"Piątkowa debata miała miejsce w specjalnych okolicznościach - odbywała się na parę tygodni przed wyborami, a także w sytuacji dużego zamieszania na rynkach finansowych. Premierowi i ministrowi finansów chodziło głównie o dwa cele - o uspokajający dla społeczeństwa przekaz, zmniejszający niepokoje ludności, a z drugiej strony o to, żeby nie powiedzieć czegoś, co oznaczałoby jakiś koszt polityczny dla rządu.

Generalnie apel premiera, by mówić o finansach publicznych w sposób, który nie straszy Polaków, ma sens. Już i tak Polacy bardzo się niepokoją, szczególnie przedsiębiorcy w swoich decyzjach inwestycyjnych. Nadmierna ostrożność, nadmierny niepokój może pogorszyć sytuację w Polsce. Ten wysiłek ze strony premiera i ministra finansów, a także ze strony szeregu posłów, aby mówić w miarę spokojnie, był widoczny podczas piątkowej debaty i jest wartościowy.

Nie oczekiwałem poważnej dyskusji merytorycznej - ani ze strony opozycji, ani ze strony rządu. I w tym przypadku się nie zawiodłem.

Zdziwiła mnie trochę krytyka premiera pod adresem kanclerz Niemiec Angeli Merkel i prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy'ego. Dlatego, że ona była kompletnie nieuzasadniana. Premier nie wyjaśnił, dlaczego jest niezadowolony z wyników tego spotkania. W końcu premier Tusk jest szefem polskiej prezydencji Unii Europejskiej. Byłoby dobrze, żeby przywódcy strefy euro, jakimi są Sarkozy i Merkel, mówili językiem zbliżonym do języka prezydencji dla całej Unii. A jeżeli polski premier ma jakieś zastrzeżenia, to powinien je objaśnić publicznie. Czy na przykład on i minister finansów oczekiwali jakiegoś większego zaangażowania Niemiec i Francji w obronę Grecji, czy jakichś innych inicjatyw, które miałyby uspakajający wpływ na rynki finansowe?".

Reklama