Za ambicje płaci się gotówką. Powstała w zeszłym roku unia celna Rosji z Białorusią i Kazachstanem tylko w tym roku może kosztować Kreml nawet 44 mld rubli (4,4 mld zł). To cena za odbudowę namiastki dawnego imperium.
Kruczek tkwi u samych podstaw unii celnej zawartej po wielu staraniach, groźbach i silnej presji gospodarczej ze strony Kremla. Aby dodatkowo zachęcić partnerów do zjednoczenia obszarów celnych, Rosjanie zaproponowali klauzulę, która gwarantuje partnerom spore zyski.

>>> Czytaj też: Rosja bogaci się na "amerykańskim pasożycie"

Wszystkie dochody z ceł pobierane na granicy zewnętrznej unii trafiają na wspólny rachunek, po czym są rozdzielane według ustalonego w porozumieniu parytetu. Moskwa pobiera dokładnie 87,97 proc. całej sumy, Kazachstan otrzymuje 7,33 proc., Białoruś – 4,7 proc.
Reklama

Moskwa nie chce więcej

Problem polega na tym, że wartość importu unii przypadającego na Rosję jest o kilka punktów procentowych większa niż założony odsetek. W pierwszym półroczu 2011 r. na Rosję przypadło 92 proc. importu. Różnica trafiła do białoruskiego i kazachskiego budżetu. Procenty przekładają się na realne straty Rosji.
Według cytowanego przez dziennik „Wiedomosti” analityka Ilji Prilepskiego w pierwszym półroczu tego roku Rosjanie ściągnęli z ceł o 18,5 mld rubli (1,8 mld zł) mniej, niż powinni, biorąc pod uwagę wielkość importu. Z kolei szef rosyjskiej Federalnej Służby Celnej Andriej Bieljaninow wspominał o 22 mld rubli (2,2 mld zł), z czego 15,6 mld (1,5 mld zł) przypadło w udziale Kazachstanowi. Jeśli trend zostanie utrzymany, w skali roku straty Federacji Rosyjskiej mogą sięgnąć 37 – 44 mld rubli (3,7 – 4,4 mld zł).
Co jednak ciekawe, nikt w Rosji nie domaga się urealnienia parytetów. Nawet anonimowo. Miliardowe straty są najwyraźniej wpisane w koszta odbudowy więzów integracyjnych z dawnymi republikami sowieckimi.

>>> Czytaj też: Rosja straciła kontrolę nad najnowszym satelitą telekomunikacyjnym

Gdy wiosną tego roku premier Władimir Putin usiłował skłonić Ukrainę do wstąpienia do unii celnej, głośno wymieniał korzyści, jakie może osiągnąć Kijów. Wówczas padały kwoty rzędu nawet 9 mld dol. rocznie. Ekipa prezydenta Wiktora Janukowycza wybrała jednak utworzenie poszerzonej strefy wolnego handlu z Unią Europejską, co wywołało z trudem skrywany gniew Rosji prowadzący do miniwojny handlowej.
W kwietniu 2011 r., po tym jak rozmowy Ukraińców z Brukselą nieoczekiwanie przyspieszyły, Rosja przeforsowała na forum unii celnej decyzję o wprowadzeniu embarga na import produkcji mlecznej i mięsnej z kilku największych zakładów Ukrainy. Podobne embarga są regularnie wykorzystywane przez Rosję jako narzędzie polityki zagranicznej.

Niezgodne z zasadami WTO

O przyjęcie do unii celnej usilnie zabiega natomiast Kirgistan, licząc na podobne zyski. – Daj Boże, wejdziemy do niej 1 stycznia 2012 r. – mówił premier Ałmazbek Atambajew. W tym kontekście problem może stanowić kirgiskie członkostwo w Światowej Organizacji Handlu. Część regulacji unii celnej jest bowiem niezgodna z zasadami WTO.

>>> Czytaj też: Kryzys w strefie euro spowolnił wzrost gospodarczy w Europie Wschodniej

Istotnym impulsem motywacyjnym dla pozostałych państw postsowieckich byłoby jednoczesne przystąpienie do WTO wszystkich obecnych członków unii celnej. Wówczas zniknąłby dylemat, którą strukturę wybrać. W najbliższym czasie jest to jednak mało prawdopodobne. Wszystkie trzy państwa musiałyby przystąpić do organizacji jednocześnie. Tymczasem rosyjską kandydaturę od lat blokuje Gruzja. Sprzeciw innych państw napotyka też wizja członkostwa Białorusi.