Amerykański boom na nieruchomości, który trwał od 2001 do 2007 roku, wyglądał następująco: bankierzy inwestycyjni korzystali z rekordowo niskich stóp procentowych, wszechobecnej płynności finansowej, rządowych programów finansowania nieruchomości, przychylności polityki dążącej do zapewnienia powszechnego dostępu do mieszkań i polityki podatkowej dotyczącej kredytów hipotecznych. Wszystko to doprowadziło do sekurytyzacji na niezrównaną skalę.

Globalna gospodarka wciąż jeszcze nie pozbyła się kaca po tym toksycznym koktajlu – świat wciąż boryka się z nadmiernym długiem, widmem deflacji i bolesną perspektywą dalszego delewarowania.

>>> Polecamy: Grecja - pierwszy upadły kraj Europy w XXI wieku

Co ciekawe, podobne mechanizmy działają w tej chwili na globalnym rynku żywności. Może na nim powstać kolejna niebezpieczna bańka. Taka bańka żywnościowa, podobnie jak bańka na rynku nieruchomości, wyrosła z systemu skupionego na osiąganiu efektywności poprzez ilość, która generuje niższe ceny i zwiększoną konsumpcję. Standaryzacja kredytów i zbóż, wspierana przez politykę rządu mającą na celu utrzymanie niskich cen, doprowadziła do nadmiernej konsumpcji – zarówno jedzenia, jak i kredytów. Rezultatem jest mocno zadłużone społeczeństwo i epidemia otyłości.

Tak jak banki stworzyły ujednolicone grupy kredytów hipotecznych, większość rolników w USA produkuje w tej chwili głównie na potrzeby rynku towarowego. I tak jak bankowcy przestali przejmować się bezpieczeństwem finansowym swoich klientów, a nawet możliwością spłacenia przez nich zaciągniętych długów, tak rolnicy, pod silnym naciskiem programów rządowych, stopniowo przestali produkować żywność, która służyłaby zdrowiu osób, które ją jedzą. Prawdę mówiąc, rolnicy zajmujący się produkcją na wielką skalę nie wytwarzają już nawet „jedzenia”, tylko raczej składniki tego, co Michael Pollan nazywa „jadalnymi substancjami żywnościopodobnymi” – żywności wysoko przetworzonej.

Polityka państwowych dofinansowań żywności ukierunkowana jest na obniżanie cen, jednak wraz z nią obniża się jakość jedzenia, a zwiększa ilość pochłanianych przez amerykanów kalorii. Podczas gdy w ciągu ostatnich 30 lat ceny żywności w USA spadały średnio o 1 proc. rocznie, ilość zjadanych dziennie kalorii wzrosła o około 18 proc. Bardzo prawdopodobnym jest, że to właśnie niskie ceny powodują zwiększenie konsumpcji, w szczególności jeśli chodzi o produkty, które są dofinansowywane przez rząd. Preferowana jest więc żywność przetworzona zawierająca takie składniki jak kukurydzę, pszenicę i soję, na których ceny ogromny wpływ ma polityka rolna.

Widać to w statystykach – 39 proc. całkowitego wzrostu konsumpcji żywności stanowiły produkty z mąki i zbóż, co oznacza, że od 1980 Amerykanie jedzą ich o 155 kcal więcej. Spożycie owoców wzrosło w tym czasie tylko o 6 kcal, a warzywa pozostały na tym samym poziomie. Dla niezamożnych amerykanów wybór jest prosty: w 2004 roku za 1 dolara można było kupić ponad 1000 kcal ciastek i chipsów lub 875 kalorii napojów gazowanych, ale tylko 250 kcal marchewek lub 170 kcal soku owocowego.

Nie trudno więc upatrywać w tym jednej z głównych przyczyn epidemii otyłości. Biorąc pod uwagę bezpośredni związek pomiędzy otyłością a chorobami serca, amerykański system produkcji żywności niebezpiecznie przypomina system finansowania nieruchomości sprzed 2008 roku.

Podupadające na zdrowiu społeczeństwo ma bezpośredni wpływ na gospodarkę, szczególnie w momencie, gdy koszty leczenia stale rosną. Związek pomiędzy amerykańską polityką rolną a zdrowiem publicznym jest dokładnie taki, jak pomiędzy polityką mieszkaniową a regulacjami finansowymi. Uzdrowienie sytuacji wymaga więc zmian w polityce rolnej, które zminimalizują bodźce do nadmiernej produkcji i zachęcą rolników do wytwarzania większej ilości zdrowych kalorii. Zadbanie o te kwestie w tej chwili mogłoby Amerykanom oszczędzić ogromnych kosztów opieki zdrowotnej w przyszłości.

>>> Czytaj też: Rosjanie żyją dłużej. Oczekiwana długość życia po raz pierwszy przekroczyła 70 lat