Obligacje katastroficzne zanotowały rekordową wartość emisji w pierwszym kwartale 2011 r., na poziomie przekraczającym miliard dolarów. Potem jednak rynek stracił apetyt na ryzyko, głównie z powodu trzęsienia ziemi w Japonii i kryzysu dłużnego w Europie.
Ubezpieczyciele wykorzystują te obligacje do płacenia inwestorom za podejmowanie najbardziej ekstremalnego ryzyka, związanego m.in. z najgroźniejszymi huraganami i trzęsieniami ziemi.

>>> Czytaj też: Największe polskie spółki notowane na GPW - ranking

W sierpniu nastąpił gwałtowny wzrost, a pod koniec roku zainteresowanie obligacjami katastroficznymi było bardzo wysokie, twierdzi Martin Bisping, szef działu ubezpieczeń od ryzyka w Swiss Re. – Oczekujemy, że wzrost, który obserwowaliśmy w ostatnich kilku latach, utrzyma się w 2012 r. – powiedział Bisping.
Reklama
Łączne emisje w tym roku przekroczyły 4,2 mld dol., z czego prawie 1,3 mld przypadło na styczeń. Dzięki temu 2011 r. był najlepszy w historii, choć wolumen pozostał poniżej rekordowego 2007 r., kiedy wartość emisji wyniosła prawie 8,5 mld dol. Emisje załamały się w 2008 r. z powodu wycofania się z rynku funduszy hedgingowych i niewypłacalności serii obligacji gwarantowanych przez Lehman Brothers.
Pomimo wzrostu liczby emisji w ostatnich dwóch latach łączny wolumen transakcji pozostających w obrocie spadał co roku od 2007 r. z ponad 17 mld dol. do 13,5 mld obecnie. W przyszłym roku rynek ma wzrosnąć do ok. 14,5 mld dol.
Rynek jest jednak zdominowany przez wyspecjalizowanych inwestorów, którzy zazwyczaj zarządzają pieniędzmi innych graczy. Specjaliści są obecnie bardziej zainteresowani prywatnymi umowami reasekuracyjnymi, które przypominają obligacje katastroficzne, ale nie podlegają ocenie agencji ratingowych, są sprzedawane poza rynkiem giełdowym i zazwyczaj trafiają do pojedynczego inwestora. W tym roku wartość tego rynku jest szacowana na ok. 40 mld dol., czyli znacznie więcej niż publiczny rynek obligacji katastroficznych.