są mocno zaawansowane w drugiej transformacji, czyli rozwoju usług. Singapur zaś już zakończył ten proces.
Trzy kraje BRIC – Brazylia, Chiny i Indie – nie zakończyły jeszcze pierwszej transformacji. Gdy idzie o drugą, właściwie tylko Indie ją rozpoczęły. Wreszcie to, co zrobiły i będą robić w najbliższych dekadach, nie stanowi wzorca dla nikogo. To kraje imitatorskie. Przejście od gospodarki kierowanej z centrum do znacznie większej dozy wolnego rynku i otwartości na impulsy z gospodarki światowej zostało najpierw przetestowane przez azjatyckie tygrysy (Hongkong, Tajwan, Korea i Singapur), a następnie poszła ich śladem większa liczba krajów nie tylko azjatyckich, lecz także z Ameryki Południowej.
Rosja z kolei to zupełnie inny przypadek. Stoi przed nią wyzwanie przesunięcia gospodarki ze ścieżki zdeformowanego rozwoju na rozwój zgodny ze spontanicznymi procesami ewolucji gospodarki. Ponieważ głównymi czynnikami sprawczymi rozwoju zdeformowanego są patologiczne instytucje, formalne i nieformalne, więc perspektywa tego przesunięcia jest, niestety, długa, minimum kilka dziesięcioleci.
Gdy dyskutuje się o perspektywach krajów BRIC w najbliższych dziesięcioleciach, warto przypomnieć, że w kategoriach wolności gospodarczych kraje te są na samym końcu rankingów (w 2011 r. w rankingu Heritage Foundation i „Wall Street Journal” najlepsza z czwórki Brazylia zajmowała miejsce 113., a najgorsza z nich Rosja 143.). Z drugiej zaś strony całą czwórka zajmuje z reguły miejsca w pierwszej dziesiątce najbardziej skorumpowanych gospodarek świata. Ta korelacja nie jest przypadkowa: im więcej państwa, im więcej uprawnień biurokracji, tym więcej przestrzeni dla korupcji.
Gdyby nie autodestrukcyjne tendencje społeczno-gospodarcze, jakie wydają się dominować od dłuższego czasu w zachodnich gospodarkach, ekonomiczne przywództwo Zachodu można by uważać za niezagrożone.
ikona lupy />
Flagi krajów BRIC For. Shutterstock / ShutterStock