To powinno być zadanie dla przywódców Niemiec lub Francji, przewodniczącego Komisji Europejskiej lub Parlamentu Europejskiego. Jednak UE jest w kryzysie, Bruksela pełni już tylko rolę sekretariatu międzynarodowej organizacji, a Angela Merkel i Nicolas Sarkozy są tak zajęci ratowaniem finansów własnych krajów, że nie mają czasu ani odwagi na dalekosiężne wizje rozwoju zjednoczonej Europy. Pozostaje zatem Europejski Bank Centralny. Z instytucji, której zadaniem było dbanie o niską inflację i dystrybucję banknotów euro, EBC przekształcił się w ciągu trzech lat kryzysu w główny ośrodek polityczny promujący integrację, na dodatek o władzy większej niż Berlin, Paryż i Bruksela razem wzięte.

>>> Czytaj również: Polska będzie uczestniczyła w pomocy dla Grecji

Nikt już się nie dziwi, że na początku czerwca prezes EBC Jean-Claude Trichet przedstawił plan, który może przywrócić strefie euro stabilność, a całą UE skierować na ścieżkę szybkiego wzrostu. 68-letni Francuz zaproponował powołanie europejskiego ministerstwa finansów, które miałoby prawo weta wobec decyzji budżetowych najbardziej zadłużonych państw. Trichet uznał, że tylko tak odważny skok może w długiej perspektywie uratować wspólną walutę.

>>> Polecamy: Wicepremier europejskiego kraju chce rozdać wyborcom akcje banków

Reklama
W ustach kogokolwiek innego taka deklaracja zostałaby przyjęta z obojętnością lub wyśmiana. Po doświadczeniach z inwestowaniem setek miliardów euro w ratowanie Grecji, Irlandii i Portugalii nawet do niedawna euroentuzjastyczni Niemcy nie chcą dłużej słuchać o umocnieniu integracji. Jednak słów Tricheta lekceważyć nie można. – To dobra myśl, choć na razie niemożliwa do wprowadzenia w życie – przyznał minister finansów Niemiec Wolfgang Schauble. A przewodzący spotkaniom ministrów finansów strefy euro (tzw. eurogrupy) premier Luksemburga Jean-Claude Juncker uznał, że jak tylko będą do tego polityczne warunki, należy zrealizować plan Tricheta.

>>> Czytaj także: Nadchodzi czas metropolii. To one promują Polskę w świecie

To dzięki niemu EBC stał się jedyną instytucją Wspólnoty, z którą naprawdę liczą się stolice największych krajów UE, a on sam jedynym „eurokratą”, który może rozmawiać z Merkel i Sarkozym jak równy z równym. – Gdy przed Europą stanęła groźba bankructwa najpierw największych banków, a potem całych państw, nie było ani szefa KE Jose Manuela Barroso, ani prezydenta UE Hermana Van Rompuya, ani przewodniczącego PE Jerzego Buzka. Był natomiast Trichet, bez którego dziś prawdopodobnie nie mielibyśmy już nie tylko euro, ale być może w ogóle Unii – mówi „DGP” Nicolas Veron, główny ekonomista brukselskiego Instytutu Bruegla.
Od chwili ustanowienia strefy euro przeszło dwanaście lat temu głównym statutowym zadaniem banku centralnego we Frankfurcie było utrzymanie stabilności cen definiowanej jako inflacja „bliska, ale nieprzekraczająca 2 proc.”. Z tej roli nieżyjący już dziś, pierwszy prezes EBC Wim Duisenberg, a potem jego następca Jean-Claude Trichet wywiązali się wzorowo. W latach 1999 – 2011 ceny rosły średnio w tempie 1,97 proc. rocznie. Mimo nacisków europejskich rządów (w tym szczególnie Paryża) na rzecz prowadzenia polityki taniego pieniądza bank nie wahał się podnosić stóp procentowych, aby powstrzymać nadmierny wzrost cen. W przeciwieństwie do Rezerwy Federalnej i Banku Anglii robi tak i dziś, podnosząc główne stopy procentowe w ratach o 25 punktów bazowych (dziś wynoszą 1,25 proc). W ten sposób, mimo ryzyka bankructwa Grecji i wciąż krótkiej historii, euro stało się jedną z najbardziej poważanych walut rezerwowych świata, której kurs wobec dolara pozostaje bardzo mocny.
W tym tygodniu bank Standard Chartered ujawnił, że Chiny, kraj o największych rezerwach walutowych świata (3 bln dol.), od początku roku systematycznie ograniczają swoje inwestycje w amerykańską walutę na rzecz euro. W okresie między styczniem a kwietniem Chińczycy co prawda zwiększyli swoje rezerwy o kolejne 200 mld dol., ale tylko 1/4 z tego została ulokowana w aktywach denominowanych w dolarach.
Jednak to nie siła euro decyduje dziś o tym, że Jean-Claude Trichet ma niezrównaną pozycję wśród wszystkich przywódców unijnych instytucji. Prezes EBC dawno wykroczył poza kompetencje, które wyznaczał mu traktat z Maastricht. – Decydujący moment nastąpił 2 maja 2009 roku. Wtedy Trichet zmusił wahającą się Angelę Merkel do wystąpienia z programem ratunkowym dla Grecji w zamian za zobowiązania do daleko idących oszczędności ze strony władz w Atenach. W ten sposób został ustanowiony model pomocy dla kolejnych krajów strefy euro, który obowiązuje do dziś – mówi „DGP” Cinzia Alcidi, ekspertka brukselskiego Centrum Europejskich Analiz Politycznych (CEPS).

Konfrontacja z Niemcami

Kluczowa rola w maju 2009 roku nie była jednak tylko kwestią silnego charakteru bankiera i braku zdecydowania unijnych liderów. Równie ważne stały się jego doświadczenie oraz wiedza. W skład systemu EBC wchodzą banki centralne 17 krajów unii walutowej, które każdego dnia zalewają biura centrali we Frankfurcie strumieniem informacji o kondycji banków, firm i całej gospodarki. Nikt inny w Europie nie zdawał sobie tak dobrze sprawy ze skali kryzysu finansowego: ilości złych długów, inwestycji, jakie nigdy nie zostaną ukończone, wielkości bańki na rynku nieruchomości, która może pęknąć i doprowadzić do rozpadu unii walutowej.
– Trichet jeszcze w latach 80. XX wieku był odpowiedzialny za restrukturyzację długu zagranicznego (m.in. Polski) w ramach tzw. klubu paryskiego, a w 1992 roku zdołał obronić francuskiego franka przed falą spekulacji i wyrzuceniem z ówczesnego europejskiego systemu walutowego, (co nie udało się z włoskim lirem i brytyjskim). Doskonale zna mechanizm paniki na rynku i wiedział, co należy robić, by do niej nie dopuścić – dodaje Alcidi.
To jednak nie 2, ale 9 maja zostanie uznany za moment, w którym EBC z technokratycznego urzędu przekształcił się w instytucję polityczną z krwi i kości. Tego dnia Trichet przekonał 5 pozostałych członków rady EBC i ówczesnych 16 prezesów narodowych banków centralnych do zakupu na masową skalę obligacji Grecji. – Zdecydował się na pokerową zagrywkę, w której naraził na szwank niezależność unijnego banku centralnego od władz politycznych. W końcu trudno uznać, że greckie obligacje są wymarzoną lokatą, a ich nabycie nie jest wynikiem nacisków na rzecz ratowania kraju przed bankructwem, co nie jest statutową rolą banku centralnego – mówi „DGP” Hugo Brady, ekspert londyńskiego Center for European Reform (CER).
Strategia Tricheta wywołała poważny opór. Po raz pierwszy w historii unii walutowej prezes EBC zdecydował się na otwartą konfrontację z Niemcami, największą gospodarką strefy euro, ale przede wszystkim krajem, który odegrał największą rolę w budowie Eurolandu. W czasie debaty 9 maja przeciw prezesowi wystąpił szef Bundesbanku Axel Weber, pociągając za sobą trzech innych członków władz EBC. Od tego czasu konflikt między Francuzem a Niemcem stale zaostrzał się aż do ustąpienia Webera ze stanowiska w lutym tego roku i rezygnacji z walki o schedę po Trichecie. W ten sposób jednak EBC przeszedł chrzest bojowy: zmusił w kluczowej sprawie do ustępstwa najważniejszą stolicę Europy. Dla porównania w swojej 98-letniej historii Rezerwa Federalna jeszcze nigdy nie zdobyła się na politykę sprzeczną z oczekiwaniami Białego Domu.
Czy taktyka Tricheta przyniesie pożądany efekt, tego jeszcze nie wiadomo. Dziś w swoich pasywach EBC ma obligacje Irlandii, Portugalii i Grecji o łącznej nominalnej wartości 77 mld euro. Taka więc może być potencjalnie strata dla banku (raczej jego udziałowców, czyli krajów strefy euro), jeśli państwa te zbankrutują. Największy ciężar poniesie Bundesbank, który ma 27 proc. udziałów w EBC. Niemiecki bank centralny już zaczął budować rezerwę celową na pokrycie ewentualnych strat, przez co jego zysk w ubiegłym roku dwukrotnie się zmniejszył.
Obligacje krajów peryferyjnych to jednak tylko wierzchołek góry złych długów, jakie nagromadził EBC w okresie kryzysu. Od 2008 roku aktywa banku zwiększyły się o 35 proc., do 1,9 bln euro. Poprzez banki centralne krajów strefy euro EBC udzielał na dużą skalę kredytów o rekordowo niskim oprocentowaniu. Zdaniem niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” może tu chodzić o sumę sięgającą 700 mld euro. – Europejski Bank Centralny zdawał sobie sprawę z ryzyka strategii. Ale alternatywą był scenariusz z lat 30. XX wieku: odcięcie świeżego kapitału dla banków greckich, irlandzkich i portugalskich, co natychmiast doprowadziłoby do bankructwa tych krajów, upadku ich gospodarki i gwałtownych protestów społecznych – zwraca uwagę Cinzia Alcidi.

Pyskówka z Sarkozym

W powszechnym przekonaniu ratunek przed bankructwem dla trzech najbardziej zadłużonych krajów strefy euro jest wynikiem inicjatywy Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego. Uzgodnione pod okiem kamer telewizyjnych pakiety ratunkowe dla Aten, Dublina i Lizbony zrobiły wrażenie. Faktycznie jednak z tej puli kraje Unii do tej pory wypłaciły niecałe 150 mld euro (około 1/3 ciężaru pomocy wziął na siebie MFW). Ryzyko, jakie zdecydował się podjąć EBC dla ratowania strefy euro, jest przynajmniej czterokrotnie większe. – Nie ma co się dziwić, że Trichet nie chciał nagłaśniać swojej strategii, bo obciążenie rachunków Banku Centralnego złymi długami nie wpływa pozytywnie na wiarygodność euro. Jeśli unia walutowa przełamie kryzys, zasługi EBC będą z pewnością docenione przez historię – podkreśla Nicolas Veron.
Już dziś dostrzegają je zresztą sami Niemcy. – Jeśli uwzględni się wszystkie potencjalne groźby kryzysu finansowego, trzeba przyznać, że EBC dokonał wspaniałego dzieła – powiedział pod koniec maja w rozmowie z „New York Timesem” Dennis J. Snower, prezes Instytutu Gospodarki Światowej w Kilonii, jednej z najbardziej szanowanej instytucji finansowej Niemiec.
Sukces niekonwencjonalnej strategii EBC, który de facto przejął część zadań nieistniejącego „ekonomicznego rządu Europy”, nie tylko zyskał już akceptację kanclerz Merkel, ale wręcz został przez nią uznany za niezbędny element wyprowadzenia Unii z kryzysu. Nieoczekiwanie dało to potężną broń bankowi we Frankfurcie. Gdy bowiem niemiecki minister finansów Wolfgang Schauble uzależnił uruchomienie kolejnego pakietu pomocowego dla Grecji od przejęcia części kosztów przez prywatnych inwestorów, Trichet stanowczo się sprzeciwił, obawiając się, iż doprowadzi to do panicznego wyprzedawania już nie tylko greckich, ale też portugalskich, irlandzkich, a nawet hiszpańskich obligacji na rynkach finansowych i wymknięcia się sytuacji spod kontroli. Morderczy pojedynek między Berlinem a Frankfurtem trwał przez kilka tygodni, ale ostatecznie Merkel dała za wygraną, gdy prezes EBC zagroził użyciem „broni atomowej”: odmową przyjmowania greckich obligacji pod zastaw udzielanych kredytów. A więc powrotu do ortodoksyjnej polityki, którą kilka miesięcy temu forsował Axel Weber.
Teraz Trichet chce pójść za ciosem i skłonić przywódców Francji i Niemiec do naprawienia błędu, który popełnili ich poprzednicy. W 2005 roku, mimo protestów prezesa EBC, Jacques Chirac i Gerhard Schroeder rozwodnili pakt o stabilności i rozwoju, aby uniknąć grzywien za nadmierny deficyt (przewidywał on, że państwa nagminnie przekraczające limit deficytu budżetowego wyznaczony na 3 proc. PKB automatycznie płacą kary). To zachęciło prawie wszystkie pozostałe państwa unii walutowej do zwiększania dziury w finansach publicznych ponad miarę i szykowania gruntu pod kryzys, który wybuchł w 2008 roku.
Współpracownicy Tricheta przyznają, że sprawa powrotu do dawnych zapisów paktu staje dziś na ostrzu noża. Szef EBC niespodziewanie wyszedł z ostatniego spotkania ministrów finansów, nie pożegnawszy się z nikim. Wściekł się, gdy napotkał opór ze strony Wolfganga Schaueble w sprawie przyznania Komisji Europejskiej prawa do wprowadzenia automatycznych kar za przekroczenie przez kraje unii walutowej limitu deficytu budżetowego. Do ostrej pyskówki doszło także w marcu na szczycie w Brukseli między Trichetem a Nicolasem Sarkozym. – Nie będzie jakiś biurokrata dyktował, co mam robić – krzyczał Sarkozy. Ale Trichet odpowiedział mu w jeszcze mniej dyplomatycznych słowach, zanim obaj politycy podali sobie w końcu rękę na zgodę – relacjonuje „New York Times”.
Trichet może jednak nie dopiąć swego nie ze względu na brak determinacji, ale brak czasu. Kadencja Francuza kończy się w październiku. A jego desygnowany już następca, prezes banku centralnego Włoch Mario Draghi, może już nie utrzymać tak silnej pozycji. – W dzisiejszych czasach, aby być dobrym prezesem EBC, trzeba mieć nie tylko wysokie umiejętności techniczne w zakresie polityki monetarnej, lecz także być wybitnym politykiem – zwraca uwagę Stefan Gerlach, profesor ekonomii Uniwersytetu Goethego we Frankfurcie.
Po dymisji Webera Merkel straciła jedynego wiarygodnego kandydata na szefa EBC i z rezygnacją zdecydowała się poprzeć Draghiego. Kanclerz obawia się jednak, że polecenia bankiera z południa Europy będą przyjmowane przez niemiecką opinię publiczną wyjątkowo niechętnie i rządowi Republiki Federalnej będzie podwójnie trudno się do nich dostosować. Konto Włocha obciąża także okres, gdy był wiceprezesem Goldman Sachs (2001 – 2005). To właśnie wtedy amerykański bank doradził rządowi Grecji, jak poprzez użycie instrumentów pochodnych ukryć stan finansów publicznych i dostać się do strefy euro.
Trichet pozostawia także bank, dla którego coraz większym wyzwaniem staje się inflacja. W maju roczny wskaźnik wzrostu cen wyniósł w całej strefie euro 2,7 proc., wyraźnie więcej niż stopy procentowe (1,25 proc.). W Niemczech, gdzie gospodarka rozwija się dynamicznie, a inflacja sięga 2,4 proc., coraz więcej ekonomistów uważa, że cena pieniądza powinna być zdecydowanie wyższa, bo inaczej powstanie kolejna bańka inwestycyjna. Jednak po raz pierwszy w swojej historii EBC prowadzi politykę monetarną nie pod największą gospodarkę unii walutowej, tylko kraje południa i Irlandię. Inaczej mówiąc, Trichet próbuje znaleźć równowagę między obniżeniem inflacji a przywróceniem wzrostu w najbardziej dotkniętych kryzysem krajach. I w każdej chwili może na jednym z tych frontów ponieść porażkę.
To jednak przede wszystkim rozwój sytuacji w Grecji rozstrzygnie, czy niezwykle mocna pozycja, jaką zbudował w ostatnich latach EBC, okaże się trwała. Profesor University College Dublin Morgan Kelly, który jako pierwszy przewidział załamanie rynku nieruchomości w Irlandii, uważa, że losy Grecji i EBC są już nierozerwalnie związane. – Jeśli pożyczyłeś niewypłacalnym bankom należącym do niewypłacalnego kraju 160 mld euro, nie jesteś ich wierzycielem, stałeś się ich właścicielem – dodaje. Gdyby jego przewidywania okazały się prawdziwe, Europejski Bank Centralny po prostu zostałby przygnieciony niespłacalnymi długami Greków, a ostatnie trzy lata chwały Jeana-Claude’a Tricheta okazały się wspaniałą ucztą na Titanicu.